[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bladość wymęczonych lic brała się stąd, że Franco i Cola nigdy nie słyszeli w sobie zewu morza i daliby wszystko, by go już nigdy nie usłyszeć.Rozumując logicznie, że Alessandro na akcję wysłał najlepszych ludzi, Petersen domyślił się łatwo, jak prezentowała się reszta.Siedzieli w kajucie na samym dziobie kutra, a przy szalejącym morzu dziób był tym miejscem, którego za wszelką cenę należało unikać.Zatrzymali się pod drzwiami, za którymi czaił się George, i wymienili spojrzenia.Petersen odczekał, aż kuter zawiśnie na chwilę na szczycie fali, co znaczyło kilka sekund względnej ciszy i rzucił:- Nie ruszać się!Franco miał widać odrobinę oleju w głowie i zamarł w bezruchu.Cola, niestety, zdecydował się potwierdzić słuszność tezy Petersena, że nie są zawodowcami, choć bardzo chcieliby za takich uchodzić.Otóż Cola upuścił granat - musiał być zatem tylko praworęczny - i już w półobrocie sięgnął po pistolet.Zdawało mu się niechybnie, że wykonał jeden płynny, błyskawiczny ruch, ale dla kogoś takiego jak Alex była to ubolewania godna ślamazarność.Cola zdążył właśnie dobyć zza pasa pistolet, kiedy Alex pociągnął za spust.Tylko raz.W niewielkiej, ograniczonej metalem przestrzeni strzał zabrzmiał niewiarygodnie głośno.Cola upuścił broń, jeszcze nie rozumiejąc spojrzał na roztrzaskane kulą ramię, wsparł się plecami o ścianę, osunął na podłogę i usiadł.- Nigdy się nie nauczą - stwierdził Alex ponuro; Alex nie cieszył się wygraną w tak dziecinnych igraszkach.- Może dotychczas nie miał okazji - powiedział Petersen.Uwolnił Franco od jego broni, zdążył też podnieść granat i pistolet Coli, kiedy w drzwiach kajuty stanął George.On też był uzbrojony, chociaż nie spodziewał się robić ze swej broni użytku; półautomatyczny karabin trzymał jakby od niechcenia, za łoże, z lufą skierowaną ku dołowi.Tylko raz, z rezygnacją, potrząsnął głową, ale się nie odezwał.- Osłaniaj tyły, George.- Macie zamiar zwrócić tych nieszczęśników na łono rodziny?Petersen kiwnął w odpowiedzi głową.- Chrześcijański uczynek.Sami nie daliby sobie rady.Ruszyli w stronę dziobu.Ranny Cola i podtrzymujący go Franco szli przodem.Zdążyli ujść ze cztery kroki, gdy z lewej strony, tuż za Georgem, otworzyły się drzwi i wyszedł z nich Giacomo, wymachując berettą.- Odłóż to - powiedział George, ciągle trzymając karabin lufą w dół.- Nie uważasz, że dość już tych hałasów?- Dlatego tu jestem.- Giacomo opuścił broń.- Z powodu hałasu.- Nie śpieszyłeś się zbytnio, co?- Musiałem się najpierw ubrać - odparł Giacomo z godnością; miał na sobie tylko spodnie koloru khaki, poza tym świecił nagim, opalonym torsem imponująco ozdobionym bliznami.Widzę, że nie jesteście w piżamach, zatem spodziewaliście się tego, co zaszło.- Spojrzał na wolno oddalającą się czwórkę mężczyzn.- Co tu się tak naprawdę stało?- Alex postrzelił Colę.- Brawo, Alex.Nie warto było wstawać.- Jeżeli poruszyła go ta wiadomość, dobrze to ukrył.- Cola mógłby się na to inaczej zapatrywać.- George delikatnie zakaszlał.- Znaczy, nie jesteś jednym z nich?- Chyba oszalałeś!- Niekoniecznie, bo czy ja was wszystkich znam? Ale nie, ty nie wyglądasz jak oni.- Miło mi.No i co dalej?- Nie dowiemy się, co dalej, jeśli będziemy tu stać.Dogonili tamtych w kilka sekund, co okazało się łatwe, bowiem jęczący Cola ledwo powłóczył nogami.Chwilę potem otworzyły się drzwi gdzieś z przodu korytarza i zamajaczyła w nich czyjaś sylwetka.To skradał się Sepp.Nie wyglądał już jak zimny bandzior sprzed kilku godzin.Nie trzeba było wyobraźni, by dostrzec zielonkawy odcień jego twarzy, bo ponad wszelką wątpliwość Sepp zielony był naprawdę - czas i harce morza zrobiły swoje.W świetle tego obrazka stało się jasne, dlaczego to właśnie Franco i Cola otrzymali zadanie do wykonania.- Sepp, nie mamy zamiaru cię zabijać - odezwał się Petersen niemal przyjacielskim tonem.Zanim byś nas dostał, musiałbyś wpierw wykończyć swoich kumpli, Franco i Colę, a to by ci się chyba nieszczególnie podobało.co? - Z bladości Seppa i jego ogólnie niepewnej postawy Petersen wnosił, że w obecnej chwili niewiele mu się podobało.- Co gorsza, Seep, zanim zastrzeliłbyś swego drugiego kolegę, sam już byś nie żył.Dlatego rzuć broń, Sepp.O ile tu i ówdzie fizjologia Seppa nieco szwankowała, nie cierpiał on jednak na zaburzenia słuchu i sfatygowany enfield 303 uderzył z trzaskiem o podłogę.- Kto strzelał? Carlos kuśtykał w ich stronę z pistoletem w dłoni i chociaż raz bez uśmiechu na ustach.Co tu się dzieje?- Dobrze byś zrobił, gdybyś nam to wyjaśnił, ale tego tu ci nie potrzeba.- Petersen spojrzał na broń Carlosa.- Owszem, potrzeba, dopóki jestem dowódcą tego statku.Pytałem, kto strzelał.- Krzyknął z bólu, gdy masywna dłoń George'a zamknęła się na jego nadgarstku.Usiłował wyswobodzić rękę, na twarzy zjawił się wyraz bezgranicznego zdumienia, aż wreszcie zagryzł wargi, chcąc powstrzymać następny okrzyk bólu.George wyjął pistolet ze zdrętwiałych palców kapitana.- Więc to tak! - sapnął Carlos.Miał bladą twarz, co dawało się chyba łatwo wytłumaczyć.- Nie myliłem się, to wy jesteście mordercami.Macie może zamiar przejąć mój kuter?- Chryste Panie, skądże znowu! - tym razem odezwał się George.- Zobacz, całkiem zbielała ci kostka wskazującego palca.Nie przymyślane działania nikomu nie pomogą.- Oddał Carlosowi broń i rzucił mentorsko: - Niepotrzebna przemoc nikomu jeszcze nie wyszła na zdrowie.Carlos wziął pistolet, zawahał się, wetknął go za pas i zaczął sobie rozcierać nadgarstek.Demonstracja pokojowych zamiarów zbiła go nieco z tropu.- Wciąż nie rozumiem.- zaczął niepewnie.- My też nie, Carlos, my też nie - odparł Petersen.- Akurat teraz usiłujemy to zrobić, chcemy zrozumieć.Może ty mógłbyś nam pomóc? Ci dwaj tutaj, Franco i Cola - obawiam się, że Coli potrzebne będą wkrótce twoje medyczne umiejętności - próbowali nas zaatakować.Być może wybrali się, żeby nas zabić, choć nie sądzę.Spartaczyli robotę.- Amatorzy - dorzucił George tonem wyjaśniającym wszystko.- Amatorzy, zgoda, ale skutki kuli amatora są czasami równie trwałe jak te od kuli zawodowca.Przede wszystkim chciałbym wiedzieć, dlaczego przyszli do nas.Wyjaśnisz nam to, Carlos?- Jakim cudem?- Znasz Alessandra.- Znam, ale słabo.Nie mam pojęcia, dlaczego miałby na was napadać.Ja nie zezwalam swoim pasażerom na uprawianie partyzantki.- Z całą pewnością, ale my wiemy, że ty wiesz, kim on jest i czym się zajmuje.- Nieprawda.- Nie wierzę.Przypuszczam, że w tym miejscu powinienem westchnąć i bąknąć coś o kłopotach, których zaoszczędziłbyś nam wszystkim mówiąc prawdę.Nie zarzucam ci kłamstwa, nie, nie.Tyle tylko, że ty zupełnie nic nie mówisz.Cóż, skoro nie chcesz pomóc, zrobimy to sami.Alessandro! - krzyknął.Minęło kilka chwil bez odpowiedzi.- Alessandro! Mam tu trzech twoich ludzi.Jeden jest ciężko ranny.Chcę wiedzieć, dlaczego ich na nas nasłałeś.Alessandro milczał.- Nie dajesz nam wyboru! W czasie wojny ludzie są albo przyjaciółmi, albo wrogami.Przyjaciele pozostają przyjaciółmi, a wrogowie umierają [ Pobierz całość w formacie PDF ]