RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Brak trałowców.«Eager» odszedł do bazy, a trałowiec z Hvalfiord nie stawił się na spotkanie.Proszę o natychmiastowe przysłanie posiłków.Czy możecie przydzielić eskadrę lotniskowców liniowych - jeśli nie, proszę o zezwolenie na powrót do bazy.Proszę o natychmiastową odpowiedź".Tyndall uważał, że można by lepiej ułożyć treść depeszy, a szczególnie zakończenie.Dawała ona dość wyraźnie obraz porażki i mogła przyprawić admirała Starra o atak furii.Zapewne dopatrzy się w niej potwierdzenia własnych sądów o „Ulissesie" i tego, że Tyndall nie nadaje się na zajmowane stanowisko.Poza tym prawie od dwóch lat, od chwili, gdy „Bismarck" zatopił „Hooda", Admiralicja uważała, że nie należy rozbijać głównej floty, wydzielając z niej pancerniki czy lotniskowce.Stare pancerniki, takie jak „Ramillies" i „Malaya", zbyt powolne, aby brać udział w nowoczesnych bitwach morskich, były przeznaczone do osłony konwojów atlantyckich.Oficjalna strategia polegała na utrzymaniu koncentracji głównej floty, wyjąwszy te dwa okręty, i miała na celu szachować flotę niemiecką, wystawiając na ryzyko konwoje.Tyndall jeszcze raz obejrzał dokładnie konwój, westchnął ciężko i zszedł z mostku.Do diabła - myślał - niech się dzieje, co chce! I tak zmarnowałem czas, wysyłając depeszę, Starr również tylko zmarnuje parę chwil na jej przeczytanie.Ciężko złaził po schodach.Przecisnął się przez drzwi kapitańskiej kabiny.F.D.R.Vallery leżał na koi, na bardzo białych prześcieradłach, których mocno zarysowane zagięcia tworzyły niesamowity kontrast ze szkarłatnymi plamami.Vallery - pod ciemnymi kępkami zarostu widniały trupio zapadnięte policzki, pod czołem tonęły zaczerwienione oczy - wyglądał jak nieżywy.Z kącika ust po pergaminowej skórze sączyła się krew.Zanim Tyndall zatrzasnął drzwi, kapitan powitalnym ruchem uniósł bezwładną rękę - palce jak z kości słoniowej i błękitne linie żył.Admirał zamknął drzwi ostrożnie, cichutko.Robił to powoli, chciał mieć chwilę czasu, aby ochłonąć z wrażenia, jakie sprawił ten widok.Gdy zwrócił się do Vallery'ego, opanował już wyraz twarzy, lecz nie próbował ukryć troski.- Dzięki Bogu, że zjawił się Stary Sokrates - rzekł ciepło Tyndall.- Jest to jedyny na okręcie człowiek, który potrafi przemówić ci do rozsądku.- Usadowił się na skraju łóżka.- Jak się czujesz, Dick?Vallery uśmiechnął się, nadrabiając miną, lecz w uśmiechu tym nie było wesołości.- Wszystko zależy od tego, co masz na myśli.Fizycznie czy psychicznie? Czuję się nieco wyczerpany.właściwie nie całkiem chory.No, wiesz.Doktor mówi, że mnie podreperuje - w każdym razie na pewien czas.Ma zamiar zrobić transfuzję plazmy.Powiada, że straciłem dużo krwi.- Plazmy?- Plazmy! Pełna krew bardziej przyspieszyłaby krzepnięcie, lecz plazma podobno zapobiega.czy zmniejsza ryzyko nowych ataków.- Zrobił pauzę, starł z wargi pianę i uśmiechnął się równie niewesoło jak poprzednio.- Właściwe nie jest mi potrzebny doktor ani lekarstwa, tylko ksiądz i przebaczenie.Zamilkli.Tyndall zaczął kręcić się niespokojnie, odchrząknął głośno.Rzadko kiedy był on tak świadom faktu, że jest przede wszystkim człowiekiem czynu.- Przebaczenie? Co masz na myśli, Dick? - Nie miał zamiaru mówić tak głośno i brutalnie.- Do diabła, przecież wiesz dobrze, o co mi chodzi - odpowiedział łagodnie Vallery.Nieczęsto można było z jego ust usłyszeć nawet tak niewinne przekleństwo.- Byłeś przecież ze mną na mostku kapitańskim.Przynajmniej przez dwie minuty żaden z nich nie mówił słowa, a po chwili kapitan dostał nowego ataku kaszlu.Ręcznik przyłożony do ust czerwienił się coraz bardziej.Gdy chory opadł na poduszki, Tyndall poczuł ostry jak pchnięcie nożem przypływ strachu.Pochylił się nad przyjacielem i odetchnął z ulgą, słysząc szybki, słabiutki oddech.Vallery, nie otwierając oczu, zaczął mówić:- Nie chodzi tak bardzo o tych, co zginęli w pomieszczeniu generatorów niskiego napięcia - wydawał się mówić sam do siebie.Głos ścichł do szeptu.- Prawdopodobnie to moja wina, gdyż podszedłem „Ulissesem" zbyt blisko „Rangera".To nierozsądne podchodzić do tonącego okrętu, zwłaszcza gdy płonie.To właśnie jedna z tych rzeczy, tych ryzykanckich aktów.zdarza się.- reszta słów zamieniła się w niezrozumiały szept umierającego.Tyndall nie mógł pojąć ani słowa.Zerwał się nagle i wciągnął rękawice.- Przepraszam, Dick - szepnął.- Nie powinienem był przychodzić.Nie powinienem siedzieć tak długo.Stary Sokrates urządzi mi piekło.- Chodzi o innych.o tych w morzu.- Vallery zapewne w ogóle nie słyszał Tyndalla.- Nie miałem prawa.to znaczy.być może niektórzy z nich mogliby.- znów głos stał się ledwie słyszalny, po czym wybuchnął silniej: - Kapitan Richard Vallery, D.S.O., sędzia, ławnicy i wykonawca wyroku.Powiedz mi, John, co powiem, gdy przyjdzie moja kolej?Tyndall zawahał się, usłyszał energiczne pukanie do drzwi.Szarpnął się w bok i wraz z długim, niedosłyszalnym, lecz pełnym wdzięczności westchnieniem zawołał:- Wejść!Wszedł Brooks.Ubrany w biel sanitariusz niósł podstawki, butle, rurki i inne przybory.Na widok admirała lekarz stanął jak wryty.- Poczekaj na korytarzu, Johnson! - poprosił [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl