[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Prawie natychmiast pogruchotana rufa zagłębiła się jeszcze bardziej, zapadając coraz niżej.Tylny pokład zalała woda, a stewa unosiła się coraz wyżej.Stopa po stopie wzrastał kąt przechylenia statku.Rufa pogrążyła się sto, dwieście stóp.Dziób sterczał w niebo, utrzymywany na powierzchni przez miliony sześciennych stóp zamkniętego wewnątrz powietrza.Statek tkwił ze cztery stopnie od pionu, gdy przyszedł koniec.Kąt ten można było ustalić dokładnie, gdyż właśnie wtedy otworzyła się migawka aparatu fotograficznego porucznika Nichollsa.Zrobione zostało niezapomniane zdjęcie - zwykły obraz tonącego statku, który na tle błękitnego nieba stoi pionowo dziobem do góry.Obraz bez wielu szczegółów, z wyjątkiem dwóch kanciastych brył, w niezwykły sposób zawieszonych w powietrzu.Były to pięćdziesięciotonowe czołgi, oderwane z umocnień na przednim pokładzie, uchwycone podczas lotu, zanim uderzyły o nadbudówki mostku pogrążające się już w wodzie.Na tylnym planie widoczna była rufa „Belle Isle": śruba wysoko nad wodą i czerwony kur unoszący się nad spokojnym morzem.Dosłownie w sekundę po tym, jak pstryknęła migawka, gwałtowny podmuch wyrwał aparat z rąk Nichollsa i rozbił go o nadbudówkę, lecz film nie został uszkodzony.Nic dziwnego, że przed chwilą marynarze z płonącego „Belle Isle" uciekali w panice.Mieli po temu powody.W ładowni numer dwa statek wiózł tysiąc ton amunicji czołgowej.Wybuch rozłamał go na dwoje - zatonął w ciągu minuty, a dziób „Baddeleya" posiekany odłamkami cichutko podążył za nim.Po morzu nadal przetaczało się echo wybuchów, gdy łkające diminuendo huków doleciało z południa.Nie dalej niż o dwie mile „Sirrus", „Vectra" i „Viking" - oślepiająco białe w porannym słońcu - rysowały na wodzie zawiłe wzory.Z ruf i tylnych pokładów sypały się bomby głębinowe.Od czasu do czasu któryś z okrętów znikał za kolumną wyrzucanej w powietrze wody i bryzgów, zjawiając się jak za dotknięciem różdżki magicznej, gdy woda opadła.Pierwszym odruchem Tyndalla było ruszyć do walki, zaspokoić palącą, prymitywną żądzę zemsty.Kapok-Kid spoglądał na niego ukradkiem i podziwiał zaciśnięte wargi, twarz wykrzywioną we wściekłej, zajadłej pasji.Wydawało się, że admirał jest wściekły nawet na siebie.Nagle Tyndall poruszył się w fotelu.- Bentley! Nadajcie do „Stirlinga": „Określić uszkodzenie".„Stirling" był teraz milę za nimi, lecz szybko zataczał łuk, robiąc co najmniej dwadzieścia węzłów.„Woda dostaje się do tylnej maszynowni - czytał po chwili Bentley.- Magazyny zalane.Uszkodzenia kadłuba niewielkie.Panuję nad sytuacją.Zacięte urządzenie sterowe.Sterujemy za pomocą urządzenia awaryjnego.Wszystko w porządku".- Dzięki Bogu i za to! Nadawaj: „Obejmuj prowadzenie.Kurs na wschód".Kapitanie, idziemy pomóc Orrowi w rozprawieniu się z tymi wściekłymi psami!Kapok-Kid spojrzał na niego zaniepokojony.- Panie admirale.- O co chodzi, nawigatorze? - spytał Tyndall krótko, niecierpliwie.- A co będzie z tą pierwszą łodzią podwodną? - zaczął Carpenter.- Musi znajdować się nie dalej niż o milę na północ.Czy nie powinniśmy?.- O Boże wszechmocny! - zaklął Tyndall i twarz zabłysła mu gniewem.- Czy chcesz powiedzieć?.- Urwał gwałtownie.Przez chwilę wpatrywał się w Carpentera.- Coś powiedział, nawigatorze?- Że ta łódź, co zatopiła zbiornikowiec, panie admirale - ostrożnie mówił Kapok-Kid - miała czas załadować wyrzutnie i znajduje się w idealnej pozycji.- Oczywiście, oczywiście - mruknął Tyndall.Przesunął dłonią po oczach, zerknął na Vallery'ego.Kapitan patrzył w inną stronę.Admirał znów przetarł zmęczone oczy.- Masz rację, nawigatorze, zupełną rację - przerwał, uśmiechnął się.- Jak zwykle, u licha!Na północy „Ulisses" nic nie znalazł.Łódź podwodna, która zatopiła „Cochellę" i zatrzasnęła pułapkę, już uciekła.Podczas przeszukiwania morza słyszał tylko ogień dział i ujrzał dym wylatujący z armat „Sirrusa".- Spytaj go, po co robi takie cholerne zamieszanie - z irytacją zażądał Tyndall.Kapok-Kid uśmiechnął się.Stary był jeszcze w formie.- „«Vectra» i «Viking» uszkodziły, a możliwe, że i zniszczyły łódź.Wspólnie z «Vectra» zatopiłem jedną na powierzchni.A co wy?".- A co wy? - wybuchnął Tyndall.- Do diabła z taką przeklętą bezczelnością! A co wy? Na przyszły raz będzie dowodził najstarszym, zafajdanym trałowcem w Scapa.Nawigator, to wszystko twoja wina!- Tak jest! Bardzo mi przykro.A może on pyta tylko w duchu.no.czystej, serdecznej troski.- A nie zechciałbyś zostać jego nawigatorem na przyszły raz? - groźnie spytał Tyndall.Kapok-Kid wycofał się do kabiny nawigacyjnej.- Carrington!- Słucham, panie admirale! - Pierwszy oficer był zawsze taki sam- spojrzenie miał bystre, był gładko ogolony, pewny siebie, czujny.Śniada cera - szczególny znak wszystkich ludzi, co zbyt wiele lat spędzili pod tropikalnym słońcem - nie zdradzała zmęczenia, choć Carrington nie spał trzy doby.- Co pan sądzi o tym? - Tyndall wskazał na północny zachód.Dziwaczne, wełniste, szare chmury zaćmiewały widnokrąg, przed nimi nadciągały zagony obłoków, morze przybrało kolor indygo.- Trudno przewidzieć - powoli odparł Carrington - jedno jest pewne: to nie wróży sztormu.Widywałem to już.Niskie, skłębione chmury unoszą się przy ładnej pogodzie i wyższej temperaturze.Bardzo pospolite zjawisko na Aleutach i Morzu Beringa, lecz tam zapowiada mgły, gęste mgły.- A co pan sądzi, kapitanie?- Nie mam pojęcia - Vallery zdecydowanie pokręcił głową.Transfuzja plazmy wyraźnie mu pomogła.- To coś nowego.nigdy przedtem tego nie widziałem.- Tak przypuszczałem - burknął Tyndall.- Ja też nie, dlatego najpierw spytałem „pierwszego".Jeśli pan uważa, że nadejdzie mgła, niech pan mówi.Nie mogę sobie pozwolić, aby konwój i osłona hasały po połowie oceanu, gdy nas otoczy ciemność.Chociaż trzeba przyznać - dodał zgryźliwie - byliby znacznie bezpieczniejsi bez nas.- Teraz mogę już powiedzieć.- Carrington miał rzadko spotykany dar wypowiadania przekonywających, nie podlegających dyskusji opinii bez urażania rozmówcy.- To mgła!- Jasne.- Tyndall nigdy w niego nie wątpił.- A teraz piorunem do dzieła! Bentley! Podawaj do niszczycieli: „Przerwać walkę.Dołączyć do konwoju".Aha, Bentley, dodaj jedno słówko: „Natychmiast".- Zwrócił się do Vallery'ego: - To specjalnie dla komandora Orra [ Pobierz całość w formacie PDF ]