[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ponownie się uśmiechnął.Najwyraźniej był w świetnym humorze.- Wiesz, Cavell, to, żemi się udało, sprawia mi ogromną satysfakcję.Ale niewiele mniej cieszy mnie świadomość, że przechytrzyłem takiegoprzeciwnika jak ty.Z tobą miałem najwięcej kłopotów, jak jeszcze z nikim.I jak nikt byłeś tak blisko wygranej.- Poza amerykańskimi inspektorami podatkowymi - rzekłem.- Niech cię diabli, Scarlatti!Odpowiedział śmiechem.Zaciągnąłem się papierosem i w tym momencie śmigłowiec lekko zadrżał, wznosząc się na słupie cieplejszego powietrza.To była odpowiednia chwila.Zacząłem niespokojnie kręcić się w fotelu i trochę zrzędliwie, trochę nerwowo odezwałem się do Scarlattiego.- Na miłość boską, usiądź albo złap się czegoś.Jeśli trafimy na jakąś dziurę powietrzną, to możesz polecieć w tył i upaść na te cholerne zarazki.- Spokojnie, przyjaciela - rzekł powoli.Znów oparł się plecami o framugę i skrzyżował nogi.- W taką pogodę nie ma dziur powietrznychAle ja nie słuchałem, co mówi Scarlatti, a przynajmniej na niego na nie patrzyłem.Spoglądałem na Buckleya i spostrzegłem, że zerka w moją stronę.Nawet nie poruszył głową, a jedynie oczy skierował na mnie, czego stojący za nim Scarlatti nie mógł widzieć.Porucznik na dłuższą chwilę przymknął jedno oko - ten ogromny Irlandczyk niewątpliwie chwytał wszystko w lot.Niedbałym ruchem zdjął rękę z drążka i położył na nodze.Przeciągnął dłonią po udzie, a gdy jego palce wysunęły się poza kolano, machnął nimi w dół.Dwa razy nieznacznie skinąłem głową, gapiąc się w przednią szybę, żeby moje zachowanie wyglądało normalnie.Nawet najbardziej podejrzliwej osobie nie przyszłoby do głowy, że to może być jakiś znak, a Scarlatti był za bardzo pewny siebie i zbyt zadowolony, aby zwracać uwagę na takie drobiazgi, bo przecież wszystko szło mu tak gładko.Zresztą nie byłby to pierwszy wypadek, że ktoś za bardzo się rozluźnia przed metą i pewne zwycięstwo wymyka mu się z rąk.Zerknąłem na Buckleya i z ruchów jego warg odczytałem słowo teraz.Znów nieznacznie skinąłem głową i zebrałem się w sobie.Kiedy pilot minimalnie poderwał śmigłowiec, kątem oka zobaczyłem, że Scarlatti lekko się zachwiał, lecz wciąż stał na skrzyżowanych nogach.Nagle Buckley odsunął drążek od siebie w lewo.Śmigłowiec gwałtownie uniósł ogon w głębokim skręcie.Scarlatti natychmiast stracił równowagę i runął głową do przodu, niemal wprost na mnie.Zdążyłem się tylko z lekka unieść i odwrócić na zgiętych nogach.Mój prawy sierpowy trafił go trochę za wysoko, w mostek.Oba pistolety, które spadły na deskę rozdzielczą, teraz klekotały na szybie.Scarlatti wpadł w szał.Zaczął mnie z furią bić, kopać i gryźć, atakował głową, kolanem, łokciami, wciskając z powrotem w fotel.Moje liczne ciosy nie robiły żadnego wrażenia na przeciwniku, który na przemian warczał i ryczał jak zraniony zwierz, okładając mnie gdzie popadło, z przerażającą w siłą i szybkością.Choć byłem od niego młodszy o dwadzieścia lat i o dziesięć kilogramów cięższy, to jednak nie mogłem go powstrzymać.Poczułem szum w uszach i nieznośny ból w klatce piersiowej, jakby ją miażdżyło jakieś ogromne imadło.Już mdlałem, gdy nagle ten wariacki atak się skończył i Scarlatti mnie zostawił.Oszołomiony, ociekający krwią i na pół oszalały z bólu, zerwałem się z fotela i ruszyłem za przeciwnikiem.Śmigłowiec wciąż leciał z uniesionym ogonem.Scarlatti musiał więc wdrapywać się przejściem między fotelami, rozpaczliwie chwytając się ręką za oparcia, żeby pokonać siłę ciężkości.W tej chwili chyba był obłąkany - prawie na pewno – ale musiał zdawać sobie sprawę, że nie może użyć wirusów na pokładzie, bo sam znalazłby się w pułapce parę sekund po rozbiciu fiolek śmigłowiec z martwym pilotem przy sterach roztrzaskałby się na ulicach Londynu.Byłem dopiero w połowie drogi, gdy Scarlatti dotarł już do drzwi.Chwycił klamkę i chciał je odsunąć, lecz nie pozwalał mu na to wciąż nurkujący śmigłowiec.Scarlatti zaparł się więc nogami o siedzenie fotela obok Mary i ciągnął z całych sił, aż jego śniada twarz poczerwieniała od wysiłku.Drzwi powoli zaczęły ustępować, a ja miałem do nich jeszcze dwa metry.Wtem gwałtownie się otworzyły, gdy Buckley nagle wyrównał lot.Scarlatti zatoczył się i przewrócił.Natychmiast podskoczyłem do niego.Ale to nie on był moim celem Myślałem tylko o tym, co trzyma w ręku.Zajadle wyszarpując siatkę usłyszałemtrzask łamanego palca, który mojemu przeciwnikowi zaplątał się w jej oczka.Searlatti zerwał się na równe nogi i znówmusiałem walczyć o życie, w dodatku jedną ręką.Teraz atakował w milczeniu, a z jego obłąkanej miny widziałem, że chce mnie zabić.Chwycił mnie za gardłoi gwałtownie pchnął do tyłu.Lewą nogą próbowałem odbić się od ściany kabiny, gdy nagle usłyszałem krzyk Mary.Moja stopa trafiła w próżnię - za mną były otwarte drzwi.Natychmiast wyrzuciłem ręce w bok, napinając mięśnie karku i ramion.Okrutna siła przygniotła mnie do metalowych krawędzi otworu, których górna część wbiła mi się w szyję jak gilotyna.W jednej chwili świat przysłoniła mi czerwona mgiełka, pełna oślepiających błysków, ale wkrótce znikła.Mary, która ze śmiertelnie bladą twarzą siedziała tuż obok, na wprost drzwi wejściowych, z przerażeniem wpatrywała się we mnie ogromnymi zielonymi oczami.Scarlatti w dalszym ciągu trzymał mnie za gardło.Widziałem jego twarz tuż przed sobą.- Ostrzegałem cię, Cavell! - wykrzyknął chrapliwie.-Ostrzegałem.Uprzedzałem cię, Cavell, że jutro będzie milion trupów.Zginie milion ludzi.Przez ciebie.To ty ich zabijesz,nie ja.Głośno dysząc.mocniej ścisnął mi gardło i zaczął wypychać mnie w ciemność.Nie mogłem nic zrobić ani go odepchnąć, ani wyrwać się z jego uchwytu.Wiedziałem, że zaraz wypadnę.Przed oczami miałem twarz Scarlattiego- w tej chwili na pewno był obłąkany.Rozciągnięte ramiona zaczęły mi omdlewać, kark piekł od wściekłego bólu, a Scarlatti wypychał mnie coraz dalej i dalej w mrok.Na plecach czułem pęd powietrza i uderzenia deszczu jak w ciężkim sztormie.Chyba tak giną marynarze.Próbowałem otworzyć lewą dłoń, żeby przynajmniej nie zabrać ze sobą szatańskiego wirusa, lecz moje palce zaplątały się w siatkę i były mocno przyciśnięte do metalu.Nawet nie mogłem nimi poruszać.Właśnie wtedy Mary wyrwała się z odrętwienia.Ręce miała przywiązane do oparć fotela, ale nogi wolne.Nagle zebrała się w sobie i z całej siły wyrzuciła obie stopy na przód, a nosi włoskie pantofle.Po raz pierwszy w życiu dziękowałem Bogu za te potworne szpilki.Scarlatti krzyknął z bólu, kiedy trafiły go z tyłu pod kolano prawej nogi, która natychmiast się pod nim ugięła.Na moment - dla mnie w ostatniej chwili - napastnik rozluźnił chwyt na moim gardle.Gwałtownie rzuciłem się do przodu, kopiąc Scarlattiego wysoko uniesioną lewą nogą, aż się zatoczył [ Pobierz całość w formacie PDF ]