[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie potrzeba nam Sidhów.- Ziemia to bagno, Michaelu.Nikt nie potrafi tam zaglądać w umysły innych, a to czyni ludzi złymi i samolubnymi.Wszystkie cuda, jakie czynicie, są cudami topornymi i niebezpiecznymi, nie ma w nich poezji.Toczycie batalie, które Sidhom nie przyszłyby nawet do głowy - przeciwko chorobom, klęskom żywiołowym, przeciw własnemu zagubieniu.- I ty chcesz nadzorować to wymieszanie ras?Clarkham skinął głową.Tak.Czy przychodzi ci na myśl inny tak przygotowany do tej roli Mieszaniec z tyloma.doświadczeniami w zanadrzu?Michael potrząsnął głową.- Ty byłbyś tym światłym, łaskawym mistrzem.Za Clarkhamem stała Mora z dłońmi spoczywającymi na jego ramionach.Clarkham przykrył jedną z nich swoją dłonią.Samolubnym, jak każdy.Oczy Michaela przesunęły się na Harkę trzymającego się na skraju patio.- To nie byłoby łatwe zadanie.Frustrujące.Stresujące zasugerował Michael.Wczesnowieczorne światło i blask papierowych lampionów odbijajały się od kieliszków rozsiewając po patio łagodne refleksy.Clarkham pochylił się w przód i rozpostarł ręce na uprzątniętymstole.Pomiędzy jego rękami pojawił się obraz - Ziemia tak bezpośrednia i realna, jaką zawsze widział ją Michael, odtworzona do najmniejszego szczegółu.- Trzeba będzie tylko położyć na tym pieśń.przy współpracy ludzi i Sidhów i pod kierunkiem stosownego przywódcy - mnie - znikną wszelkie nieszczęścia.Świat stanie się znowu rajem, jakim był niegdyś.- Amhara - wyszeptała Mora ciemniejąc na twarzy do odcienia wiśniowego brązu.Glob pomknął spomiędzy dłoni Clarkhama w kierunku Michaela.Michael nie uchylił się.Obraz rozszerzył się, wypełnił całe jego pole widzenia i Michael odniósł wrażenie, że mknie przez chmury nad morzami koloru wina, nad szerokimi białymi plażami, naddżunglami i postrzępionymi górami o ostrych szczytach.Wdychał czyste, orzeźwiające powietrze wypełnione przyjemnością i wyzwaniem.Obraz znikł jak pękająca mydlana bańka, ale wrażenie pozostało.- Młodość - westchnął Clarkham.- Świat znowu młody, wolny od winy, oczyszczony z grzechu i nienawiści.- A ty u steru - powtórzył Michael.W tym momencie zarzucił swoją wstrzymywaną do tej pory sondę.Clarkham zablokował fachowo wszystko prócz wysuniętego punktu zaczepienia.Ten fragment powrócił do Michaela krótkim, przerażającym wrażeniem wnętrza Clarkhama - i uświadomieniem sobie.Wykorzystaj to.Zepsucie, nienawiść, niemal tak samo odrażające i intensywne, jak we wnętrzu Shahpura.Jak często zarzucał Clarkham swój najmroczniejszy cień? Jak często odradzała się jego wewnętrzna szpetota? Nosił w sobie złość, której nie można było wykorzenić.a tylko zredukować, by znowu się odrodziła.Shahpur byl czlowiekiem; nie chroniona dusza jest lepem na zrzucane cienie, zwłaszcza w Królestwie.Gdy Michael da Clarkhamowi, czego ten chce, Clarkham odda mu to, czego nie będzie już mógł w sobie wygodnie pomieścić.Duchową wydzielinę.Czy zdoła to odeprzeć?A dlaczego tak surowo go osądzam? Czyż i we mnie nie ma tego mroku, tego plugastwa?Clarkham nie zareagował na sondowanie.- Tak, będę przewodził - powiedział.Minęło zaledwie kilka sekund.- Kogóż innego byś zaproponował?- Nikogo - odparł Michael.- Odłóżmy więc na bok nasze waśnie.Ty jesteś w posiadaniu klucza do stworzenia :raju na Ziemi, do wsparcia mnie w ponownym zjednoczeniu zbyt długo już podzielonych ludów.Współpracujmy.Przyświecają nam te same cele.- Clarkham skinął na Morę, żeby przyniosła pióro i papier.Weszła do domu i wróciła po chwili z przyborami do pisania kładąc je przed Michaelem.- I coś specjalnego do picia - zarządził Clarkham.Michael sięgnął po dwa pozostałe arkusze papieru i zaczął pisać.Wieczne pióro kładło atrament na gładkiej powierzchni kredowego papieru płynnymi, grubymi liniami.Gdy troje koła go ściskająZ Awernu, żeby straszyć, wstają Duchy wędrowców, co pomarli Jego Królestwo cienia schodząc.To była tylko rozgrzewka.Wpatrzył się w białą kartkę odrywając się myślami od otoczenia.Pomyślał, że przypomina to rzucanie cienia; potrafił wydobyć słowa kryjące się w jego wnętrzu, nadać im kształt, przelać na papier.A miały to być słowa zgubne.Biri doniósł znowu gliniany dzban i grube, masywne szklanki.Rozlał do nich przezroczysty płyn o kremowym kolorze i rozdał wszystkim napoje.Clarkham pociągnął łyk ze szklanki podanej mu przez Biriego i wzniósł toast pod adresem Michaela.- Prawdziwe rajskie mleko powiedział.Potrójnym go oplećcie kołem.Napój był słodki jak mleko i piekący, z alkoholowym posmakiem.W sumie był przepyszny.- To kumys - powiedział Biri.- Napój cesarza Kubli.Kumys zaczął działać na Michaela niemal natychmiast.Napisał dwie ostatnie linijki z fragmentu Coleridge'a:Bo on się miodowicą raczyłI mleko pil za rajskim stołem.I wtedy spłynęło to nań.Błyskało, iskrzyło i przychodziło tak szybko, że ledwie nadążał z zapisywaniem.Wiedział, że nie będzie mu dana druga taka szansa.Starał się uchwycić tyle, ile zdoła, i tryumfował.Nie istniało żadne zewnętrzne źródło tego natchnienia; czerpał je z wnętrza, tylko z siebie samego, a raczej z tej cząstki siebie, która łączyła go z Coleridgem, z Yeatsem, ze wszystkimi wspaniałymi poetami.Była to chwila, kiedy nie istnieje nic prócz Słowa i która nadchodzi idealnymi falami.Lód oto, wieki przeciekając, Jedwabny podkopuje pałac,Pod cedry z trzaskiem upadając, Jakby lat upływ złością pałał1 wielkie sny chciał zdusić, miażdżąc Mury, ogrody, złote wieże,Potęgi Chana krusząc leże.Ze dwadzieścia linijek przemknęło tak szybko, że nie zdążył ich zapisać.Nie były jednak najważniejsze [ Pobierz całość w formacie PDF ]