[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mimo to nie mógł się odwrócić.Jak w koszmarnym śnie, kiedy wszystko dzieje się wbrew twojej woli.Zostały już tylko pięćdziesiąt trzy sekundy.Sprzedawca precli otwierał szufladę z boku wózka.„Zamierza wyjąć butelkę yoo-hoo” - pomyślał Jake.„Nie puszkę, lecz butelkę.Potrząśnie nią i wypije duszkiem.”Sprzedawca precli wyjął butelkę yoo-hoo, energicznie nią wstrząsnął i odkręcił zakrętkę.Zostało czterdzieści sekund.„Teraz zmienią się światła.”Zgasł biały napis IDŹ.Czerwony STÓJ zaczął energicznie migotać, zapalając się i gasnąc.Gdzieś, niecałe pół przecznicy dalej, wielki niebieski cadillac już toczył się w kierunku skrzyżowania Pięćdziesiątej z Czterdziestą Trzecią.Jake wiedział o tym, tak samo jak wiedział, że za kierownicą siedzi grubas w kapeluszu mającym prawie taki sam kolor jak jego samochód.„Zaraz umrę!”Chciał wykrzyczeć to głośno idącym beztrosko ulicą ludziom, lecz nie zdołał otworzyć ust.Nogi niosły go w kierunku skrzyżowania.Znak STÓJ przestał migotać i zgasło jego czerwone ostrzeżenie.Sprzedawca precli cisnął pustą butelkę po yoo-hoo do stojącego na narożniku drucianego kosza na śmieci.Gruba kobieta stanęła na rogu po drugiej stronie ulicy, trzymając uchwyt reklamówki.Mężczyzna w stalowym garniturze był tuż za nią.Zostało już tylko osiemnaście sekund.„Czas, by nadjechała ciężarówka” - pomyślał Jake.Przed nim na skrzyżowanie wjeżdżała ciężarówka z namalowanym na burcie uśmiechniętym pajacykiem i napisem HURTOWNIA ZABAWEK TOOKERA, podskakując na wybojach.Jake wiedział, że za jego plecami człowiek w czerni przyspieszył kroku, zmniejszając odległość i wyciągając ręce.Mimo to Jake nie mógł się odwrócić, tak jak nie możesz odwrócić się we śnie, w którym ściga cię coś okropnego.„Uciekaj! A jeśli nie możesz biec, to usiądź i przytrzymaj się znaku z napisem „Zakaz parkowania”! Nie pozwól, żeby to się stało!”Nie był w stanie temu zapobiec.Przed nim, na skraju chodnika, stała młoda kobieta w białym swetrze i czarnej spódniczce.Po jej lewej ręce jakiś Latynos z przenośnym tranzystorem.Donna Summer właśnie kończyła jeden ze swoich przebojów.Jake wiedział, że następnym przebojem będzie „Dr Love” zespołu Kiss.„Oni rozstąpią się na boki.”W chwili gdy to pomyślał, kobieta zrobiła krok w prawo.Latynos przesunął się nieco w lewo i powstała między nimi luka, w którą zdradzieckie nogi poniosły Jake’a.Dziewięć sekund.Na ulicy ozdoba maski cadillaca lśniła w jasnym majowym słońcu.Jake wiedział, że ten samochód to model sedan de ville z tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego szóstego roku.Sześć sekund.Cadillac przyspieszył.Światła zaraz miały się zmienić i siedzący za kierownicą mężczyzna, grubas w niebieskim kapeluszu z zawadiacko wetkniętym za wstążkę piórkiem, spieszył się, by jeszcze przejechać przez skrzyżowanie.Trzy sekundy.Za plecami Jake’a człowiek w czerni rzucił się naprzód.W tranzystorowym radiu Latynosa skończył się utwór „Love to Love You, Baby” i zaczął „Dr Love”.Dwie.Cadillac zmienił pas na biegnący bliżej krawężnika i pomknął przez skrzyżowanie, błyskając osłoną chłodnicy jak kłami.Jedna.Oddech uwiązł Jake’owi w gardle.Zero.- Och! - krzyknął Jake, gdy czyjeś dłonie mocno uderzyły go w plecy, popychając na jezdnię, wypychając go z życia.Tylko że nikt go nie popchnął.Mimo to zatoczył się, machając rękami w powietrzu, z szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami.Latynos z tranzystorem wyciągnął rękę, złapał go za ramię i pociągnął do tyłu.- Uważaj, mały bohaterze - powiedział.- Bo zmienisz się w mielone.Cadillac przejechał.Jake zdążył tylko dostrzec grubasa w niebieskim kapeluszu, patrzącego przez przednią szybę.I wtedy to się stało: wtedy podzielił się na dwie połowy, stając się dwoma chłopcami.Jeden leżał umierający na jezdni.Drugi stał na rogu ulicy, z głębokim zdumieniem patrząc, jak znak STÓJ zmienia się na IDŹ i ludzie zaczynają przechodzić przez ulicę, jakby nic się nie stało.Bo też nic się nie stało.„Ja żyję!” - cieszyła się część jego umysłu, krzycząc z ulgi.„Umarłem!” - wrzeszczała druga połowa.„Leżę martwy na ulicy! Oni wszyscy zebrali się wokół, a człowiek w czerni, który mnie popchnął, mówi „Jestem kapłanem.Przepuśćcie mnie”.”Poczuł falę słabości, która ogarnęła całe jego ciało i zmieniła myśli w wydęty spadochronowy jedwab.Zobaczył zbliżającą się grubą kobietę i kiedy go mijała, zajrzał do jej torby.Ujrzał to, czego oczekiwał: jasnoniebieskie oczy lalki, zerkające znad skraju czerwonej bibułki.W następnej chwili kobieta znikła.Sprzedawca precli nie krzyczał: „Och mój Boże, zabiło go”, lecz rozstawiał swój stragan, pogwizdując przebój Donny Summer, który przed chwilą płynął z radia Latynosa.Jake się odwrócił, gorączkowo szukając księdza, który wcale nie był kapłanem.Nie znalazł.Jęknął.„Przestań! Co się z tobą dzieje?”Nie miał pojęcia.Wiedział tylko, że powinien teraz leżeć na ulicy i umierać, podczas gdy gruba kobieta wrzeszczałaby, facet w stalowym kamgarnowym garniturze wymiotowałby na swoje buty, a człowiek w czerni przepychałby się przez tłum.„I w części mojego umysłu właśnie to się dzieje.”Znowu poczuł ogarniającą go słabość.Nagle upuścił worek śniadaniowy na chodnik i z całej siły uderzył się otwartą dłonią w policzek.Jakaś spiesząca do pracy kobieta obrzuciła go dziwnym spojrzeniem.Jake zignorował ją.Zostawił swój lunch na chodniku i wybiegł na skrzyżowanie, nie zwracając uwagi na czerwony znak STÓJ, który znowu zaczął migotać.Teraz nie miało to żadnego znaczenia.Śmierć nadeszła.i poszła dalej, nie zwracając na niego uwagi.To nie miało być tak i w głębi duszy doskonale zdawał sobie z tego sprawę, ale właśnie tak się stało.Może teraz będzie żył wiecznie.Na samą myśl znowu chciało mu się wrzeszczeć [ Pobierz całość w formacie PDF ]