[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oto znów dwadzieścia trzy szylingi.Według wszelkiego prawdopodobieństwa w dwudziestuhotelach na dwadzieścia trzy powiedzą ci, że papiery z kosza zostały spalone albo wyrzucone.W trzech zaprowadzą cię do stosu papierów i tam będziesz szukał stronicy gazety.Jest małoprawdopodobne, żebyś ją znalazł.Masz jeszcze dziesięć szylingów na wydatki nieprzewi-dziane.Doniesiesz mi telegraficznie przed wieczorem na ulicę Baker coś załatwił.Teraz,Watsonie, musimy telegraficznie poznać tożsamość dorożkarza nr 2704, po czym wstąpimydo którejkolwiek galerii obrazów przy ulicy Bond dla zabicia czasu, dopóki nie nadejdziegodzina spotkania w hotelu.34Rozdział 5Trzy zerwane niciSherlock Holmes posiadał rzadką umiejętność odrywania się od spraw pochłaniających je-go uwagę.Na dwie godziny sprawa, w którą zostaliśmy wplątani, poszła w zapomnienie, aHolmes utonął w podziwie dla dzieł współczesnych mistrzów belgijskich.Nie chciał mówić oniczym, jedynie o sztuce, o której zresztą miał bardzo słabe pojęcie. Sir Henryk Baskerville czeka na panów u siebie rzekł urzędnik biura hotelowego.Polecił mi, abym panów niezwłocznie poprosił na górę. Czy pan pozwoli zajrzeć mi do księgi przyjezdnych? spytał Holmes. Owszem, proszę.Księga wykazała, że po Baskerville'u zapisane zostały jeszcze nazwiska: Teofila Johnsonaz rodziną z Newcastle i pani Oldmore z pokojówką z Hingh Lodge, Alton. To niewątpliwie ten sam Johnson, którego znam zwrócił się Holmes do portiera.Adwokat, prawda? Siwy, utyka chodząc? Nie, panie, ten pan Johnson jest właścicielem składu węgla, bardzo rześki jegomość, niestarszy od pana. Mylisz się niechybnie co do jego zawodu. Nie, panie; od szeregu lat staje w tym hotelu, znamy go wszyscy bardzo dobrze. Ha, to inna rzecz.A pani Oldmore? Zdaje mi się, że to nazwisko nie jest mi obce.Proszęwybaczyć moją ciekawość, ale często, odwiedzając jednego znajomego, znajdujemy innego. Pani Oldmore jest sparaliżowana.Mąż jej był kiedyś burmistrzem Gloucesteru.Ilekroćprzyjeżdża do Londynu, zawsze zatrzymuje się u nas. Dziękuję za informacje.Zdaje mi się, że nie znam tych osób.Wchodząc na schody, Holmes mówił do mnie przyciszonym głosem: Wiemy już, że ci, którzy zajmują się tak pilnie naszym przyjacielem, nie zamieszkali wtym samym, co on hotelu.To dowodzi, że jakkolwiek śledzą go bacznie, o czym mieliśmysposobność się przekonać, równie bacznie wystrzegają się, by ich nie zauważono.Okolicz-ność ta daje dużo do myślenia.35 Co mianowicie? Podsuwa myśl.a to co? Co się tu dzieje, u licha? Na zakręcie korytarza hotelowegowpadliśmy na sir Henryka Baskerville'a we własnej osobie.Twarz miał rozognioną gniewem,a w ręku trzymał stary i zakurzony but.Był taki wściekły, że minęła dobra chwila, zanimzdołał wydobyć głos z gardła, a gdy się odezwał, mówił, wyrazniejszym jeszcze niż rano,dialektem amerykańskim. Zdaje mi się, że tu drwią ze mnie krzyknął. Ale niech się strzegą, bo pożałują! Dopioruna! Jeśli chłopak nie znajdzie buta, który mi zginął, narobię takiego piekła, że mnie po-pamiętają! Znam się na żartach, panie Holmes, ale tym razem przeholowali trochę. Szuka pan jeszcze ciągle swojego buta? Tak i mam zamiar go odnalezć. Przecież mówił pan, że zginął mu nowy żółty but? Tak, a teraz znów stary czarny. Co? Ależ co pan mówi?. To, co jest.Mam tylko trzy pary.nowe żółte, stare czarne i te, które noszę.Wczorajwieczorem zabrali mi jeden żółty, a dzisiaj rano skradli mi znów czarny.I cóż, znalezliście?Mów, człowieku, zamiast stać i gapić się na mnie! Na korytarzu ukazał się służący Niemiec. Proszę pana, pytałem w całym hotelu, ale nikt nic nie wie. Albo but znajdzie się do wieczora, albo zawiadomię właściciela hotelu, że niezwłocznieopuszczam jego budę. Znajdzie się.przyrzekam panu, że się znajdzie, proszę tylko o trochę cierpliwości. No, pamiętajcie! Nie chcę pod żadnym pozorem tracić butów w tej złodziejskiej norze.Panie Holmes, proszę mi wybaczyć, że nudzę pana taką błahostką. Myli się pan, to wcale nie błahostka. Czyżby w istocie sprawa była poważna? Czym pan sobie to tłumaczy? Nie usiłuję wcale tłumaczyć tej całej awantury.Faktem jest, że nie zdarzyło mi się jesz-cze dotąd nic równie osobliwego i głupiego. Osobliwego.może rzekł Holmes zamyślony. A co pan z tego wnioskuje? Jak dotąd, nic jeszcze nie rozumiem.Wszystkie pańskie przygody, sir Henryku, składająsię na historię niesłychanie zawikłaną.Gdy nadto dodam do nich śmierć pańskiego stryja,zdaje mi się, że z pięciuset najważniejszych spraw, jakimi się zajmowałem, nie było ani jed-nej równie osobliwej.Mamy w ręku kilka nici, a z tych jedna niechybnie naprowadzi nas nadrogę prawdy.Stracimy może nieco czasu, idąc zrazu fałszywym śladem, ale wcześniej czypózniej natrafimy na właściwy.36Podczas wspólnego posiłku niewiele mówiliśmy o sprawie, która nas zgromadziła.Dopie-ro, gdy przeszliśmy do bawialni, Holmes zapytał Baskerville'a jakie są jego zamiary! Pojadę do Baskerville Hall. Kiedy? W końcu tygodnia. Słusznie pan postanowił rzekł Holmes. Mam niezachwiane przeświadczenie, iższpiegują pana w Londynie, a wśród kilkumilionowej ludności trudno będzie odnalezć, ktopana śledzi i co ma na celu.Jeśli zamiary te są złe, może panu wyrządzić krzywdę, a namniepodobna będzie temu zapobiec.Czy doktor zauważył, że ktoś śledził panów dzisiaj rano,gdy wyszliście ode mnie? Doktor Mortimer poruszył się gwałtownie. Zledził.nas? Któż taki? Na nieszczęście tego powiedzieć nie mogę.Czy ktoś pomiędzy sąsiadami lub znajomymipana w Dartmoor nosi pełny, czarny zarost? Nie.a może jednak.tak, tak, Barrymore, kamerdyner sir Karola ma czarną brodę. A!.Gdzież w końcu jest ten Barrymore? Powierzono mu pieczę nad zamkiem. Należy się upewnić, czy jest tam istotnie, czy też może przybył niespodzianie do Londy-nu. Jakże pan to stwierdzi? Proszę o blankiet telegraficzny [ Pobierz całość w formacie PDF ]