[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zdarzyło się wprawdzie kiedyś, nie tak znów dawno, przed czterema miesiącami zaledwie, że wuj, w przypływie jakiegoś szampańskiego nastroju, zabrał ją na dłuższą przejażdżkę i kazał prowadzić, dla sprawdzenia, jak twierdził, jej umiejętności, sprawdzian wypadł znakomicie, wuj pochwalił ją głośno i niemal publicznie, zaraz potem jednakże okazało się, że, po pierwsze, zmieniał właśnie samochód i tym jechał ostatni raz, a po drugie, istniał tu cel praktyczny.W tydzień później o pierwszej w nocy Justynka została wydzwoniona z domu i nakazano jej przyjechać zaraz tam, gdzie oni są, samochodem ciotki.Byli dość daleko, na jakimś przyjęciu, obydwoje po użyciu alkoholu, ciotka większym, chociaż wujowi też nic nie brakowało, i żadne nie mogło prowadzić, Justynka zatem pojechała, bez dokumentów, które Malwina nie wiadomo po co miała przy sobie.Na szczęście w biurku zostały zapasowe kluczyki.Podróż wyszła doskonale, ale na tym się skończyło, ponieważ tak rozszalałe życie towarzyskie wujostwa stanowiło ewenement.Rzadko bywali razem gdziekolwiek.Pretensji żadnych Justynka o to nie miała.Już w wieku, mniej więcej, czternastu lat zorientowała się, że ciotka opiekuje się nią nie całkiem bezinteresownie.Potrzebna była jako żywy stwór do zwierzeń, do rozmów, polegających na monologu, do drobnych usług, do pocieszania i wyrażania współczucia, może nawet nieco do pomiatania, coś w rodzaju damy do towarzystwa.Zostałaby wręcz ubezwłasnowolniona i udeptana, gdyby nie szkoła.Do szkoły musiała chodzić, ponadto szkoła narzucała rozmaite dodatkowe obowiązki, wyciągające człowieka z domu, a przy tym na damę do towarzystwa Justynka nadawała się jak wół do karety i ze swojego charakteru umiała skorzystać.Nie udało się Malwinie zrobić z niej przedmiotu użytkowego.Wuj swój samochód zabierał rano i wracał nim o najrozmaitszych porach, niekiedy na obiad, niekiedy późnym wieczorem, a niekiedy po paru dniach, ciotka zaś jeździła nader nieregularnie.Bywało, że jej nissan stał na parkingu obok domu całe dwie doby, bywało, że jechała nim kilka razy dziennie.Dla Justynki nie było go wcale, ciało obce, niejako automatycznie nastawiła się na jazdę autobusem.Wracała zatem właśnie dość późno, przed wieczorem, po wykładach i małym spotkanku towarzyskim, bo jedna taka Basia chciała pogadać od serca, w cztery oczy, przyplątało się parę osób i z pogadania nic nie wyszło, nikt jednakże nie miał zbyt wiele czasu i wszystko razem, jak na imprezkę, skończyło się wcześnie.Justynka wymknęła się ukradkiem, ponieważ już grawitował ku niej niejaki Włodzio, którego bardzo nie lubiła i któremu zdołała umknąć szczęśliwie.Zła była trochę.Domyślała się treści zaplanowanych wierzeń Basi i chciała je usłyszeć.Musiały dotyczyć komplikacji mieszkaniowo-pieniężno-sercowych, z czego serce zdecydowanie wybijało się na plan pierwszy, a powinien być w nie wmieszany Piotr, kolega z wyższego roku, głupio i niewygodnie żonaty, z tym że raczej chwiejnie żonaty.Coś tam było, jakieś wydarzenia następowały, okrywane płachtą milczenia, o których Basia wiedziała, zaplątana w samo sedno nieprzyjemnie.Justynkę do Piotra ciągnęło.Nie miała doskoku.Basia miała.Znała sprawę dokładnie i możliwe, że chciała się poradzić, wyjawiając przy tym szczegóły.No i chała, przeszkodzili im.Wysiadła na swoim przystanku i zawahała się.Zboczyć do Megasamu i kupić sobie szampon do włosów czy nie? Zamierzała umyć głowę, została jej reszteczka, może wystarczy jeszcze na ten jeden raz? A, co tam, wystarczy, pogoda niezachęcająca, wieje i jakby mży, pójdzie prosto do domu, a zakupów kosmetycznych dokona jutro, hurtem, bo na pewno potrzebne jej coś więcej.Ruszyła boczną uliczką, wyasfaltowaną i nawet z chodnikiem po jednej stronie.Miała do przejścia wszystkiego raptem trzysta metrów.Coś przejechało koło niej, pryskając wodą z jezdni.Justynka rozzłościła się jeszcze bardziej, bo poznała samochód wuja [ Pobierz całość w formacie PDF ]