RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ustalono, że wyjechali i do widzenia.A nawet jeśli ich kto zamordował, to sprawca nieznany.Osiemnaście lat miałem i kręciłem się przy tym, bo to przecież naprzeciwko, po drugiej stronie drogi.Na dobrą sprawę dopiero w tym momencie uprzytomniłam sobie, że owa szopa, w której zatrzymało się zaginione małżeństwo, przeistoczyła się w niewielką, ale elegancką, piętrową willę, przez kogoś zamieszkałą na stałe.Wznosiła się ta willa na końcu placu, pod zalesioną skarpą, prawie dokładnie w miejscu szopy, i pewnie dlatego nie zwróciłam uwagi na zmienione oblicze budowli, niemniej jednak, wychodząc z domu Waldemara, za każdym razem miałam ją przed nosem.W głębi duszy kąśliwie pochwaliłam sama siebie za doskonałą spostrzegawczość.Ślepa komenda.— No więc właśnie — powiedziałam na głos.— Ja też się tutaj wtedy kręciłam.Mieszkałam w Krynicy, ale tu przyjechałam parę razy.Mógł pan mnie widzieć.Nad morzem też.Byłam przy tym, jak ona wlazła do wody i ciągnęła bursztyn.Waldemar odstawił swoje talerze do zlewozmywaka i zaczął przyrządzać herbatę.— Ja też byłem.Możliwe, że to wtedy.Zrobić pani herbaty?— Niech pan sobie nie zawraca głowy.Albo dobrze, bardzo proszę.— Ale to akurat była pani przy takich wydarzeniach, że co innego zwracało uwagę — podjął, wyjmując szklanki.— Dlatego tak panią słabo zapamiętałem, ale od razu wiedziałem, że panią znam.Nawet żonie mówiłem.— To i ja pewnie wtedy tego Baltazara widziałam.Mogłam widzieć?— A dlaczego nie? Też się tu właśnie zaczynał kręcić, to był bursztynowy rok.A wie pani, że potem chyba przez trzy lata bursztynu nie było? Nic kompletnie.A może i dłużej.Dopiero ostatnio, jak ruskie te ćwiczenia na morzu zaczęły, bomby głębinowe rzuciły, rakiety, ruszyło jakieś nowe złoże.No i trochę sypie.— Nieźle sypie.— To teraz tak akurat podeszło.W kwestii znajomej twarzy doznałam ukojenia i coś się nagle we mnie odblokowało.Dokładnie przypomniałam sobie chwilę i widok.Stał ten Baltazar tuż za mną, w kręgu ludzi, na plaży, cofnęłam się i wlazłam mu na nogę.Wszyscy gapili się na śmieci facetki, ale jego twarz, na którą się obejrzałam, miała wyraz tak straszliwej żarłoczności, chciwości, zachłannego napięcia, że aż mnie to uderzyło.Jednakże bursztyn oglądałam, nie zaś ludzkie gęby, więc wyrzuciłam go z pamięci.Do kuchni przyszedł dziadek, ojciec Jadwigi, a nie Waldemara, który na tej Mierzei znalazł się jako jeden z pierwszych, natychmiast po wojnie, a teraz, z racji wieku już na emeryturze, mieszkał w Tolkmicku i tutaj tylko bywał.Ciągnęło go.Nie musiał wypływać na połów, robił to, bo lubił, towarzyszył zięciowi.Pamiętał i wiedział wszystko.— A pani myśli, że te geolodzy tutaj to czego szukają? — rzekł bez wstępów, zasiadając do kolacji.— Patrzą, na czym Mierzeja stoi.Ona na bursztynie stoi.Ale jak do tej pory, to nic nie znaleźli, bo kto go wie, gdzie on leży.Nie natrafili.Za to tu jeden spod własnego domu bursztyn wykopał.— Niech tatuś nie opowiada, on nie naturalny wykopał, tylko taki przez Niemców schowany — zaprotestował Waldemar.— Ale to fakt.Fundamenty pod sieciarnią chciał poprawiać, kanał zrobić, i okazało się, że tam bursztyn leży, zakopał ktoś, jak front nadchodził.Wszyscy potem zaczęli sobie fundamenty poprawiać, ale już nikt niczego nie znalazł.— W czterdziestym piątym i szóstym — powiedział spokojnie dziadek, smarując sobie kanapkę łososiem wędzonym na gorąco — to ten bursztyn leżał, a leżał, nikogo nie obchodził i nikt nie zbierał nawet.To teraz tak, a co było ileś tam lat temu? Milion może? Też pewno leżał, piaskiem przyrzuciło.Z czegoś to się przecież ta ziemia wzięła i las ją porósł.Przypomniała mi się nagle archeologia.— Milion lat temu tej Mierzei wcale nie było — skorygowałam grzecznie.— Ustaliła się dopiero przed tysiącem mniej więcej.— Niech będzie tysiąc — zgodził się dziadek.— Też leżał i na niego sypało.A wyrzucało gdzie?— W Tolkmicku [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl