[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Osioł i sekretarz Jarrot zostali na straży kancelarii, sędzia zaś i policjant w asyście wciąż zerkających na siebie pawiana i psa udali się do Urzędu Spraw Wojskowych.-Od jak dawna mieszkasz w Memfisie?-Od roku -odparł Kem.-Tęskno mi za Południem.-Czy znasz człowieka, który odpowiada za bezpieczeństwo Sfinksa w Gizie?-Spotkałem go kilka razy.-Budzi w tobie zaufanie?-To sławny weteran, mówiono o nim nawet w naszej twierdzy.Tak honorowego stanowiska nie powierza się byle komu.-Czy komuś zagrażał?-Nikomu.Któż by atakował Sfinksa? Chodziło o wartę honorową, żołnierze mieli pilnować, żeby Sfinksa nie zasypywał piasek.Przechodnie schodzili im z drogi -wszyscy wiedzieli, że pawian atakuje błyskawicznie, że potrafi wpić się złodziejowi zębami w nogę albo skręcić mu kark, nim pan zdąży go powstrzymać.Gdy Kem i jego małpa wychodzili na patrol, złe zamiary ulatniały się.-Wiesz, gdzie mieszka ten weteran?-Przydzielono mu dom koło głównych koszar.-Rozmyśliłem się.Wracajmy do sądu.-To nie chcesz już przeglądać moich akt?-Chciałem zajrzeć w jego akta, ale nic więcej już w nich nie znajdę.Czekam na ciebie jutro o świcie.Jak nazywa się twój pawian?-Zabójca.ROZDZIAŁ 6O zachodzie słońca sędzia zamknął kancelarię i wyszedł nad Nil na spacer z psem.Czy warto się tak upierać przy tej drobniutkiej sprawie? Mógł przecież przystawić pieczęć na dokumencie i zamknąć ją.Zwykła urzędowa formalność i zapieranie się nie miało wielkiego sensu.Chociaż.czy rzeczywiście zwykła? Jako wieśniak mający styczność z przyrodą i zwierzętami Pazer wyrobił w sobie intuicję i teraz jakiś dziwny, prawie niepokojący głos mówił mu, że nie może z czystym sumieniem zatwierdzić tego przeniesienia bez wstępnego śledztwa, choćby krótkiego.Zuch lubił figle, ale nie wodę.Trzymał się więc w sporej odległości od rzeki, po której płynęły statki z towarami, wyniosłe żaglowce i małe barki.Nil bowiem nie tylko żywił Egipt, ale i był wygodną drogą szybkiego ruchu, na której wspaniale uzupełniały się wiatry i prądy.Z Memfisu wypływały w stronę morza statki z doświadczonymi załogami.Niektóre odbywały długie rejsy do odległych krain.Pazer nie zazdrościł marynarzom, ich los wydawał mu się okrutny, rzucał ich bowiem daleko od kraju, gdzie on, Pazer, kochał każdą piędź ziemi, każdy pagórek, każdą pustynną ścieżkę, każdą wioskę.Egipcjanin bał się śmierci na obczyźnie -prawo nakazywało sprowadzenie jego ciała do kraju, tak by wieczność mógł spędzić wśród przodków, pod opieką bogów.Zuch zaskomlał -niewielka zielona małpka, żywa jak wietrzyk północny, chlapnęła na niego z tyłu wodą.Pies, upokorzony i rozeźlony, otrząsnął się i pokazał zęby, a wystraszona żartownisia skoczyła w ramiona swojej pani, młodej dwudziestoletniej kobiety.-Nie jest zły -zapewnił Pazer -ale nie znosi wody.-Mój koczkodanik nie na darmo nazywa się Szelma -odparła.-W ciąż płata figle, zwłaszcza psom.Próbuję nauczyć ją grzeczności, ale bez skutku.Głos dziewczyny był tak miły, że Zuch całkiem się uspokoił, obwąchał jej nogę, a nawet ją polizał.-Zuch!-Daj mu spokój.Chyba uznał mnie za swoją, bardzo się z tego cieszę.-A czy Szelma uzna mnie za swego?-Podejdź bliżej, a zobaczymy.Pazer stał jak sparaliżowany.Nie miał odwagi się zbliżyć.W wiosce zawsze kręciło się koło niego kilka dziewcząt, ale nie zwracał na nie uwagi; bez reszty zajęty był nauką i opanowywaniem swojego zawodu, a miłostki i sentymenty lekceważył.Stykając się ciągle z prawem, stał się przedwcześnie dojrzały, wobec tej kobiety czuł się jednak bezbronny.Była piękna.Piękna jak wiosenna zorza, jak zakwitający lotos, jak połyskująca fala Nilu.Trochę od niego niższa, włosy miała prawie jasne, twarz bardzo czystą o łagodnych rysach, spojrzenie proste, a oczy niebieskie jak letnie niebo.Smukłą szyję otulał jej naszyjnik z lapis-lazuli, a na nadgarstkach i kostkach wiły się bransolety z krwawnika.Pod lnianą suknią uwypuklały się jędrne piersi, doskonale wymodelowane i niezbyt szerokie biodra i długie smukłe nogi.Delikatność i elegancja stóp i dłoni radowały oko.-Boisz się? -spytała zaintrygowana.-Nie, skądże znowu.Nie.Podejść bliżej, napawać się nią z bliska, wdychać jej zapach, prawie jej dotykać.Zabrakło mu odwagi.Zrozumiawszy, że nie podejdzie, sama zrobiła ku niemu trzy kroki i pokazała mu małego zielonego koczkodana.Drżącą dłonią pogładził zwierzątko po czole.Szelma zręcznym ruchem łapki drapnęła go w nos.-To jej sposób nawiązywania przyjaźni.Zuch nie zaprotestował; między psem i małpką trwało już zawieszenie broni.-Kupiłam ją na targu, gdzie sprzedawano towary nubijskie.Sprawiała wrażenie tak nieszczęśliwej i tak zagubionej, że nie potrafiłam się oprzeć.Na lewym nadgarstku dziewczyna miała jakiś dziwny przedmiot.-Ciekawi cię mój przenośny zegar?.W moim zawodzie to konieczność.Nazywam się Neferet i jestem lekarką.Neferet, "piękna, śliczna, doskonała".Jakże inaczej mogłaby się nazywać? Jej złocista cera wydawała się czymś nierealnym, a każde wypowiedziane przez nią słowo było jak cudowne śpiewy, które słyszało się na wsi o zachodzie słońca.-Mogę spytać, jak ty się nazywasz?To było niewybaczalne.Nie przedstawiając się, popełnił wielki nietakt.-Pazer.Jestem jednym z sędziów tej prowincji.-Tu się urodziłeś?-Nie, w okolicach Teb.W Memfisie jestem od niedawna.-Ja też stamtąd właśnie pochodzę!I uśmiechnęła się zachwycona.-Czy twój pies skończył już spacer?-Ależ nie! Jest niezmordowany.-Przejdźmy się, dobrze? Potrzeba mi trochę powietrza, w tym tygodniu miałam mnóstwo pracy.-To już leczysz?-Jeszcze nie, kończę dopiero piąty rok nauki [ Pobierz całość w formacie PDF ]