[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Było otyłe, bezwładne.Teraz leżała przed nim chuda, szczupła osoba.I do tego miała twarz zakrytą.Kogo to miał zabić?Nie mógł sobie przypomnieć.Ale przecież musi wiedzieć.Czy nie zapytać pielęgniarki? Siostra spoglądała na niego.Nie, nie mógł jej zapytać.Była podejrzliwa, to widoczne.Ale kto leży na stole operacyjnym? Nie powinni byli zakrywać twarzy w ten sposób… Gdyby tylko mógł zobaczyć tę twarz…No, nareszcie.Jakaś młodsza pielęgniarka zdjęła chustkę z twarzy.Emily Brent, oczywiście.A więc miał zabić Emilię Brent.Jakież złośliwe miała oczy.Jej usta poruszały się.Co ona mówi?„Śmierć czyha na nas w pełni życia.”Teraz roześmiała się.Nie.siostro, proszę nie zakrywać twarzy z powrotem.Ja muszę widzieć.Mam jej przecież dać narkozę.Gdzie eter? Przecież musiałem wziął go z sobą.Co siostra zrobiła z eterem? Château Neuf du Pape? Tak, to wystarczy.Siostro, proszę zabrać tę chustkę.Oczywiście! Wiedziałem cały czas.Przecież to Anthony Marston! Jego twarz jest purpurowa i konwulsyjnie wykrzywiona.Ale on nie umarł — śmieje się.Mówię wam, że się śmieje! Trzęsie stołem operacyjnym.Strzeż się, człowieku, strzeż się.Siostro, niech go siostra uspokoi, niech go siostra uspokoi…Doktor Armstrong obudził się nagle.Było już rano.Słońce zalewało pokój.Ktoś nachyla się nad łóżkiem i potrząsa ramię doktora.To Rogers.Rogers, blady, powtarzał:— Panie doktorze, panie doktorze!Doktor Armstrong rozbudził się zupełnie.Usiadł na łóżku i zapytał ostro:— Co się stało?— Moja żona.panie doktorze.Nie mogę jej obudzić.Mój Boże! Nie mogę jej obudzić.I wygląda jakoś dziwnie.Armstrong był szybki i przedsiębiorczy.Natychmiast zarzucił szlafrok i podążył za Rogersem.Nachylił się nad łóżkiem, na którym leżała nieruchomo pani Rogers.Dotknął zimnej ręki, podniósł powiekę.Minęła chwila, nim wyprostował się i odwrócił.Rogers wyszeptał:— Czy… czy ona umarła?Przejechał językiem po suchych wargach.Armstrong skinął głową.— Tak, nie żyje.Jego oczy w zamyśleniu wpatrywały się w służącego.Potem skierowały się na stolik nocny, na umywalkę i zatrzymały się na nieruchomej kobiecie.— Czy to było… czy to serce, panie doktorze? Armstrong zastanawiał się chwilę, po czym odpowiedział:— Jak było ostatnio z jej zdrowiem?— Cierpiała trochę na reumatyzm.— Czy badał ją jakiś lekarz?— Lekarz? — Rogers spojrzał zdziwiony.— Żadne z nas nie było od lat u lekarza.— Czy nie sądzicie, że mogła mieć wadę serca?— Nie, panie doktorze, o niczym takim nie było mi wiadomo.— Czy dobrze sypiała?Rogers odwrócił oczy.Zacisnął dłonie, nerwowo wykręcając sobie palce.Mruknął:— Ze spaniem było gorzej.Lekarz zapytał ostro:— Czy zażywała środki nasenne?We wzroku Rogersa odmalowało się zdumienie.Środki nasenne? Żeby lepiej spać? Nic o tym nie wiem.Jestem pewny, że nie.Armstrong podszedł do umywalni.Stały na niej różne buteleczki: płyn do włosów, woda lawendowa, gliceryna, woda do ust, pasta do zębów i kremy.Rogers starał się mu pomóc, wyciągając szufladki nocnego stolika.Ale ani tu, ani w komodzie nie znaleźli śladu tabletek nasennych.Rogers rzekł:— Wczoraj wieczorem zażyła tylko to, co pan jej dał.IIGdy o dziewiątej uderzył gong na śniadanie, wszyscy już go oczekiwali.Generał Macarthur przechadzał się wraz z sędzią po tarasie, wymieniając opinie na tematy polityczne.Vera Claythorae i Philip Lombard weszli na najwyższe wzniesienie wyspy, które znajdowało się za domem.Natknęli się tam na Williama Henry’ego Blore’a, spoglądającego w kierunku lądu.— Ani śladu motorówki.Patrzę już od dłuższego czasu — wyjaśnił.Vera rzekła z uśmiechem:— Mieszkańcy Devonu są śpiochami.Tutaj wszystko odbywa się z opóźnieniem.Philip Lombard odwrócił się i spojrzał w kierunku morza.Nagle zagadnął:— Co pan sądzi o pogodzie?Blore spojrzał na niego.— Wydaje mi się, że będzie ładna.Lombard gwizdnął cicho.— Jeszcze przed zachodem słońca będziemy mieli niezły wiaterek.— Sądzi pan, że szkwał?Z dołu nadleciał głuchy dźwięk gongu.— Co, śniadanie? — zapytał Lombard.— Nie mam nic przeciwko temu.Gdy schodzili po stromym zboczu, Blore odezwał się do niego głosem pełnym zadumy:— Wie pan, ta sprawa nie daje mi spokoju.Dlaczego ten młody człowiek chciał ze sobą skończyć? Całą noc o tym myślałem.Vera wyprzedziła ich nieco.Lombard nie mógł zdecydować się na odpowiedź.— Czy pan doszedł do jakiejś konkluzji?— Chciałbym mieć dowody.Po pierwsze, ważny jest motyw.Przypuszczam, że nieźle mu się powodziło.Emily Brent wyszła przez otwarte drzwi naprzeciw nich.Czy łódź już przybiła? — zapytała.— Nie, jeszcze nie — odrzekła Vera.Weszli do jadalni.Na bufecie stał duży półmisek z jajecznicą i szynką oraz dzbanki z herbatą i kawą.Rogers przytrzymał im drzwi, następnie wyszedł i zamknął je za sobą.— Ten człowiek wygląda na chorego — zauważyła panna Brent.Doktor Armstrong.który stał przy oknie, odchrząknął.— Muszą państwo wybaczyć, jeśli śniadanie nie będzie zbyt udane, Rogers przygotował je sam.Pani Rogers… hm… nie była w stanie się tym zająć.Emily Brent zapytała sucho:— Jak się dziś czuje pani Rogers?— Zjedzmy najpierw śniadanie.Jajecznica wystygnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]