RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyjąwszy Nar, którzy żyjąc w Gea-Xle, przyzwyczajeni byli do ceremoniału, wszyscy czuliśmy się trochę nieswojo pod spojrzeniami tak wielu par oczu.Zmuszony byłem przyznać:- Nie był to jeden z moich najbardziej błyskotliwych pomysłów.- Przeciwnie.To potwierdza nasze podejrzenia, że stanowimy ośrodek znacznie większego zainteresowania, niż otaczałoby zwyczajnych podróżnych.Zamierzają nas do czegoś wykorzystać.Zdawała się zaniepokojona.- Witaj w Czarnej Kompanii, kochanie - powiedziałem.- Teraz już wiesz, dlaczego jestem cyniczny w odniesieniu do lordów i im podobnych.Teraz powinnaś zrozumieć przynajmniej niektóre z uczuć, które staram się ci przekazać.- Być może rozumiem.Odrobinę.Czuję się poniżona.Jakbym w ogóle nie była człowiekiem, tylko przedmiotem, który można wykorzystać.- Witaj w Czarnej Kompanii.To nie wyczerpywało jej kłopotów.Wróciłem myślami do niespodziewanego pojawienia się jednego ze Schwytanych, Wyjca, który nieoczekiwanie zmartwychwstał spowity w aurę wrogości.Żadne przechwałki nie przekonają mnie, że jego atak, wtedy na rzece, stanowił czysty przypadek.Był tam po to, by nam zaszkodzić.Co więcej, ktoś w dziwny i niezwykły sposób interesował się nami, przynajmniej od czasu opuszczenia Opalu.Rozejrzałem się w poszukiwaniu wron.Wrony siedziały na gałęziach drzew oliwnych, ciche i nieruchome.Obserwowały.Przez cały czas.Obecność Zmiennokształtnego, który miał być martwy, a na powrót ożył i czekał na Panią w Gea-Xle.Ktoś prowadził tu jakieś ukryte machinacje.Zdarzyło się już zbyt wiele, bym mógł uwierzyć, że jest inaczej.Nie naciskałem jej dalej.Na razie.Była dobrym żołnierzem.Może czekała.Na co?Już dawno temu nauczyłem się, że jeśli chodzi o ludzi jej pokroju, więcej dowiem się, obserwując, słuchając i myśląc, niż zadając bezpośrednie pytania.Kłamali i zwodzili nawet wówczas, gdy nie było takiej potrzeby.A nadto, wyjąwszy jej własne knowania, sądziłem, że nie ma większego pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi, niż ja.Personel gaju zaprowadził nas do prywatnej altany z własnym gorącym źródłem mineralnym.Nar rozproszyli się wokół.Goblin i Jednooki znaleźli sobie nie rzucające się w oczy stanowiska.Żabi Pysk trzymał się blisko, by służyć jako tłumacz.Rozgościliśmy się.- Jak rezultaty twoich badań? - zapytała Pani.Zabawiała się jakimiś wielkimi, purpurowymi gronami.- Dziwnie; to jest najlepiej pasujący termin.Mam wrażenie, jakbyśmy byli dokładnie w pobliżu miejsca, gdzie dochodzi się do skraju ziemi i spada w przepaść.- Co? Och! Twoje poczucie humoru.- W Taglios są rzesze twórców map.Są dobrzy w tym co robią.A jednak nie mogę znaleźć ani jednej, która pokazałaby mi drogę do miejsca, do którego chcę dotrzeć.- Być może nie potrafiłeś im wytłumaczyć, o co ci chodzi?- To nie to.Rozumieli.Na tym polega kłopot.Mówisz im, czego potrzebujesz, i wtedy stają się głusi.Nowe mapy obejmują tylko teren rozciągający się do południowych granic terytorium Taglios.Kiedy uda ci się znaleźć starą mapę, okazuje się, że wymazano z niej wszystko, co znajduje się w odległości ośmiu setek mil na południowy wschód od miasta.Nawet z map tak dokładnych, że pokazują niemal każde cholerne drzewo i domek.- Ukrywają coś?- Całe miasto? Nie wydaje się to prawdopodobne.Ale wychodzi na to, że nie ma innego wytłumaczenia.- Zadawałeś właściwe pytania?- Ze złotoustą przebiegłością węża.Kiedy pojawiała się kwestia białej plamy na mapie, natychmiast okazywało się, że są kłopoty z tłumaczeniem.- Co z tym zrobisz?Zapadł zmierzch.Latarnicy ruszyli do pracy.Przyglądałem im się przez chwilę.- Może da się jakoś wykorzystać Żabiego Pyska.Nie jestem pewien.Jesteśmy tak daleko, że Kroniki są właściwie bezużyteczne.Ale wedle wskazówek, które nie budzą większych wątpliwości, kierujemy się prosto na tę białą plamę.Masz jakieś pomysły w związku z tym?- Ja?- Ty.Coś się dzieje wokół Kompanii.Nie sądzę, iż to dlatego, że ja jestem taki przystojny.- Fe!- Nie naciskałem za mocno, Pani.Nic się nie dzieje bez przyczyn.A ja nie chcę.dopóki nie będę musiał.Ale dobrze byłoby wiedzieć, dlaczego mamy jednego martwego Schwytanego, który kręci się w pobliżu, obserwując nas zza krzaków i drugiego, który kiedyś był twoim kumplem, a teraz usiłował nas pozabijać na tych bagnach.Ciekawe, czy on zdawał sobie sprawę, że ty jesteś na tej barce, czy też działał tylko kierowany złością na Zmiennego, albo chodziło mu po prostu o zatrzymanie ruchu w dół rzeki.Chciałbym wiedzieć, czy znowu zdarzy nam się na niego trafić.Albo na kogoś innego, kto nie zginął, kiedy przyszedł jego czas.Starałem się mówić delikatnym i obojętnym tonem, jednak jakaś nuta mego gniewu musiała przedostać się na wierzch.Pojawiły się pierwsze dania, kawałki mrożonego melona marynowane w brandy.Kiedy próbowaliśmy ich, jakaś troskliwa dusza zatroszczyła się również o naszych strażników.Ich jadło było może mniej eleganckie, ale zawsze przecież stanowiło jakieś pożywienie.Pani ssała kulkę z melona i zdawała się pogrążona w myślach.Nagle jej postawa uległa dramatycznej odmianie.Wykrzyknęła:- Nie jedzcie tego!Użyła języka Miast Klejnotów, który w chwili obecnej rozumieli nawet najbardziej ociężali na umyśle Nar.Cisza zapadła nad gajem.Nar upuścili swoje talerze.Powstałem.- O co chodzi?- Ktoś dodał im coś do jedzenia.- Truciznę?- Jakiś narkotyk, jak sądzę.Musiałabym sprawdzić dokładniej.Poszedłem i przyniosłem talerz najbliższego.Facet wyglądał ponuro, co było widać nawet przez maskę charakterystycznej dla Nar obojętności.Miał ochotę zrobić komuś krzywdę.Wykorzystał szansę, gdy odwróciłem się ze swoją zdobyczą w dłoniach.Szybkie szuranie stóp.Łup - uderzenie drzewca o ciało.Krzyk bólu niewiele głośniejszy niż jęk.Odwróciłem się.Czubek ostrza włóczni Nar spoczywał wsparty o gardło rozciągniętego przed nim na ziemi człowieka.Rozpoznałem jednego z latarników.Nieopodal jego wyciągniętej ręki leżał długi nóż.Potoczyłem wzrokiem po otoczeniu.Twarze bez wyrazu przyglądały się nam ze wszystkich stron.- Jednooki.Żabi Pysk.Chodźcie tutaj.- Podeszli.- Chciałbym coś dyskretnego.Coś, co nikomu nie zakłóci kolacji [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl