[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Każdy Glimmung ma swe przeciwieństwo, swoje alter ego.Wcześniej czy później w swym życiu Glimmung musi zabić Czarnego albo ten zabije jego.- Dlaczego? - zdziwił się Joe.- Ponieważ tak właśnie jest.To zupełnie jakbyś pytał: po co są kamienie.Tak ewoluowali.W tym wypadku na zasadzie wykluczania się przeciwieństw.Jak w chemii.Widzisz, Czarne Glimmungi są nie do końca istotami żywymi.Ale nie są też biochemicznie obojętne.Są jak nieuformowane kryształy.Ich podstawową motywacją jest dezintegracja formy, zwłaszcza w kontakcie z Glimmungiem.Niektórzy zresztą utrzymują, że nie tylko.Mówią, że.- przerwała, wpatrzona w coś przed sobą.- Nie - powiedziała.- Nie to.Jeszcze nie teraz.Nie za pierwszym razem.Pchany prądami ciemnych wód, płynął ku nim jakiś strzęp materii.Miał humanoidalny kształt, jakby kiedyś, dawno temu, poruszał się na wyprostowanych nogach.Teraz wygiął się i przygarbił, a nogi zwisały jakby były pozbawione kości.Joe obserwował, jak to coś powoli, lecz nieubłaganie, podpływa coraz bliżej.Wkrótce już było widać twarz.Joe poczuł, jak jego świat wali się w gruzy.- To twoje ciało - powiedziała Mali.- Musisz zrozumieć, że tutaj czas nie płynie tak po prostu.- Jest niewidome - wybąkał Joe.- Jego oczy.zgniły.Nie ma ich.Czy może mnie widzieć?- Jest świadome twojej obecności.Chce.- zawahała się.- Czego chce? - nalegał, obróciwszy ku niej dziko wykrzywioną twarz.- Chce z tobą porozmawiać - odpowiedziała i zamilkła.Teraz jedynie go obserwowała.Nic nie robiła.Nie pomagała mu, zupełnie jakby jej tu nie było, pomyślał.Jestem sam, z tym czymś.- Co powinienem robić? - zapytał.- Nie.- znowu zamilkła, po czym nagle powiedziała: - Nie słuchaj tego, co to będzie mówić.- To znaczy, że może mówić? - zdziwił się.Był w stanie pogodzić się z tym, co ujrzał.Zachować przytomność w zetknięciu z własnym martwym ciałem.Ale w nic więcej nie był w stanie uwierzyć.Ten twór nie jest rzeczywisty; to przykład mimikry jakiejś oceanicznej formy życia; czegoś, co go zobaczyło i przybrało jego kształt.- Powie ci, byś stąd odszedł - powiedziała Mali.- Byś opuścił jego świat, ocean.Byś na zawsze porzucił Heldscallę, nadzieje Glimmunga, jego Projekt.Patrz, już próbuje wydobyć z siebie jakieś słowa.Zniekształcona połowa twarzy poruszyła się; dojrzał połamane zęby, a potem z otchłani będącej niegdyś jego ustami wydobył się dźwięk.Jakby dobiegające z oddali dudnienie czegoś położonego o pięćset mil stąd, czegoś o wielkiej wadze.Bezwładnego, trudnego do poruszenia.A jednak to coś próbowało się z nim porozumieć.Dudnienie nie ustawało.W końcu, jakby w zwolnionym tempie, dotarło do Joego jedno stłumione słowo.I kolejne.- Zostań - powiedziały rozwarte usta.Wpłynęła w nie mała rybka i po chwili z nich wypłynęła.- Musisz.iść dalej.Naprzód.Wznieś.Wznieś Heldscallę.- Czy ty żyjesz? - zapytał Joe.- Tu na dole nic nie żyje w znanej nam formie - wtrąciła się Mali.- To po prostu szczątki.z rozładowanymi niemal do końca bateriami.- Ale to jeszcze nie miało miejsca - powiedział Joe, - To dopiero przyszłość.- Tu w dole nie ma przyszłości - zaprzeczyła.- Ale mnie się jeszcze nic nie stało.Żyję.A patrzę na to okropieństwo, na tę poruszającą się zgniliznę.Nie mogłaby się do mnie odzywać, gdyby była mną samym.- To oczywiste - przyznała Mali.- Ale między wami nie ma wyraźnej linii podziału.Część tego jest w tobie, tak jak i część ciebie zawarta jest w tym czymś.Istniejecie obaj i ty jesteś jednocześnie sobą i nim.„Każde dziecko jest czyimś rodzicem", pamiętasz? Ale sądziłam, że twoje alter ego nakaże ci odejść.Zamiast tego, to coś chce, żebyś pozostał.Właśnie przybyło ci o tym powiedzieć.Nie rozumiem.Nie możemy mieć zatem do czynienia z Czarnym Fernwrightem.Przynajmniej nie w takim sensie jak ci tłumaczyłam.Jest w stanie rozkładu, ale nie myśli negatywnie.Czy mogę go o coś zapytać?Nic nie powiedział i Mali przyjęła to za zgodę.- Jak umarłeś? - zapytała zwłoki.Odsłonięta kość szczękowa poruszyła się w wodzie i przekazała mocno zniekształconą odpowiedź:- Glimmung nakazał nas zabić.- Nas? - przestraszyła się Mali.- Ilu nas? Czy wszystkich?- Nas - zwłoki wyciągnęły szczątki rąk ku Joe-mu.- Nas dwóch.- Po czym zamilkły.Stopniowo zaczęły odpływać w dal.- Ale nie jest tak źle.Mam zrobioną przez siebie trumnę; ona mnie ochrania.Wchodzę do środka i zamykam wieko tak, że wiele naprawdę niebezpiecznych ryb nie ma do mnie dostępu.- To znaczy, że próbujesz bronić swojego życia? - zapytał Joe.- Ale twoje życie jest już skończone.Joe nie rozumiał.To nie miało sensu, było dzikie i niesamowite.Pomyślał o rozkładających się zwłokach, swoich zwłokach, mających tu w dole coś na kształt egzystencji i troszczących się o siebie.- Podnoszenie stopy życiowej umarłych - powiedział w pustkę Joe.- To klątwa - stwierdziła Mali.- Co? - zapytał.- To nie pozwoli ci odejść.Pokazuje ci, jak to się skończy, a jednak ty nie odejdziesz.Potem, gdy będziesz już tym - wskazała na zwłoki - pożałujesz, że tego nie zrobiłeś.Dziś jeszcze, dziś w nocy.Albo jutro rano.- Zostań - przemówiło odpływające ciało.- Dlaczego? - zapytał Joe.- Gdy Heldscalla zostanie podniesiona, ja udam się na spoczynek.Czekam na to i jestem zadowolony, że w końcu przybyłeś.Czekałem od wieków.Zanim przybyłeś tutaj mnie uwolnić, tkwiłem w pułapce czasowej.- Trup wykonał ruch ręką, ale przy okazji tego ruchu złamała się ona i jej kawałki opadły w mroczną toń.Dłoń miała teraz tylko dwa palce i obserwujący ją Joe poczuł nudności.Gdybym tak mógł cofnąć zegar i nie przybyć tutaj, pomyślał.Ale trup utrzymywał coś wprost przeciwnego; że to przybycie oznaczało wyzwolenie.Dobry Jezu, pomyślał Joe.Niedługo będę tak wyglądał; fragmenty mojego ciała poodpadają, bądź zostaną odgryzione przez groźne ryby [ Pobierz całość w formacie PDF ]