RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ależ rzecz nie w braku ostrożności, afandi.Po prostu ja znałem cię dużo wcześniej.Przed kilku laty byłem w Bucharze.Oddałeś mi tam przysługę, za którą nigdy ci się odpłacić nie zdołam.Nie wystarczyłoby mi na to wszystkich skarbów Sezamu.Aj, zdaje się, że zaczynam pleść głupstwa.Bo niby skąd ja, biedak pasący konie, osły i owce bogacza, miałbym wziąć jakiekolwiek skarby?- Co ty powiadasz? Pamiętasz mnie z Buchary? Z mojego rodzinne­go miasta? A zatem jesteśmy starymi znajomymi - uradował się Hodża Nasreddin, spoglądając na czabanową twarz wyraźną w świetle księży­ca.- Czy nie spotkaliśmy się tam przed czterema laty? Pod murami uczelni Miri-Arab? A mówiąc dokładniej, w cieniu minaretu Kaijan, zwanego też przez wielu Minaretem Śmierci.Starzec na znak największego szacunku przyłożył prawą dłoń do ser­ca i skłonił nisko głowę przed młodszym od siebie.Przytaknął.- Właśnie, afandi.Wówczas ocaliłeś życie mojemu pierworodnemu.Do Buchary przyjechałem z najstarszym synem Radżabem w dniu, w którym u podnóża najwyższego minaretu miasta położono nowe płyty kamienne i chciano je wypróbować.Mirszab - naczelnik bucharskiej policji - kazał więc w samo południe zrzucić na ziemię z wierzchołka minaretu jakiegoś złodzieja, aby przekonać się, czy na nowych płytach łotr skręci kark od razu, czy też będzie konać powoli, godzinami.Za­miast sprowadzić odpowiedniego skazańca z więzienia, strażnicy uła­twili sobie sprawę i pochwycili na bazarze pierwszego lepszego biedaka.Okrutny los sprawił, iż tym pierwszym lepszym był akurat mój Radżab, mój syn pierworodny.Na próżno szlochałem, na próżno błagałem o li­tość, na próżno przysięgałem, że chłopiec jest niewinny, że jest porząd­nym pasterzem owiec karakułowych, a nie żadnym złodziejaszkiem czy innym przestępcą.- Pamiętam wszystko, Jakby to było wczoraj, ojcze czcigodny.Na­czelnik policji odtrącił cię kopniakiem i kazał wlec chłopca na górę twierdząc, iż nawet najgroźniejsi przestępcy zawsze są wpierw młodymi chłopcami.A przeto wcześniej czy później i z niego musi wyrosnąć rze­zimieszek, który po prostu tym razem wyjątkowo poniesie karę i złamie kark odrobinę wcześniej, jeszcze przed popełnieniem swojej pierwszej zbrodni.- Tak było, afandi.Dokładnie tak.A kiedy myślałem, że nie ma już dla nas szansy ocalenia, dobry Allach zesłał ciebie.- Nie Allach, lecz mój osioł - mędrzec uśmiechnął się.- Na nim wszakże przyjechałem na bazar.- Nieważne, Allach czy osioł.Ważne, że podszedłeś do naczelnika policji i coś mu szepnąłeś do ucha.Dostojnik zbladł straszliwie.W okamgnieniu stał się bieluśki na gębie niczym turban wielkiego imama.Z przerażenia zamienił się w nieruchomą skałę.I zaniemówił na dłużej.Wykorzystałem tę chwilę właściwie.Wyrwałem chłopca z rąk nic nie rozumiejących strażników i skryłem się w tłumie takich jak i ja bieda­ków.Dobrzy ludzie przebrali nas potem w swoje szaty i ukrytych po­między koszami z towarem wywieźli przed wieczorem w pustynię.Na­wet nie zdążyłem ci wtenczas podziękować za życie mojego pierworod­nego.I do dzisiaj nie wiem, coś wtedy szepnął na ucho naczelnikowi bu­charskiej policji.Hodża roześmiał się wesoło.- Cha, cha, to proste, ojcze czcigodny.Powiedziałem mu, że znam stokroć, nie, tysiąckroć większego złodzieja od tego wyrostka.Zbrod­niarza, którego godzi się strącić z Minaretu Śmierci, bo dawno sobie na podobny koniec zasłużył swoimi plugawymi uczynkami.- I podałeś jego prawdziwe imię?- Naturalnie.Bez wahania.- I nie żal ci było skazywać człowieka na śmierć tak straszliwą?- Ani trochę.- Afandi, a kto był tym wielkim złodziejem i groźnym przestępcą?- Abdurachim.Wielki wezyr.Prawa ręka władcy.Podpora tronu.Największy złodziej emiratu.Krwiożerczy tygrys i smrodliwa hiena w jednej skórze.Gnębiciel i ludzi wielkich, i zupełnie maluczkich.- Hi, hi, hi! - zachichotał czaban znowu.- Teraz, afandi, już się nie dziwię, że naczelnik zbladł wówczas niczym ryżowa mąka.Każdy do­stałby drżączki z przerażenia, gdyby usłyszał imię tak wielkiego zło­dzieja.Naczelnik policji wolałby strącić z wieży własną matkę niźli wielmożę zasiadającego tuż przy emirowym tronie.- Oczywiście, ojcze czcigodny - Hodża Nasreddin co do tego nie miał najmniejszych wątpliwości.- Wielkiemu wezyrowi nigdy nie gro­ziło nic przykrego i nadal mu to nie grozi.Na odwrót, łotr bez sumienia cieszy się zaufaniem swojego władcy i najlepszym zdrowiem.W tłuszcz spokojnie obrasta.Z każdym rokiem staje się coraz grubszy i coraz cięż­szy.Ostatnio, dobrze to pamiętam, trzech silnych mężczyzn musiało go wsadzać na wierzchowca, konia lub wielbłąda.Sam nie uniósłby nogi nawet do strzemienia [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl