RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie, co ze mną zrobiono, to już zrobiono.Zostanę tutaj z nadzieją, że nadejdzie jeszcze jedna szansa, żeby wymierzyć cios Malvinne'owi.- Ale jeśli zaczną cię podejrzewać, nawet tylko podej­rzewać - tłumaczył Jim - to może cię to wiele kosztować.- Nie dbam o to - zarechotał Bernard.- Nie mogą mi już zrobić nic, co by równało się temu, co już mi uczynili.A teraz chodźmy, bo jest jeszcze trochę drogi do przejścia, a być może będziemy musieli w trakcie tego zatrzymać się i ukryć.Gdybym był sam, mógłbym pójść prosto do zamku.Ale w tyle osób na pewno zwrócilibyśmy uwagę.Niecierpliwie podniósł głos.- Chodźmy już! Na wszystkie świętości, chodźmy!Odwrócił się, nie czekając na odpowiedź, i wyszedł bokiem przez wąskie przejście na szerszą ścieżkę.Reszta poszła za nim.Gdy już byli na ścieżce, z powrotem ustawił drzewo i używając tym razem czystej wody z flaszki u pasa, oblepił złączenie błotem tam, gdzie drzewo było przecięte.Zrobiwszy to wyprostował się, ale nie ruszył natychmiast do przodu.Zamiast tego znów do nich przemówił.- Droga, którą was poprowadzę - powiedział - nie jest najprostszą drogą do zamku, ale najpewniejszą dla was przez ten leśny labirynt.Idąc zauważycie, że będziemy zawsze skręcać na prawo.Ten sposób zaprowadzi nas w końcu do ogrodów na terenie pałacu.Podobnie, jeśli uda wam się uwolnić i uciec wraz z księciem, wejdźcie do lasu w tym samym miejscu, gdzie go opuścicie, i cały czas skręcajcie na lewo.Ostatecznie wyjdziecie z lasu na wzgórze.Stamtąd niech Bóg was prowadzi, gdyż ja nie będę mógł.Mieli nieco drogi do przebycia do wewnętrznego skraju lasu.Ale Bernard poprowadził ich tak pewnie i spiesznie, że prędko ją przeszli.W końcu dotarli do ogrodów zamku Malvinne'a.Różnica w porównaniu z lasem, kiedy stanęło się przed nim tak nagle, była szokująca.Noc stała się naraz ciepła i śliczna.Księżyc, zaledwie parę dni po pełni, opromieniał jasnym światłem różne altany, trawniki, klomby i starannie zagrabione żwirowe alejki, którymi zbliżali się do ciemnej sylwety zamku widniejącej przed nimi.Wilgoć z wielu fontann i małych sztucznych jeziorek zdawała się łagodzić powietrze i spra­wiać, że zapach zakwitających nocą roślin, wypełniający ogrody, zawisał na wysokości głowy i nie dawał się rozwiać lekkim powiewom wiatru, które nadlatywały od czasu do czasu.Szybko przeszli przez alejki.W nie więcej niż dziesięć minut dotarli do kamiennych murów zamku.Drzwi niewiele większe od frontowych drzwi domów, do jakich Jim przywykł w swoim dawnym świecie, widniały przed nimi.Bernard otworzył je i wprowadził ich do pustego pomiesz­czenia.Po czym zatrzymał się.Tutaj was opuszczam - rzekł.Jim rozejrzał się w koło.Ściany były z kamienia, a sufit z ciężkich, blisko siebie osadzonych belek.Podłoga z gołych kamiennych płyt, nie wysłana średniowiecznym zwyczajem chodnikiem z sitowia czy traw ani też prawdziwym tkanym dywanem, jak ze świata Jima.Izba była szeroka i długa, ale sufit nie wznosił się wyżej niż na stopę nad ich głowami.Ogólnie mówiąc nie było to nieprzyjemne miejsce, ale ogromnie się różniło od bardzo przyjemnego ogrodu, który właśnie opuścili.- Stąd - ciągnął Bernard - idźcie śmiało.W tym zamku spotkać można wiele całkowicie ludzkich postaci, które służą czarnoksiężnikowi; niektórzy z jego sług są szlacheckiego stanu.Choć może zapamiętają was przez tego psa.Szkoda, że nie pomyślałem o tym wcześniej.Mogliście go zostawić w lesie.- W żadnym razie - warknął Aragh.Bernard podskoczył.Należało nazwać to podskokiem, gdyż było to więcej niż zwykłe drgnięcie ze zdziwienia.Izba, do której weszli, oświetlona była kagankami płonący­mi jasnym ogniem w uchwytach wzdłuż ścian.Dobrze rozjaśniały one pomieszczenie, ale tu i tam pozostawiały głębokie połacie cienia.Bernard stał w jednym z tych cieni, tak że jego postać i wygląd wciąż były ukryte przed oczami innych.- Czy to wilk? - zapytał.- Nie inaczej - stwierdził Aragh.- I idę z całą resztą, a ty o nic nie pytaj, tak jak my nie pytamy ciebie.- No dobrze - westchnął po chwili Bernard.Po­chylenie jego głowy w cieniu zdradzało, że wciąż przygląda się wilkowi.- Pewnie wszyscy inni wezmą go za psa tak jak ja.W każdym razie, wróćmy do moich wskazówek.Rozumiem, że wilk posiada wyczucie kierunku?- Inaczej chodziłbym głodny przez wiele dni w minio­nych latach - odparł Aragh - zważywszy, że zdarza mi się przebyć piętnaście mil od miejsca, gdzie coś upolowałem, do innego miejsca i nie wrócić, aż dopiero następnego dnia inną trasą.Daj nam swoje wskazówki.- A zatem, widzicie tę odległą ścianę - ciągnął Bernard, wskazując na najdalszą od nich ścianę i drzwi w niej.-Przejdźcie przez te drzwi i wyjdźcie lewym wyjściem z następnego pokoju.Skręćcie natychmiast w prawo i przez szereg sal takich jak ta trzymajcie się ogólnie tego kierunku.Niektóre sale będą puste.W innych miejscach przygotowuje się jedzenie lub wykonuje inne prace.Jak powiedziałem, jesteście najwyraźniej szlachcicami.Spojrzał przelotnie na Dafydda.- A przynajmniej trzech z was.Będzie więc to całkiem naturalne, że zlekceważycie innych i będziecie dalej szli swoją drogą.Poruszajcie się pewnie, jakbyście nie tylko znali drogę, ale i wypełniali jakieś ważne polecenie Malvinne'a.Jeśli będziecie trzymać się tego kierunku, mimo licznych bocznych przejść, przez następne dziewięć pomiesz­czeń, jakie miniecie - zawahał się - to dotrzecie do podstawy wieży, w której trzymany jest wasz książę.W tym momencie znajdziecie się w największym niebezpieczeństwie.Przerwał.- Tak, tak, człowieku! Mów! - powiedział niecierpliwie Brian [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl