[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Zapewne w pańskim towarzystwie? Nie inaczej. Więc to panu powierzono godność mego dozorocy? Zaszczytne zaiste stanowisko i spełniasz jegodnie! Obowiązek zasuwania zamków za królową Francji jest także pewnego rodzaju stanowiskiem wpaństwie. Sądzisz może rzekła Izabella że i kat, który by mi ściął głowę, zyskałby szlachectwo tym czy-nem?Odwróciła się, jakby zmęczona mówieniem i nie chciała więcej odpowiadać.Dupuy zgrzytnął zębami. Kiedy będziecie gotową do wyjazdu, pani? Zawiadomię was o tym. Pamiętajcie, że czas nagli.76 Pamiętaj waść, że jestem królową i że rozkazałam ci wyjść stąd!Dupuy mruknął kilka wyrazów; ponieważ jednak wszyscy znali przewagę, jaką królowa Izabellamiała nad słabym monarchą, lękał się teraz, dopóki znajdowała się tak blisko, aby chwilowo utraconejwładzy nie odzyskała na nowo.Skłonił się więc z większym niż dotąd szacunkiem i wyszedł, stosując siędo rozkazu.Zaledwie spuściła się za nim i jego dwoma towarzyszami zasłona, królowa padła na fotel; Karolinawybuchnęła płaczem, a Perrinet Leclerc wybiegł z ukrycia.Bledszy był niż zwykle, lecz widocznymbyło, że bladość ta pochodzi raczej z gniewu niż z obawy. Czy mam zabić tego człowieka?! wymówił przez zaciśnięte zęby, trzymając w ręku obnażonysztylet.Królowa gorzko się uśmiechnęła.Karolina rzuciła się do nóg jej z płaczem.Grom, który uderzył wkrólową, był również dotkliwym ciosem dla tych dwojga młodych ludzi. Zabić go! rzekła królowa. Sądzisz więc, młodzieńcze, że do tego potrzebowałabym twojej rękii twego sztyletu? Zabić go!.i po co!.Patrz, w podwórzu pełno żołnierzy.Zabić go.Czyż to ocaliBourdona?Karolina wylewała obfite łzy.Ze współczuciem dla królowej i pani swojej, łączyły się w jej sercuwłasne i nie mniej dotkliwe cierpienia i obawy.Królowa traciła to, co posiadała; Karolina traciła nadziejęziszczenia swych pragnień i ona, więcej niż królowa, godna była pożałowania.Królowa mówiła dalej: Płaczesz, Karolino.ty płaczesz!.a pozostaje ci przecież ten, którego kochasz!.Rozstanie wa-sze będzie tylko chwilowe!.Ty płaczesz! A jednak ja, królowa Francji, chętnie los mój zamieniłabym ztobą!.Ty płaczesz! Nie wiesz chyba, że ja, która płakać nie mogę, kochałam pana de Bourdon tak, jakty kochasz swego Perrineta! Oni go zabiją, pojmujesz to ty?! Zabiją go, gdyż oni nie przebaczają nig-dy!.Tego, którego ja kocham tak, jak ty to kochasz tamtego, zabiją, a ja nic uczynić nie mogę, abyprzeszkodzić temu morderstu, nie będę nawet wiedziała, kiedy utopią sztylet w jego sercu i teraz jużwszystkie godziny mego życia będą mi się wydawały godzinami jego śmierci.Powtarzać będę bezustan-nie: Być może w tej chwili on mnie wzywa, woła mnie tarza się w krwi własnej, kona w męczarniach,a ja, ja jestem tu! i nie mogę nic dla niego uczynić, a przecież jestem królową, królową Francji!. Prze-kleństwo!.nawet nie płaczę i płakać nie mogę!Królowa łamała ręce, a dwoje tych dzieci prawie, przed którymi się skarżyła, płakało już nie nadswoją niedolą, ale nad cierpieniem królowej. O!.cóż my uczynić byśmy mogli mówiła Karolina. Rozkazuj, miłościwa pani mówił Leclerc. Nic, nic.Ach! piekło całe jet w tym jednym słowie.być gotową oddać krew swoją, życie, abyocalić ukochanego i nie móc nic.nic zupełnie uczynić! Ach! gdybym miała w swej mocy tych ludzi,którzy już po raz drugi z udręczeń serca mego igraszkę sobie czynią! Nic przeciwko nim uczynię niemogę, nic dla niego! A jednak byłam wszechwładna, w przystępie szaleństwa króla mogłam wymócpodpisanie wyroku śmierci na marszałka i nie zrobiłam tego! Och! bezrozumna! powinnam to była uczy-nić!.Teraz on, dumny d Armagnac, oczekiwałby wyroku śmierci, jak oczekuje go Bourdon, tak piękny,tak młody! On, który nic im nie zawinił!.Ach! Oni go zabiją, jak już zabili Ludwika Orleańskiego,który również nic im złego nie uczynił.A król?.Król, który widzi te morderstwa, który stąpa we krwi,a gdy się potknie, opiera się na mordercach! Król szalony, król bezrozumny!.Och! mój Boże! mój Bo-że! miej litość nade mną!.Ocal mnie! pomścij mnie!. Miłosierdzia! wzywała Karolina. Przekleństwo! wołał Leclerc. Ja mam wyjechać!.Oni chcą, żebym wyjechała! Oni sądzą, że ja wyjadę!.Nie, nie.Wyjechać,nie wiedząc, co się z nim stało!.O, nie! Poszarpią mnie chyba w kawałki! Zobaczymy, czy ośmielą siępodnieść rękę na swoją królową.Uczepię się tych sprzętów rękoma i zębami.Ach! muszą mi powie-dzieć, co się z nim stało, albo lepiej, gdy noc ciemna zapadnie, sama pójdę do więzienia.Królowa wzięła do ręki szkatułkę i otworzyła ją. Patrzcie, mam złoto!.Dosyć złota na okup człowieka, ciała jego, krwi jego i duszy jego; a jeślitego za mało, mam jeszcze klejnoty, perły, za które kupić można całe królestwo! Wszystko to oddamdozorcy więzienia i powiem mu: Oddaj mi go żywego!.oddaj go, nie dotknąwszy jednego włosa jego,77a wszystko to złoto, perły, brylanty, wszystko to będzie twoje! twoje!.boś mi darował więcej, niż towszystko warte i pozostanę jeszcze dłużniczką twoją i dam ci więcej jeszcze skarbów. Najjaśniejsza pani rzekł Leclerc. Jeśli rozkażesz, pójdę do Paryża.Mam przyjaciół, zbiorę ichi uderzymny na Chtelet. Tak, tak rekła królowa z goryczą. I przyśpieszycie śmierć jego, nieprawdaż?!.A jeśli nawetzdołacie się dostać do więzienia, znajdziecie tam w głębi lochu podziemnego już tylko zwłoki skrawionei ciepłe jeszcze, gdyż mniej potrzeba czasu na utopienie sztyletu w piersiach człowieka, aniżeli do wyła-mania dziesięciu drzwi.dziesięciu drzwi żelaznych!.Nie, siłą nic nie zrobimy: zabilibyśmy go.Idz,jedz, przepędz noc całą przed zamkiem Chtelet; jeśli prowadzić go będą żywego do innego więzienia,idz za nim aż do drzwi; jeśli go zamordują, idz za jego zwłokami aż do grobu, a w pierwszym czy drugimwypadku, powróć do mnie, abym wiedziała, gdzie jest: żywy czy zabity?!Leclerc chciał już odejść, królowa zatrzymała go. Tędy rzekła, kładąc palec na ustach.Otworzyła drzwi przyległego pokoiku, nacisnęła sprężynę, usunęło się obiocie, otworzyły siędrzwiczki i ukazały się schody wykute w murze. Chodz za mną powiedziała.Dumna Izabella, potężna królowa, była w tej chwili zwykłą kobietą, drżącą i lękliwą.Ujęła rękęskromnego handlarza żelastwem, w nim bowiem w tej chwili położyła całą nadzieję; prowadziła go ba-dając grunt własną stopą i ostrzegając o każdym załomie w ciasnym i ciemnym, korytarzu, przez któryprzechodzili.Po przebyciu kilku zakrętów, przez szparę w drzwiach ujrzał Leclerc światło dzienne; kró-lowa otworzyła te drzwi; wychodziły na ogród otoczony murem.Królowa śledziła wzrokiem za młodymczłowiekiem, który wszedł na mur, zrobił ostatni znak ręką, wyrażający szacunek i nadzieję, i zniknąłzeskakując w rów.W zamku zamieszanie było tak wielkie, że nikt tego nie spostrzegł [ Pobierz całość w formacie PDF ]