[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Do pioruna, żeby tak choć Ehaden! Tego też się bali.Nie to co kapitana, ale przecie.A Tares za słaby.Ludzie go lubią, a nikt się nie boi.Żeby ciut się bali, ale nie, nikt się nie boi.- Zna mapy i przyrządy.I czytać potrafi.-To co, że zna mapy? Ty też znasz mapy, a i bez map dasz se rady.Sam żem widział, jak żeś wiódł okręt w sztormie, a on szedł między rafy, jakby sam miał oczy.A ty to nie znasz literów?Raladan milczał.- Ze starej załogi mało kto został - gadał Dorol - a ci nowi to nie żaden marynarz.Rapis mógł mieć z nich załogę, bo się bali i był przez to posłuch.Ale Tares to nie Rapis.Ani nawet Ehaden.Powstał ociężale.- Trza go zbudzić.Szerokim, okrętowym krokiem poszedł ku rufie.W korytarzu natknął się na dziewczynę.Na jego widok cofnęła się szybko do kajuty, zajmowanej dotąd przez Ehadena.Ten przestrach dziwnie ułagodził szorstkiego żeglarza.Zamiast zabawiającą się z Taresem zastał ją wylęknioną i kryjącą się po kątach.- Nie bój się, mała - łagodny ton nie pasował do schrypniętego basu i słowa, wbrew intencjom, zabrzmiały szyderczo.- Ja nie rekin.Lecz ona już zamknęła drzwi.Poszedł dalej i zapukał do kajuty kapitana.Przez chwilę chciał wierzyć, że usłyszy z wnętrza mocny głos Demona.* * *Ale nie.Wszedł do środka.Tares, pół leżał na stole, pochrapując cicho.Dorol potrząsnął go za ramię.- Ranek, panie.Oficer obudził się natychmiast i spojrzał prawie przytomnie.- Co?- Ranek, panie - powtórzył bosman.- Ranek.- Tares potrząsnął głową i przetarł twarz.Bosman stał dalej.- Co tam, Dorol?- Źle, panie.Pijaństwo.Nikogo na wachcie, nikogo na oku.Burdel się zrobił, nie okręt.Tares zmarszczył czoło.- Dobrze, Dorol, weźmiemy się za to - powiedział.- Wracaj na pokład.- Tak, panie.Bosman wyszedł, uśmiechając się gorzko.“Weźmiemy się".Nie było żadnych rozkazów.Tares pogładził rękojeść leżącego na blacie miecza.Pojmował sytuację, w jakiej się znalazł.Pojmował lepiej, niż Dorol mógł się domyślać.Był za słaby, by utrzymać ich w ryzach.Wiedział o tym.Mógł wyjść na pokład i wydać komendy o stawianiu żagli.Mógł podać kurs i zaprowadzić jaki taki porządek.Był u Rapisa drugim oficerem i załoga przywykła słuchać jego poleceń.Ale nic więcej.Kapitan to nie tylko dowódca.To także sędzia.Miał nagradzać i karać.I wiedział, że tego od niego nie przyjmą.Tylko Rapis miał prawo karać.Tylko kary wymierzone przez Rapisa były słuszne.Tylko nagrody rozdzielane przez Rapisa były sprawiedliwe.A teraz miał karać.Za nieporządek, za bałagan na statku, za samowolę, pijaństwo.Jeśli teraz puści im to płazem, będzie musiał już zawsze i na wszystko przymykać oczy - pierwszy krok w stronę rozprzężenia i upadku dyscypliny.Potem nie posłuchają już nawet komend o stawianiu żagli.Będą grabili wszystko, co da się zagrabić, bezmyślnie, dziko.i skończą na rejach jakiegoś strażnika.A wcześniej dzielenie łupów odbywać się będzie pośród bijatyk i zabójstw, on nie będzie miał nic do powiedzenia.Nie.Nie mógł do tego dopuścić.Ale nie umiał też temu zapobiec.Był za słaby.Był dla nich tylko drugim zastępcą kapitana.I wiedział, że pozostanie nim do końca, bez względu na to, jak go będą tytułować.Człowiekiem, który dba o zaopatrzenie w żywność, broń i słodką wodę.Nikim więcej.Czas płynął.Tares siedział, zatopiony w myślach, nieruchomy.Drgnął dopiero, gdy cicho skrzypnęły drzwi.Stał w nich Raladan.* * *Gdy Dorol poszedł budzić Taresa, pilot odszukał dziewczynę.Tak, jak się spodziewał, była w kajucie Ehadena.Siedziała na dużej skrzyni pod ścianą; gdy wszedł, spojrzała z mieszaniną wrogości i obawy.Zamknął za sobą drzwi.- Wiem kim jesteś, pani - powiedział bez wstępów.Wstała powoli.Teraz w jej oczach był tajony strach i zdumienie.- Jakim.cudem? - zapytała z lekką chrypką.Wskazał niski taboret.- Czy mogę usiąść, pani? Machinalnie skinęła głową.Pilot usiadł i splótł dłonie, opierając łokcie na udach.Spoglądając jej w twarz, powiedział:- Jestem przyjacielem i chciałbym, żebyś mi zaufała.Tak, wiem, pirat i bandyta - zdawał się śledzić jej myśli - ale przede wszystkim człowiek, któremu twój ojciec dwukrotnie uratował życie.Nie zdążyłem spłacić tego długu.Zamilkł na chwilę.- Twój ojciec, pani, zostawił jednak testament.I ja jestem jego wykonawcą.Rozmawiałem z kapitanem, zanim.umarł.Znów usiadła na swojej skrzyni.- Nie obchodzi mnie to - rzekła cicho.Skinął głową.- Być może.Ale to mnie nie zwalnia z zobowiązań wobec kapitana.Milczała.- Wiem, a raczej domyślam się, co zaszło.wtedy - powiedział z wahaniem, szukając jej wzroku.Dziewczyna pobladła gwałtownie.- Wiem też, że twój ojciec nie do końca był sobą, dostał się we władzę pewnego.pewnych sił.Myślę, że powinnaś o tym wiedzieć.- Opuściła głowę.- Nie obchodzi mnie to - powiedziała jeszcze ciszej niż poprzednio.- Dobrze, pani.Ale bez względu na to, co cię obchodzi, a co nie, musisz wiedzieć, że twój ojciec przed śmiercią zlecił mi opiekę nad tobą.To jego ostatnia wola.Uniosła głowę i przez długą chwilę mierzyli się wzrokiem.- Nie chcę żadnej opieki.Pilot rozłożył ręce.- Nie obchodzi mnie to - rzekł, naśladując jej własne słowa.Cisza przedłużała się.- Być może jest to pierwsza i ostatnia nasza rozmowa, widzę bowiem, że pragniesz w miarę sił utrudnić mi zadanie.Ale ja nie wyjdę stąd dopóty, dopóki nie powiem wszystkiego.Krzywda, jaką wyrządził ci Rapis, jest wielka.Nie namawiam, byś wybaczyła mu wszystko, pokochała jego samego i życie, jakie wiódł.Wolno ci czuć nienawiść, pogardę, wstręt.co tylko chcesz.Ale są ludzie, którym kapitan wyświadczył w ciągu jednej chwili więcej dobra, niż ty go uczyniłaś przez całe swoje życie.Żądam, byś to uszanowała.Żądam i nalegam, pani.Zauważył, jak drgnęły jej mięśnie szczęk i odgadł, że poruszył właściwą strunę.Odczekał chwilę.Nie poprosiła, by mówił - ale także nie zażądała, by wyszedł.Zrozumiał, że jest to przyzwolenie.Starannie dobrał słowa.- Jesteś na okręcie pirackim - powiedział.- Czy chcesz tego, czy nie, pozostaniesz na nim, przynajmniej tak długo, aż dobijemy do jakiegoś lądu.A teraz zdaj sobie sprawę z tego, kim jesteś, pani, co ci wolno, a co ci grozi.Tares nigdy nie będzie kapitanem tego okrętu - ciągnął dalej po krótkiej przerwie.A jeżeli nawet tak go nazwą, to nic nie zmieni.“Wąż Morski" jest skazany, pójdzie na dno prędzej, niż sądzi ktokolwiek z jego załogi.Wzruszyła ramionami.- Nic mnie to.Urwała i nagle uśmiechnęła się blado.- Tak, ale tym razem naprawdę nic mnie to nie obchodzi - dokończyła po chwili.Potrząsnął głową.- Mnie także - zapewnił.- Niech idzie na dno.Ale może tak.bez nas? Zmarszczyła brwi.- Słusznie.Milczał przez chwilę, ważąc słowa.- Musisz objąć dowództwo, pani - rzekł wreszcie bez ogródek.Spojrzała zdumiona.- Czy to żart? - zapytała.Pokręcił głową.- Jesteś córką Demona.To wystarczy by się bali.Od strachu do posłuszeństwa krótka droga.Patrzyła mu w oczy, nic nie mówiąc, wciąż z tym samym zdumieniem.Wreszcie lekko przygryzła usta.- Rozumiem.Tyś oszalał albo kpisz sobie ze mnie.Mam b\ przewodniczką bandytów?- Są w tej załodze tacy, co nie posłuchają nikogo, jeśli nie będą się bać.Takich jest najwięcej.- Więc cóż z tego? Wstała nagle.- Czego ty chcesz ode mnie? - zapytała [ Pobierz całość w formacie PDF ]