RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Złe to były noce i smutne.Nikt nie pił wina i nikt nie grał na harfie; omijali się zdała kochankowie, albo też, usiadłszy obok siebie, przez cała noc tak trwali, nie wymówiwszy słowa; jednej nocy znalazła straż dwie cudne niewolnice, które, ległszy na marmurowych stopniach, płakały cichutko splecione w uścisku, a zapytane, nie wiedziały czemu płaczą; innej nocy tygrysy w królewskim zwierzyńcu zawyły nagle straszliwym, jakiejś okropnej tęsknoty pełnym rykiem; a innej znowu wpadło w smutne ogrody królewskie jakgdyby echo niezliczonych dzwonów.Dziwna groza powiała poprzez dusze ludzkie; podczas nocy tych nikt nie spał, a jeśli kogo zwaliło zmęczenie, podstępnie mu na oczy zarzuciwszy sieć snu, jak zapaśnik, co siecią innego pęta zapaśnika, wtedy człowiek ten precz ciskał miękkie wezgłowie, a pod głowę kładł kamień lub twarda tarczę, aby nie usnął zbyt mocno.Nikt zaś nie wiedział, dlaczego to czyni; zdawało się, jakoby cisza chodziła wśród nich, jak człowiek, co ostrzec przyszedł przyjaciół i swym szeptem tajemnym, podobnym do głosu dzwonu, dzwoniącego w morskim odmęcie, albo też do śpiewu ludzi umarłych, odlatujących w powietrze — nachyliwszy się nad śpiącym, mówiła: „nie dowierzaj nocy! nie dowierzaj nocy!” Noc zaś, jak człowiek zły i podstępny, albo też jak szpieg, w zasadzkę wiodący, koiła im serca i tuliła ich w objęciu, mokremi od rosy rękoma zawierając im powieki.— Strzeżcie króla Azisa! — wołał strażnik.— Azisa!… — wolało echo i milkło szybko przerażone, siebie samo usłyszawszy.Kiedy po takiej nocy pierwszy ukazał się promień, westchnął ten i ów, jak ktoś, z którego zdjęto niezmierny ciężar i wtedy patrzył każdy w stronę marmurowego domu i rył spojrzeniem kamienie, aby dojrzeć, co się dzieje poza niemi.Nikt nie wiedział.Pałac stał cichy jak grób, w którym śpi tajemnica.Siódmego zaś dnia, niewolnik, stojący na straży przy królewskich drzwiach, krzyknął bardzo głośno, upadłszy na kolana, twarzy ku komnatom:— Królu Azisie! Nikt nie odpowiedział.— Królu Azisie! — wołał niewolnik głosem przeciągłym.Potem dodał:— Powrócił sługa twój i z jękiem ciebie blaga, abyś go ujrzał.Musiał w tejże chwili dostrzec króla, gdyż się na kolanach poczołgał, odchodząc.Król Azis wyszedł z komnat i nagle, zdawało się, że na rozdrgany słoneczną światłością dzień padł czad, tak ponura była twarz królewska.Znać było, że król idzie, ostatnich z siebie dobywając sił, które z niego wypiło nieznane znużenie; szedł powoli, prosto ku dowódcy, co stanął pod marmurową kolumna, patrząc przed siebie rozgorzałemi, oszalałemi na poły oczyma.Stanął przed nim król Azis bardzo blisko, spojrzał na niego pilnie i uważnie i głosem, który jakby nie z królewskich pochodził piersi, lecz dobywał się z ziemi, zapytał:— Czy żyje jeszcze jeden człowiek, który się nie uląkł króla Azisa?Dowódca chciał mówić, lecz mu tylko usta zadrgały.Król Azis pytał:— Czy jest w mieście jeszcze jeden człowiek, który nie oszalał z trwogi?Rozpacz trysnęła wraz ze łzami z oczu dowódcy.Ohe! jak bardzo spodlić się może człowiek!Król Azis na chwilę oczy powiekami nakrył, jak ten, co poczuł nagły, śmiertelny ból, a nie chce krzyknąć; lecz się ukoił po chwili i rzucił w pysk dowódcy jedno ciche słowo:— Mów!Dowódca mówić począł powoli, jakby słowo każde ciągnął sobie z gardzieli wraz z kawałami ciała.Król Azis, jakby słów tych nieciekawy, wyjął z zanadrza sztylet, z ogromnym zielonym szmaragdem na głowni i jakby dla igraszki, przytknął ostrze do piersi nieszczęsnego męża, szukając serca; a znalazłszy je, szepnął ciszej jeszcze:— Mów!Drgną! dowódca, silniej do marmurowej przywarł kolumny i rzęzić począł:…Stało się pierwszej nocy, xc wziąwszy ze zwierzyńców twoich, panie, dwanaście tygrysów, puściłem je wolno na ulice miasta… Rozpacz padła na miasto….Szaleństwo… zginęło wielu… Lecz i tygrysy…— Ile?— Wszystkie, panie… Strzelali z łuków, a strzały były zatrute.Nie drgnął król Azis, tylko silniej ująwszy głownię sztyletu, pchnął go lekko, tak, że dowódca poczuł zimne ostrze na ciele.Mów! — rozkazał król Azis.— …Chciałem ich znękać… kazałem bić we dzwony, aby sen daleko odleciał od miasta… Nikt nie usnął w tem mieście… Aaa!W tej chwili poczuł ukłucie szybkie, jak ukąszenie żmii.Zbladł z bólu, lecz, dysząc ciężko, mówił:— …Nie było dla nich dnia bez męki, ani nocy… Znalazłem największego w więzieniu zbrodniarza i ustanowiłem go dla nich sędzia… Królu Azisie! Ten człowiek sądził sprawiedliwie… Aaa!Bladość niezmierna okryła twarz dowódcy i oczy zaszły mgła.— Mów! szepnął dziwnie król Azis i pchnął sztylet.— …Kazałem zburzyć tamy i zasypać studnie… W chlebie ich była trucizna… Nie jedli… cierpieli głód…W tej chwili ukląkł na jedno kolano, albowiem król Azis, w oczy jego mętne patrząc, ostrze sztyletu posunął ku sercu.— Mów! — rozkazał.— …Czyniłem straszniej… Czczą posag kobiety… Rozstrzaskałem go mieczem… Uczyniłem rzecz okropną… Aby się ulękli… Szaleństwo… Zabiłem bóstwo…Król Azis drgnął [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl