[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Barker ma swoją zaginioną kopalnię dopiero od trzynastu lat - kontynuował Dave.- Nic dziwnego, że ludzie nie chcą, żeby odnaleziono ją w taki sposób i tak szybko.- Ale my wiemy, że nie ma żadnej kopalni - odparłem - i staramy się właśnie to udowodnić.- To jeszcze gorzej.Na szczęście, nigdy się to wam nie uda.My wszyscy widzieliśmy te samorodki i mieliśmy je w rękach.To był kwarc, gęsto poprzetykany złotem.Chłopiec poszedł po niego na piechotę, więc żyła musi być gdzieś niedaleko.Machnął ręką w kierunku terenu naszych poszukiwań.Zapadał powoli zmierzch, a ja poczułem nagły przypływ ciekawości.Pułkownik Lewis zawsze odradzał nam zajmowanie się poważnie tą historią; kiedy mimo to ktoś wracał do tego tematu, zwykle to ja właśnie przodowałem w kpinach, radząc mu, żeby wyruszył na poszukiwania z różdżką.Pierwszym przykazaniem naszej wiary było to, że złoże nie istnieje, ale teraz przebywałem tu zupełnie sam i mogłem sobie wydawać dowolne polecenia.Podobnie jak on postawiłem stopę na otaczającej werandę balustradzie i oparłem się na kolanie, Dave zaś odgryzł kawałek tytoniu i opowiedział mi o Owenie Price.- To był zawsze zwariowany dzieciak.Zdaje się, że przeczytał wszystkie książki, jakie były w mieście.Tak, tak, był cholernie dociekliwy.Nie jestem etnografem, ale mimo to bez trudu mogłem stwierdzić, że do tej historii wkrada się coraz więcej elementów legendy.Na przykład Dave zaklinał się, że koszula chłopca była rozerwana, a on sam miał na grzbiecie wyraźne ślady skaleczeń.- Zupełnie, jakby napadł go kuguar - opowiadał Dave.- Tyle tylko, że na tej pustyni nigdy nie było kuguarów.Szliśmy śladami chłopca tak długo, jak to było możliwe, ale nie znaleźliśmy tropów żadnego zwierzęcia.Tę część historii mogłem oczywiście od razu wykreślić, lecz mimo to wzbudziła ona moje zainteresowanie.Może miał na to wpływ flegmatyczny, pewny siebie głos Dave’a, może zapadający zmierzch, a może moja własna, zraniona duma.Myślałem o tym, jak czasem wielkie wypiętrzenia lawy obrywają się, niosąc ze sobą całe pokłady skał.Może coś takiego nastąpiło właśnie tutaj, pozostawiając bogaty w uran skrawek ziemi o średnicy zaledwie kilkudziesięciu metrów, nie tknięty naszymi wiertłami? Gdyby udało mi się go znaleźć, zakpiłbym sobie z pułkownika Lewisa i podważył podstawy geologii.Ja, Duard Campbell, upokorzony i odrzucony, mogłem tego dokonać.Przytomna część mego umysłu krzyczała, że to nonsens, ale coś skrytego w jego najgłębszych pokładach zaczęło już układać miażdżący list do Lewisa, zsyłając na mnie błogie uczucie zadowolenia.- Niektórzy mówią, że młodsza siostra chłopaka mogłaby pokazać, gdzie to znalazł, gdyby tylko chciała - powiedział Dave.- Często chodziła z nim na pustynię.Kiedy to się stało, okropnie zdziczała i nawet na jakiś czas straciła mowę, ale słyszałem, że to już jej się cofnęło.- Potrząsnął głową.- Biedna, mała Helen.Zapowiadała się na ładną dziewczynę.- Gdzie ona mieszka? - zapytałem.- W Salem, ze swoją matką.Chodziła do szkoły ekonomicznej i zdaje się, że teraz pracuje dla jakiegoś prawnika.Pani Price była kościstą, starą kobietą, całkowicie dominującą nad swoją córką.Na to, żeby Helen została moją sekretarką, zgodziła się natychmiast, gdy tylko usłyszała, jaką przewiduję dla niej pensję.Żeby uzyskać zezwolenie władz, wystarczył jeden telefon; dziewczynę sprowadzono już wcześniej, we wstępnej fazie poszukiwań.W celu ochrony dobrego imienia swojej córki pani Price postanowiła umieścić ją w domu znajomych mieszkających w Barker.Nie było ono w najmniejszym stopniu zagrożone.To znaczy, byłem gotów nawet się z nią kochać, żeby wydobyć z niej jej tajemnicę, jeśli ją w ogóle posiadała, ale nie zamierzałem wyrządzić jej najmniejszej krzywdy.Zdawałem sobie doskonale sprawę z tego, że prowadzę zabawę pod tytułem „Zemsta Duarda Campbella”.Wiedziałem, że nie znajdę żadnego uranu.Helen była prostą, drobną dziewczyną i wyglądała na zrobioną z przerażonego lodu.Nosiła pantofle na niskich obcasach, bawełniane pończochy oraz skromne sukienki z białymi mankietami i kołnierzykami.Jedyną atrakcyjną cechę jej wyglądu stanowiła idealnie gładka, jasna skóra, która w połączeniu z gęstymi, czarnymi brwiami i błękitnymi oczami upodabniała ją czasem do elfa.Lubiła siedzieć schludnie zamknięta w sobie, ze złączonymi stopami, przyciśniętymi do tułowia łokciami i spuszczonym wzrokiem, upodabniając się do starającego się jak najmniej zwracać na siebie uwagę jajka.Jej biurko stało dokładnie naprzeciw mojego.Siedziała tam właśnie w ten sposób, zajmując się pracą, którą jej zleciłem, a ja w żaden sposób nie mogłem do niej dotrzeć.Próbowałem żartów i drobnych prezencików, próbowałem wywołać jej współczucie i zainteresowanie, a ona słuchała mnie, pracowała i wciąż była równie odległa jak Księżyc.Znalazłem odpowiedni klucz dopiero po dwóch tygodniach, a i to wyłącznie dzięki przypadkowi.Rozgrywałem właśnie gambit współczucia.Powiedziałem, że najgorsze w mojej sytuacji wcale nie jest oddalenie od przyjaciół i rodziny, lecz okropna monotonia terenu, na którym prowadziłem poszukiwania.Gdziekolwiek spojrzeć, zawsze widziało się dokładnie to samo, a na całym obszarze nie sposób było znaleźć choćby jednego, charakterystycznego miejsca.Moje słowa wywołały w niej coś jakby iskrę życia.- Tu jest pełno cudownych miejsc - powiedziała.- W takim razie pojedź ze mną jeepem i pokaż mi chociaż jedno z nich - zażądałem.Nie miała na to ochoty, ale jakoś udało mi się ją przekonać.Prowadziłem podskakującego wściekle jeepa między odkrywkami, mając zakodowaną dokładnie w pamięci całą mapę i cały czas dokładnie wiedząc, gdzie się znajdujemy, ale tylko według współrzędnych kartograficznych.Pustynia miała swoje charakterystyczne punkty - pozostałości po odwiertach, powybuchowe kratery, drewniane tyki, puszki, butelki i targane nieustającym wiatrem papiery - ale wszystkie one były dokładnie takie same.- Powiedz mi, kiedy dotrzemy do jakiegoś „miejsca” - powiedziałem [ Pobierz całość w formacie PDF ]