RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie będę nawet ścigał z siekierą ludzi twierdzących, że nie ma potrzeby chodzić do kina na coś, co już przecież widziało się "z kasety", chociaż nie ukrywam, że na to akurat często miewam ochotę.Ale pewien jestem jednego: przyczyna zła tkwi nie w "hardware" czyli w samym magnetowidzie lecz w "software", czyli w dostępnym na kasetach repertuarze filmowym i w sposobie jego wykorzystania.Zastanówmy się więc nad tym, co i jak oglądamy - oraz dlaczego oglądamy to, co oglądamy, tak, jak oglądamy.1.Co?Na początku było, oczywiście, porno.TO trzeba było obejrzeć! Trzeba było posmakować "żółwi", trzeba było porozkoszować się zakazanym z dawna owocem.Pornoli było sporo, ośmielę się nawet twierdzić, że za dużo.One to łaśnie narzuciły próg jakościowy: wszystko, co lepsze od "hard porno", jest dobre.Mam niejasne wrażenie, iż przekonanie takie - niedopowiedziane do końca i nigdy nigdzie jasno nie wyartykułowane - unosi się w powietrzu jak duch, niestraszny tylko tym, którym najzupełniej wszystko jedno, co właściwie oglądają.Nie przypuszczam, by ktokolwiek pozostający jeszcze przy zdrowych zmysłach próbował zaprzeczyć twierdzeniu podstawowemu: środowisko ludzi zainteresowanych fantastyką (i wiele osób spoza tego środowiska) cierpi na wideomanię.Jej przyczyna jest jasna i nie ma się czemu dziwić: jeszcze niedawno, zaledwie parę lat temu, film był głównym medium, przez które światowa fantastyka docierała do Polski, a dostęp do filmu zawdzięczaliśmy niemal wyłącznie cudownemu dziecku: magnetowidowi.Przez pewien czas magnetowidy nie znajdowały w kinie żadnej prawdziwej konkurencji, pasożytowały więc na "oglądaczach", żyły i prosperowały.Ci, którzy przykleili się do monitorów (a było ich wielu), wpadli w końcu w nałóg.Nałóg, ośmielę się stwierdzić, szlachetny.kiedyś.Kiedyś warto było czekać w napięciu na każdą nowość, kiedyś każdy nowy film był lepszy (a w każdym razie ciekawszy i bardziej zaskakujący) od poprzedniego.Katalogi fabuł, gagów i efektów specjalnych tworzono na bieżąco w słusznym (kiedyś) przekonaniu, że każda kolejna produkcja Lucasów i Spielbergów dopisze do nich nowy rozdział.Teraz, gdy sytuacja zdążyła się już zmienić, gdy niespodziewanie szybko umarły mody stare, a jeszcze nie pojawiły się nowe, gdy kino fantastyczne weszło w okres intelektualnego zastoju, nadszedł sprzyjający czas, by odzyskać zachwianą równowagę umysłową i zamiast tylko oglądać, zacząć także myśleć.A my, jak bojące się wydorośleć dzieci, oglądamy wciąż to samo i tak samo, zmieniają się tylko tytuły.Obowiązuje ciągle kryterium ilościowe, liczą się przede wszystkim ci, którzy wszystko już widzieli.Pojęcie "nowości" rządzi równie bezwzględnie jak przed dziesięciu laty, kiedy każda nowość była objawieniem.Oglądamy by oglądać: tytuł po tytule, kopię po kopii.Aż wstyd o tym przypominać, ale trzeba: na kasety trafia przede wszystkim produkcja klasy "B", "C" i - najczęściej - "D.' Nigdy nie zabraknie jednego - złodziei czasu i zapychaczy pustych popołudni.Arcydzieła, dzieła, a ostatnio nawet przyzwoite filmy pojawiają się rzadziej i jakoś trudniej na nie trafić.Zarówno nasi rodzimi hurtownicy, jak i światowy przemysł wideo nie przeżyliby dnia, gdyby w biznesie stosowali kryteria estetyczne.Więc ich nie stosują.Tam, gdzie nagraną kasetę można po prostu kupić, problem nie jest wielki.Wybór istnieje zawsze.Polskie piractwo, z którego jesteśmy tacy dumni, że niemal się nim szczy­cimy (Polak potrafi!) doprowadziło w interesującym nas gatunku do tragicznego w skutkach zamknięcia puli filmów, które a priori uznano za fantastykę i do automatycznej likwidacji pozycji kontrowersyjnych, które, Boże broń!, mogłyby się "nie przyjąć".W związku z tym zabrakło skali wartości - kryteria jakościowe, jeżeli mają jeszcze jakieś znaczenie, ustalane są na podstawie pozycji w najlepszym razie średnich: ot, "Kobieta - jastrząb" czy "Nieśmiertel­ny".One to właśnie tworzą zawsze dostępny kanon "prawdziwej" filmowej fantastyki.Dla wygody tego kanonu wypaść z niego musiał Bergman, Ken Russel.Coppola z "Peggy Sue wyszła za mąż" i wielu, wielu innych.W ten sposób pojęcie filmu dobrego, filmu złego i wiele innych podstawowych pojęć straciło jakiekolwiek znaczenie, a wraz z nimi straciło sens mówienie o filmach.2.Jak?Fatalna jakość kopii, powielanych w nieskończoność z VHS-u na VHS, żenujące tłumaczenia, sepleniący i siorbiący herbatę w mikrofon lektorzy - to standard polskiego wideo.Decydują o tym, oczywiście, względy uważane za praktyczne: jeśli ktoś ma do wyboru jakość, za którą musi słono zapłacić, lub tańszy brak jakości, woli to drugie.Byle tylko dostrzec, że coś się rusza - i dobrze jest! Zaliczone!Byś może nie protestowałbym tak głośno, gdybym należał do grona, na przykład, miłośników filmów karate.wyobrażam sobie, zapewne błędnie.że w takich filmach wystarczy widzieć tyle, by z rozsądnym prawdopodobieństwem określić czyja to noga frunie ku czyjej twarzy.Z filmem w ogóle, a zwłaszcza z filmową fantastyką, nie jest już na szczęście tak prosto.Jeżeli mielibyśmy oglądać fantastykę w ten sposób, lepiej już nie oglądajmy jej wcale! Prawda oczywista, która aż wstyd przypominać, brzmi: w fantastyce filmowej wytworzył się kanon, obowiązujący nawet najprzeciętniejsze z produkcji.Należy do niego między innymi stopień komplikacji efektów specjalnych w science fiction, rola pejzażu jako aktora w fantasy, kreowanie atmosfery zdjęciami i charakteryzacja w horrorze, a przede wszystkim widowiskowość i staranny detal scenograficzny.Jakość kopii zabija najpierw te nieliczne i względne, ale zawsze walory, a później wszystko inne.Czytelna pozostaje jedynie akcja, od której akurat najmniej można wymagać.Przez lata obejrzałem co się dało z dostępnej na kasetach fantastyki, zarówno w kopiach uchodzących za dobre, jak i tych, które były fatalne bez dyskusji.Prawdziwa rozpacz! "Blade Runnerowi", zachwalanemu jako "pierwszy z lase­ra", w porównaniu z kopią oryginalną (ITI) brakowało niemal wszystkich zieleni i fioletów.I jeszcze "Legenda" na 21 calowym monitorze, śnieżący obraz, dialogi podawane z kilku­nasto­sekundowym opóźnieniem.i "Willow" z wielokrotnie omawianymi, wspaniałymi, drobiazgowymi efektami specjalnymi, których na ekranie telewizyjnym w ogóle nie sposób docenić.I pustki w kinach."Batmana" krytykował mi z wielką swadą rutynowany oglądacz, który w trakcie projekcji wyłączył w telewizorze kolor, bo go i tak nie było.Przykłady można mnożyć w nieskończoność, tylko po co?Załamałem się ostatecznie kiedy usłyszałem, że "Rain Man" jest "taki trudny w oglądaniu, że wyłączyłem magnetowid.a do kina nie chodzę, bo potrzebuję minimum komfortu, fotel, herbatka".Czyżbym był już aż tak stary, by jako jedyny pamiętać słynną (jeszcze niedawno!) dewizę McLuhana: "The medium is a message" - ŚRODEK PRZEKAZU JEST PRZEKAZEM! To, co oglądamy na wideo musi podlegać przełożeniu na język filmu.Wideo może być w poznawaniu filmu zaledwie środkiem pomocniczym, a i tak trzeba go używać ostrożnie.Nadużyty, jak prawie każde lekarstwo, ma nieprzyjemne skutki uboczne [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl