[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W smaku przypominały pieczone kasztany.Pózniej dołączyły do nas załogi jeszcze trzech łodzi, na horyzoncie natomiast pojawiła sięwyspa o czterech drzewach i takiej samej liczbie dużych, wzdętych wiatrem żagli, tak że wpierwszej chwili pomyślałem, iż zbliża się cała flotylla.Wkrótce potem nastąpiło spotkanie, awówczas okazało się, że jej kapitan jest człowiekiem w sile wieku i jednocześnie czymś wrodzaju wodza.Nazywał się Llibio.Pia przedstawiła mi go, a on objął mnie jak ojciec syna,co zdarzyło mi się po raz pierwszy w życiu.Reszta, nie wyłączając dziewczyny, zostawiła nas samych, abyśmy mogli spokojnieporozmawiać.Niektórzy skryli się w chacie, pozostali zaś (w sumie zjawiło się okołodziesięciu osób) przeszli na drugi koniec wyspy.- Słyszałem, że jesteś wielkim wojownikiem i zabójcą ludzi - zaczął Llibio.Wyjaśniłem mu, że istotnie jestem zabójcą ludzi, ale bynajmniej nie wielkim.- Otóż to.Każdy walczy tak, aby zabić innych, ale prawdziwe zwycięstwo możnaosiągnąć tylko wtedy, jeśli zabije się cząstkę samego siebie.- Ty zapewne zabiłeś już całe zło, jakie w tobie było - odparłem, aby wiedział, że gozrozumiałem.- Twoi ludzie darzą cię miłością.- Temu także nie należy zanadto ufać.- Umilkł na chwilę, wpatrując się w fale.-Jesteśmy biedni i jest nas niewielu, ale gdyby ludzie chcieli słuchać głosu rozsądku.Potrząsnął głową.- Wiele podróżowałem i zdołałem zaobserwować, że biedacy są zazwyczaj znaczniemądrzejsi i odważniejsi od bogaczy.Uśmiechnął się.- To miło z twojej strony, że tak mówisz.Jednak moi ludzie mają teraz tylko tylemądrości i odwagi, żeby umrzeć.Nigdy nie było nas zbyt dużo, a wielu umarło ostatniejzimy, kiedy zamarzła znaczna część jeziora.- Jakoś nie pomyślałem, że zima może stanowić dla was poważny problem.Przecieżnie macie ani futer, ani wełnianych ubrań.Starzec ponownie potrząsnął głową.- Nie są nam potrzebne.Smarujemy się tłuszczem, co pomaga nam przetrzymaćchłody, a z foczych skór szyjemy lepsze ubrania od tych, jakie mają ludzie na lądzie.Jednakkiedy pojawi się lód, nasze wyspy nie mogą się poruszać, a ludzie z brzegu mogą dotrzeć donich suchą nogą i w wielkiej liczbie.Każdego lata zabijamy ich, kiedy wypływają na jezioro,żeby łowić nasze ryby, ale zimą oni zabijają nas, przy okazji biorąc wielu do niewoli.Pomyślałem o Pazurze, który hetman posłał do zamku i powiedziałem:- Ludzie z lądu są posłuszni władcy mieszkającemu w zamku.Gdybyś zawarł z nimpokój, może zakazałby im urządzania wypraw przeciwko wam?- Dawno temu, kiedy byłem jeszcze małym chłopcem, nasze utarczki kosztowałyrocznie życie dwóch lub trzech ludzi.Potem zjawił się budowniczy zamku.Znasz tęhistorię?- Nie.- Przybył z południa, skąd, jak mi powiedziano, ty także przychodzisz.Miał ze sobąwiele rzeczy, które spodobały się ludziom z lądu, takich jak sukno, srebro i trwałe narzędzia.Pod jego kierunkiem zbudowali zamek.Byli to ojcowie i dziadowie tych, co teraz zamiesz-kują brzegi jeziora.Posługiwali się jego narzędziami, a on, zgodnie z obietnicą, pozwolił impotem je zatrzymać i dał im wiele innych rzeczy.Ojciec mojej matki poszedł do nich, kiedybyli zajęci pracą i zapytał, czy nie zdają sobie sprawy, że pomagają temu, kto pragnie być ichpanem i władcą, ponieważ budowniczy zamku będzie mógł zrobić z nimi wszystko, na coprzyjdzie mu ochota, a potem schować się za grube mury, gdzie nie zdołają go dosięgnąć.Onijednak wyśmiali ojca mojej matki, twierdząc, że jest ich wielu - co było zgodne z prawdą - iże budowniczy jest tylko jeden, w czym także mieli rację.Zapytałem, czy Llibio kiedykolwiek widział budowniczego, a jeśli tak, to jak onwygląda.- Tylko raz.Stał na skale rozmawiając z ludzmi z brzegu, kiedy ja przepływałem wpobliżu swoją łódką.Mogę ci powiedzieć tylko tyle, że jest naprawdę nieduży; gdyby stanąłprzy tobie, sięgałby ci najwyżej do ramienia.Na pewno nie należy do tych, co samym swoimwyglądem wywołują strach.- Przerwał na chwilę, wpatrując się wyblakłymi oczami nie wwody jeziora, ale w dawno minione czasy.- A jednak strach przybył i rozgościł się na dobre.Kiedy mury stanęły ludzie z lądu ponownie zajęli się polowaniem i pasterstwem.Wkrótcepotem zjawił się u nas najważniejszy z nich, powiedział, że ukradliśmy im zwierzęta i dzieci,i że mamy natychmiast je oddać, bo jeśli nie, to nas wszystkich zabiją.Llibio przeniósł spojrzenie na moją twarz i zacisnął na moim przedramieniu rękę,która była twarda jak drewno.Patrząc na niego także dostrzegłem minione lata.Z pewnościąwydawały mu się wówczas dość ponure, ale przyszłość, jaką spłodziły - czyli naszaterazniejszość, w której siedziałem obok niego z mieczem na kolanach i słuchałem opowieści- była jeszcze bardziej złowroga, niż mu się wtedy wydawało.W tamtych dawnych latachznalazło się jednak miejsce na trochę radości, bo przecież był wtedy młodym, silnymmężczyzną i nawet jeśli teraz o tym nie myślał, to jego oczy doskonale to pamiętały.- Odparliśmy, że nie zjadamy dzieci i nie potrzebujemy ani niewolników, którzyłowiliby nam ryby, ani bydła, bo nie mielibyśmy go czym wykarmić.Oni jednak i bez tegowiedzieli chyba, iż niesłusznie nas oskarżają, ponieważ nie poczynili żadnych wrogichkroków, choć kiedy nasze wyspy zbliżyły się nocą do brzegu, słyszeliśmy płacz kobiet.W tamtych czasach pierwszy dzień po pełni księżyca był dniem targowym.Ci z nas,którzy chcieli, udawali się na brzeg po sól i noże.Kiedy nadszedł ten dzień, domyśliliśmy się,że ludzie z brzegu wiedzą już, co stało się z ich dziećmi i zwierzętami, ponieważ byli bardzopoważni i ciągle szeptali o czymś między sobą.Zapytaliśmy wówczas, dlaczego nie wezmązamku szturmem, ale oni zabrali nam nasze dzieci, a także wielu mężczyzn i dużo kobiet, iprzykuli ich łańcuchami przed drzwiami swoich domów, a niektórych pognali nawet dozamku i zostawili związanych przed bramą.Spytałem, jak długo trwała taka sytuacja.- Przez wiele lat.Czasem ludzie z lądu walczyli, ale najczęściej nie stawiali żadnegooporu.Dwa razy zjawili się żołnierze z południa, przysłani przed dumnych mieszkańcówwysokich wież, które wznoszą się na południowym brzegu jeziora.Przez czas ich pobytupanował spokój, ale nikt nie wie, o czym rozmawiano w zamku.Odkąd został ukończony,jego budowniczy przestał pokazywać się ludziom na oczy.Starzec umilkł, jakby czekał na jakąś reakcję z mojej strony.Odniosłem wrażenie -towarzyszy mi ono dość często podczas rozmów ze starymi ludzmi - że to, co usłyszałem,różni się znacznie od tego, co mówił, że w jego słowach kryje się mnóstwo aluzji, wskazówekoraz sugestii równie niewidzialnych dla mnie jak jego oddech, zupełnie jakby sam Czas stanąłmiędzy nami i szerokimi połami szaty wycierał znaczną część tego, co zostało powiedziane.- Może nie żyje? - wymamrotałem wreszcie.- Teraz w zamku mieszka okrutny olbrzym, którego nikt jeszcze nie widział.Z najwyższym trudem powstrzymałem uśmiech cisnący mi się na usta [ Pobierz całość w formacie PDF ]