[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Młody celował, stary zapisywał i coś podliczał.Tego dnia uczycielka siedziała u Dunajów może do północka.Piątego dnia też chodzili z maszynko.A wieczorem młody zaszed do nas.Dobry wieczór, ja do pani Joli, mówi i idzie przez zapiec jak nie przez zapiec, jak nie przez chate, ale przez droge, pole, na nas ani patrzy, sunie prosto w dżwi.Puka, uczycielka odmyka od razu, widać czekała, i już coś gadajo, śmiejo sie za dżwiami.A u nas zapleco ciemnawo, tyle blasku co od ognia w piecu i od oknow.Zawsze dotąd lampę wziąszy, zostawiała ona drzwi nademknięte, było widno i u nas.A tato szepoczo: Pewno narzeczony! Nareszcie ma kawalera, a to sama była jak zazula.A tam śmiechi i gadanie, ona śmieje sie, on gada.Aż sie dżwi odmykajo, prosi ona: Zrób, Handzia, jajecznicy, ale na dwoje, nie pożałuj.I daj dwa kubki.Tato zbystrzeli od razu: Oho, bedo pili! i cmokajo i na murku sie kręco.A Handzia jakby skrzydłow dostała, tak sie nad patelnio zwija: sześć im jajkow, choroba wybiła! A usmażywszy, puka!Uczycielka wygląda, bierze przez próg talerki z jajecznio, bierze chleb i widelcy, bierze kubki.Na zdrowie, mówi Handzia i mrug! okiem, oczko do niej puszcza, a ta śmieje sie urwisowato! Drzwi sie zamykajo i u nas znowuś ciemno.A tam? A tam pijo sobie, śmiejo sie, opowiada j o, czasem głos ściszo, marmoczo coś, marmoczo, naraz jak nie hukno śmiechem! A na kogo oni szepoczo, przed kim sie ściszajo, z kogo, psiakrew, podśmiewujo sie? Nie, nie usiedzę, nie bede słuchał jak śmiejo sie, kto wie czy nie ze mnie.Ot, cholera, znalaz sie opowiadacz, narzeczony w cienkich nogawicach.Zajdę do Domina, mówie.Czapkę biere i idę.Ale nie do Domina idę, tylko dużo 'bliżej, pod okno, tak, do swojej chaty, choroba, zaglądać bede!A zaglądnąć nie łatwo, bo firankę zawiesiła sobie uczycielka na całe okno.Tylko od samej góry, dzie sie sznurek rozciągnoł, szparka sie zrobiła, wąziutka, ale wysoko, za wysoko.Na szczęście klon przy ścianie rośnie: wsuwam sie ja między pień a ścianę, za gałęź cichutko sie łapie, podciągam sie, oczami do szpary: siedzo!Siedzo przy stole: butelka napoczęta, jajecznic sobie jedzo pomału widelcami, chlebem zakąszajo.Poczekam, aż wypijo.Ni to stoję, ni wiszę, ręka drętwieć zaczyna, czekam.Na książkach, widze, figurka stoi.Lampa wisi na goździu koło łóżka.Zygarek stoi na ławie.Aż on.nalewa, nawet niemało nalał: stuknęli sie, wypiła jak męszczyzna, głowę odrzuciła i hop! była wódka, nima wódki.Oho, numerek z ciebie panienko niewąski.Ale ręka boli! Złażę po cichu i wychodze na droge.Niedaleko, pod Dominowymi lipami, dziewczęta śpiewajo, Reczeńke śpiewajo, pieśń te kiedyś Dunaj od orelow przywiez, jak tratwy ganiał Narwio.E, nic nie będzie, pocieszam sie, ileż oni znajo sie, dzień, dwa.Posiedzi i pójdzie.A jakby co, to lampa zgaśnie.Aha, bede spoglądał, czy sie okno świeci: w razie jakby zgasło, zajdę znowuś, posłucham czy poszed, czy jest.A źlić sie nima czego, prawdziwie tato powiedzieli: męczy sie dziewczyna całe dni z tymi bachurami, wieczorami zeszyty poprawia, abo ślepnie nad książkami, czyż nie ma prawa sie rozerwać? Niech odpocznie raz, toż ona niestara.Że wódki sie napiła? A czy to na weselach baby nie pijo? Nawet niektóre druhny próbuje.A co tam, zapoznała kolegę, niech sobie pogada, pośmieje sie, co tam.Schodze z drogi nad rzeke, w łozy, żaby huczo aż błota huśtajo sie od tego huku! Dzieś na łąkach derkacz derczy.Po wierzbach ptaszki krzyczo, parzo sie.Toż czerwiec.Ciekawe co by było, żeb tak kiedy noco, jak Handzia zaśnie, zajść cicho na chate.Ona spałaby, sama taka, pewno ręce rozrzucone.A wtedy jo ruszyć w ramie: odemknie oczy i co? Krzyknie? Wyskoczy z łóżka? Zawoła Handzie? He, a może posunie sie? Nie, krzyku nie narobi, ale na pewno powiedziałaby iść, wracać sie! Choć czasem jakoś tak popatrzy na mnie, oglądnie sie, zaśmieje, że kto wie, kto wie.Ale nie! Za delikatna ona, za dobra dla Handzi, za wstydliwa.Ą lampa świeci sie i świeci.Dziewczęta śpiewajo Z kolącego ostu możno płoty grodzić, choć prawie ich tu nie słychać, bo żaby głośniejsze, wiem, słowa zna sie: z kolącego ostu możno płoty grodzić, z kolącego ostu możno płoty grodzić, mężowej matuli nie możno dogodzić.Lampa świeci jak świeciła.A może już poszed, a ona czyta? Idę znowuś, znowuś właże pomiędzy pień a ścianę, ręko sie za gałąź łapie i tak wisiawszy, stojawszy, patrze:Stół odsunięty aż do drzwi, dżwi stołem przyciśnięte! Butelka pusta.Ona na łóżku, pod lampo, goła!.Całkiem goła!Ale on, dzie on? Nima! Jego nima!Ona klęczy na łóżku pod lampo, cyckami i twarzo do okna, oczy zamknięte i kiwa sie, jak baby w kościele sie kiwajo! Modli sie? Czy pomieszania dostała? Tak, spiła sie i pomieszania dostała: wtuliwszy głowę, kiwa sie i kiwa, jak wyprostuje sie, widać nad szczytkiem jakie ręce ma cienkie, a cycki nieduże: chudziutka jak chłopiec, cieniutka, istna Konopielka.Wtem nogę widze!!! Jego kolano widze, leżącego na plecach!!!I tak jak ręko trzymał sie ja dyla, tak od razu to ręko grechotnoł w ramę, aż sie szkło posypało, a pod drugo ręko gałęź sie urwała, i ryms ja na ziemie, a z ziemi jak dzik hyc przez płot i zadudniwszy nogami rzucam sie w łozy, na łeb na szyje!Rano Handzia ze trzy razy dobijała sie do stodoły.Wpuść, prosi, mus pogadać! Nu wpuść, toż wiem, że tam siedzisz! I zamyczko kołocze.Trudno, niech kołocze, pokołocze i pójdzie.Ale nie, uparła sie, klepie, huczy.Mowie wreszcie:Odczepże sie, kurwo jedna!Za co ty mnie tak, Kaziuk! Chodź, upiera sie, trzeba coś zrobić z oknem, póki ludzi nie śmie j o sie [ Pobierz całość w formacie PDF ]