[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- To warte namysłu.Chodźmy się przejść.- Złapałem ją za rękę i wyciągnąłem na zewnątrz.- O co chodzi? - zapytała.- O złoto!- Przepadło, nie? I tak, jeśli wszystko wyjdzie tak, jak to mówi wiedźma, dostanę to, co należało do matki i ojca, a jej już tam nie będzie.- Złoto nie przepadło.Nie wszystko.Willa Dount gdzieś je schowała.Skredli i jego banda nie żądali dwustu tysięcy, tylko dwudziestu tysięcy.Domina dołożyła jedno zero do wszystkich listów.- Och, rozumiem.Chcesz swojej połowy.- Właściwie nie.Nigdy na nią nie liczyłem.Chcę tylko, żebyś pamiętała o tym, jeśli sprowadzisz tu trybunał.Gdyby przewąchali coś o złocie, mogliby nabrać na nie ochoty.- A ty? Zgadzasz się, żeby rozegrać to w ten sposób?- Ja się zgadzam.Pytam tylko o ciebie.- Powiedziała, że się zgodzisz.- Kto? Wiedźma?- Tak.Zna cię chyba lepiej niż ja.- Chodźmy do środka.- Wróciliśmy.Podszedłem do Craska i Sadlera:- Chłopaki, macie jakiś interes, żeby się tu kręcić? Crask był oparty o ścianę i przyglądał się wiedźmie.- Aha - mruknął i pokazał palcem.- Ona.Miał na myśli Donni Pell.- Chodo ją chce.Kiedy z nią skończycie, oczywiście, jeśli jeszcze będzie oddychać.- A po co?- Jako dekorację.Jak te lale, które kręcą się wokół basenu.Z tego, co słyszał, uważa, że to może być interesujące.- Jasne.- Spodobała mi się ta myśl.Skonsultowałem się ze swoim sumieniem.To lepsze, niż ją zabić.No, może lepsze.- W porządku.Możecie ją zabrać już teraz.Wiedźma posłała mi nieodgadnione spojrzenie.Potem pochyliła się i zrobiła coś Donni Pell.Dziewczyna zaczęła lżej oddychać.Wszedł Saucerhead.Zobaczył wiedźmę i momentalnie zbaraniał.Nabrałem dziwnego przekonania, że świat nie będzie już nigdy prześladowany wilkołaczym nasieniem nazwiskiem Skredli.Morley milczał.Właściwie zmył się w najbardziej spektakularny sposób, jaki można sobie wyobrazić.Nie zwracałem na niego uwagi, kiedy Crask i Sadler układali Donni Pell na noszach.A kiedy spojrzałem, Morleya już tam nie było.LVIOrgan śledczy zjawił się w liczbie ośmiu osób.Byli cholernie dokładni, ale nie miałem żadnych wątpliwości, po czyjej są stronie.Werdykt końcowy ogłosił Lorda Gameleona, baroneta daPene i Strażniczkę Raver Styx winnymi morderstwa.Śmierć Amirandy została przypisana nieznanemu zabójcy.Na Górze nie wieszają się wzajemnie.Raver Styx została skazana na konfiskatę majątku i utratę mocy czarodziejskiej oraz banicję z Góry, aby sama torowała sobie drogę poprzez świat.Ale nie odeszła całkiem sama.Willa Dount zniknęła także, a ostatni raz, kiedy o niej słyszałem, Raver Styx namiętnie na nią polowała.Sto osiemdziesiąt tysięcy marek w złocie!Ciekaw byłem, czy jej się uda.Nigdy nie zdołałem namierzyć Willi Dount ani złota, pomimo wielu miesięcy poszukiwań w wolnych chwilach.Uznałem, że najprawdopodobniej miała je ze sobą przez cały czas.Nie spóźniła się na złożenie okupu dlatego, że zatrzymywała się po drodze, ale, jak słusznie sądził Skredli, przeliczyła się z prędkością przeciążonego pojazdu.Działka, którą dla siebie odłożyła, znajdowała się w podwójnym dnie wozu.Znalazłem wóz i człowieka, który go dla niej zrobił.Cokolwiek zrobiła ze złotem, uczyniła to już po wypłacie okupu.I tak mi się udało.Znalazłem sposób, by odzyskać resztę, a Amber zatroszczyła się, żebym dostał swoje dziesięć procent.Nie miałem bezpośrednich kontaktów z Amber od czasu, kiedy wróciliśmy do TunFaire.Była zbyt zajęta wpychaniem się na miejsce zwolnione przez matkę, żeby mnie odwiedzać.A ja nie odważyłem się tam pójść.Kiedy wróciłem do domu, wyglądałem, jakbym spędził sześć tygodni na dzikiej i bezludnej wyspie.Dean tylko na mnie spojrzał i natychmiast zadarł nos aż po sufit.- Postawię wodę na kąpiel, panie Garrett.Usłyszałem dochodzący z kuchni kobiecy głos.Nie, nie byłem w stanie stawić czoło żadnej z jego bratanic.- Dean, co ci mówiłem.Do holu weszła Tinnie, jak wściekła, ruda furia.- Dam ci jedną, jedyną szansę, żebyś się wytłumaczył, Garrett - rzekła i zawróciła do kuchni.- O co chodzi?- Dzisiaj rano, kiedy wracała do miasta, widziała, jak wychodzisz z domu Lettie Faren w towarzystwie kobiety.- Dean wyglądał na bardzo zadowolonego.- A ty, wiedząc, z kim byłem i po co, nie raczyłeś jej wyjaśnić, ponieważ uznałeś, że mi się to należy, jeśli znajdę się na jej czarnej liście.Tak?Nawet nie udawał, że się zawstydził.Szczur.Tinnie przyjęła moje słowo.Mniej więcej.Kiedy wyjaśniłem wszystko po sześć razy i pokazałem jej, a jakże, że nawet na tym co nieco zarobiłem.Trochę się musiałem natrudzić, a część forsy trzeba było rozpuścić w eleganckich restauracjach i na tego typu rzeczy, zanim zdecydowała się wybaczyć mi to, co jak sądziła, musiałem narozrabiać.Ustąpiła, kiedy zacząłem przebąkiwać o poślubieniu jednej z bratanic Deana.Chciała uratować mnie od losu gorszego od śmierci.Do dnia, kiedy Crask zapukał do moich drzwi, minął tydzień.Nie byłem w najlepszym humorze.Dean, Truposz i Tinnie jeździli po mnie z byle powodu jak po łysej kobyle.Saucerhead unikał mnie za to, co przeszedł podczas śledztwa.Chłopcy Morleya nie dopuszczali mnie nawet w pobliże jego domu.Za każdym razem, kiedy wychodziłem z domu, Pokey Pigotta śledził mnie wyłącznie po to, żeby ćwiczyć swoje umiejętności do momentu, aż uda mu się zrobić to bez mojej wiedzy.Nie byłem w dobrym humorze.- No? - zachowałem dla siebie najpaskudniejszy ton.Nie jestem na tyle głupi, żeby częstować nim łamignatów Choda.Następny, który się zjawi, może nie być mi znany, a wtedy zafunduje sobie na mojej czaszce solo na perkusji ołowianymi pałkami.- Chodo chce cię widzieć.Wspaniale.A ja wcale nie chciałem widzieć Choda.Przynajmniej dopóki nie wejdę w błoto tak głębokie, że przyjdzie czas na odebranie długu.- Towarzysko? Crask uśmiechnął się.- Można tak powiedzieć.Nie spodobało mi się to.Nie widziałem uśmiechu na twarzy Craska od dnia, w którym wkroczył w moje życie.- Ma dla ciebie prezent - wyjaśnił.Ojejku! Prezent od kacyka.To może oznaczać wszystko, jeśli dobrze znam metody działania tych chłopców.Przy mojej wyobraźni może to również nie oznaczać niczego dobrego.Ale co mogłem zrobić? I bez kacyka miałem dość wrogów.- Pozwól, powiem tylko służącemu, żeby zamknął drzwi.Powiedziałem Deanowi.Zajrzałem do Truposza.Ten tłusty drań wciąż spał.Przespał także naszą wyprawę na farmę i wciąż nie powiedział mi, jak Glory Mooncalled wyprawia swoje militarne czary.Miałem dla niego niespodziankę.Chodo mógł się lepiej postarać.Crask wywiózł mnie w powozie tak wymyślnym jak wszystko z Góry.Może nawet tym samym, którym dostaliśmy się do Dzielnicy Wilkołaków.Kacyk przyjął mnie nad basenem.Siedział w swoim fotelu, ale przed chwilą wyciągnęli go z wody.Dziewczęta właśnie skończyły go ubierać i odskoczyły, chichocząc.Miały tu słodkie życie, dopóki tyłki im nie zaczną obwisać.Jedna ślicznotka pozostała.W pierwszej chwili jej nie rozpoznałem.A kiedy już do mnie dotarło, kim jest, byłem cokolwiek zdumiony.To nie była ta sama Donni Pell, którą znałem tak krótko.Nie ta, która grała twardziela na farmie.Ta Donni została złamana i odbudowana na nowo.Wydawała mi się przymilna jak szczeniaczek.Chodo zauważył moje zaskoczenie.Spojrzał mi w oczy z uśmiechem.Miał taki sam uśmiech, jak Crask.Tak jakbym spojrzał Śmierci w twarz i rozśmieszył ją.- To prezent, panie Garrett.Proszę nie uznać tego za załatwienie przysługi, którą jestem panu winien.Tylko jako dowód szacunku.Jest już zupełnie oswojona.Bardzo spokojna.Nie jest mi też potrzebna.Może panu się przyda, proszę ją wziąć.I co mogłem zrobić? Jest tym, kim jest [ Pobierz całość w formacie PDF ]