[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oprócz innych wyjątkowych uroków, Junior lubił się kołysać w tył i w przód za każdym razem, kiedy otwierał usta.Gapił się przy tym przed siebie, w przestrzeń.Cóż to musi być za radość: spędzać młodość w domu Strażniczki.Miałem dziwne przeczucie, że chciał powiedzieć znacznie więcej, że wdzięczność to tylko pretekst, aby mnie odnaleźć.Ciężko jednak przycisnąć takiego faceta, jeśli nie ma się na niego haka.Załamują się, żeby ich nie męczyć.Dlatego tylko odchyliłem się i usiłowałem wyglądać na zadowolonego z jego pochwał, nie mówiąc już o zainteresowaniu tym, co jeszcze ma do powiedzenia.Wkrótce stało się widoczne, że Junior coś kombinuje.Zaczął się jąkać.Nie dane mu jednak było otworzyć usta.- A, tu pan jest, milordzie.- A otóż i on, Slauce, kwitnący przydupas Dominy, z bezczelnym uśmiechem na gębie i ślepiami, w których ostatnia iskra humoru zgasła sto lat temu.- Wszędzie pana szukałem.Wątpiłem w to.Musiał śledzić Juniora, żeby wyskoczyć w tak odpowiednim momencie.- Courter! Właśnie mówiłem panu Garrettowi, jak bardzo jestem mu wdzięczny.- Znów się zakołysał.Zdradziły go oczy.Bał się tego typa Courtera, który w kontaktach ze mną używał nazwiska Slauce.- Domina prosi, aby pan natychmiast przyszedł, milordzie.Był to rozkaz starannie zamaskowany uprzejmością, wyłącznie na mój użytek.Junior wzdrygnął się.Po drugiej stronie sali Bruno i jego kompania naradzali się przez chwilę miedzy sobą.Zdaje się, że obecność Juniora i jego strażnika sprawiła, iż zrezygnowali z dalszych zakusów.Wyszli, choć Bruno zdążył jeszcze posłać mi ponure spojrzenie.Junior wstał i Courter ujął go pod ramie.Niezbyt mocno, ale tak, jakby uważał, że chłopak może mu zwiać.Przeszedł na tyle blisko, że mogłem podstawić mu nogę.Chciałem nawet spróbować, ot, tak, żeby zobaczyć, co z tego wyjdzie, ale na chęci się skończyło.- Do zobaczenia, Karl.Pełne rozpaczy spojrzenie rozbłysło nagle.Widocznie przyjął to na serio.Courter spojrzał na mnie.Po raz pierwszy od początku spotkania.W ślepiach miał żądzę krwi i obraz krwawej jatki.Uśmiechnąłem się i mrugnąłem doń przyjaźnie, ale i tak wyglądał, jakby miał wrzody.X· Próbowałem, jak umiałem, ale za nic nie mogłem się upić.Po chwili przegadywania się z samym sobą ogłosiłem referendum i w jego wyniku postanowiłem wrócić do domu, aby oczyścić duszę, poddając ją torturom starego Deana, recytującego niekończące się listy swoich niezamężnych kuzynek, albo po prostu przespać wszystko przy akompaniamencie potężnej porcji złośliwego humoru Truposza.Rozczarowali mnie.Obaj.Zdaje się, że podczas mojej nieobecności wszystko sobie przemyśleli.Kiedy wszedłem, Dean gwizdał pod nosem.- Co się stało? Czyżby twoje samice zasadziły się na oddział huzarów i wzięły ich w słodki jasyr?Był w za dobrym nastroju, żeby się obrazić.Nie mogłem wydobyć z niego nawet najmniejszego dąsa.- Co się tu dzieje? - zapytałem.- Czemu tak szczerzysz zęby jak lis, który ma jeszcze gęsie piórka na wąsach?- To jego kościstość.On szaleje.Roznosi go.Jest w ekstazie.- Wszystko naraz? Ejże, muszę to zobaczyć.- To trzeba upamiętnić, panie Garrett.- Nad czym teraz pracujesz?- Pieczeń jagnięca.- Jagnię to baranina.Nie znoszę baraniny.- Nażarłem się baraniny więcej, niż chciałem, kiedy byłem w Marines.Jedliśmy ją przy każdym posiłku, z wyjątkiem chwil, kiedy musieliśmy zadowolić się twardymi jak rzemień kawałami solonej wieprzowiny, albo gdy okoliczności zmuszały nas do zjadania własnych koni lub, co gorsza, korzonków i jagód.- To panu będzie smakować.Zobaczy pan - mówił jak chodząca książka kucharska.- Baran zawsze pozostanie baranem i jest to tylko baran - mruknąłem i wyszedłem.Czułem, że będę musiał zjeść to świństwo z wielkim pokazem mlaskania i zachwalania.Jeśli gotowanie Deana mi nie zasmakuje, a on to zauważy, następny posiłek z całą pewnością będzie zawierał zieloną paprykę.Nie ma na całym świecie nic równie obrzydliwego jak zielona papryka.Nawet świnia - bardzo głodna świnia - ma dość rozumu, żeby nie tknąć zielonej papryki.Ale nie ludzie.Naprawdę, nie mogę wyjść z podziwu, czym to sobie ludzie potrafią zapychać żołądki.W takim właśnie humorze wparowałem do pokoju Truposza.Ach, Garrett.Dobry wieczór.Miło, że wpadłeś.Jak tam twoje sprawy z porywaczami?- Chłopak wrócił do domu w jednym kawałku.- Wyszedłem z pokoju, rozejrzałem się i wróciłem do środka.Gratuluję.Dobra robota.Musisz mi o tym wszystko opowiedzieć.Dlaczego tak tańcowałeś przed chwilą?- Upewniłem się tylko, że jestem we właściwym domu z właściwym Truposzem.Nie przyjmuję gratulacji.Nie mam z tym nic wspólnego.- Usiadłem i opowiedziałem mu wszystko, nie pomijając żadnego szczegółu, z wyjątkiem jednonocnych wakacji Amirandy poza domem Strażniczki.Interesująca sytuacja, aż się roi od anomalii.Prawie szkoda, że nie masz z tym nic wspólnego.To prawdziwe wyzwanie, żeby zgnieść skorupę i dobrać się do mięska [ Pobierz całość w formacie PDF ]