[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czuję nadzieję. Dobry wieczór mówi pan Phibbs, kiwając mi głową. Jak się macie? Jest ranna odpowiadam, wskazując Wendy.Chwała Bogu, ciągle oddycha.Pogotowie już jedzie.Powinno tu zaraz być.Samjaza mu się przygląda. Rozumiem mówi pan Phibbs.Zwraca się do złowrogiego Czarnego Skrzydła: Wczym problem? Kim pan jest? pyta Samjaza. Nauczycielem. Pan Phibbs poprawia okulary. To moi uczniowie. Mam sprawy z tą dziewczyną oznajmia Samjaza niemal uprzejmie. Pójdziemysobie, a pan będzie mógł się zająć resztą. Obawiam się, że nie mogę na to pozwolić oświadcza pan Phibbs. To prawda,zapewnie mógłbyś mnie zgnieść jak robaka, gdybyś zechciał.I jeśli zdołasz do mnie dotrzeć dodaje. Ale staję przeciw tobie w imieniu Pana Wszechmogącego, którego imię kalasz.Więcczołgaj się z powrotem w ciemność, Czuwający.Mam nadzieję, dla dobra nas wszystkich, że nie blefuje.Samjaza nie rusza się z miejsca. Czyżbyś mnie nie dosłyszał? pyta pan Phibbs, jakby upadły anioł był opieszałymuczniem. Widzę, że twoje ucho jest w kiepskim stanie.To twoje dzieło, Claro? Ehm, tak. No cóż, brawo. Zwraca się z powrotem do Samjazy. Uważaj, starcze warczy anioł.Powietrze wokół niego zaczyna skwierczeć od energii.A ja zaczynam się martwić, że zaraz porwie nas wszystkich do piekła. Corbett rzucam nerwowo.Szybciej niż mgnienie oka pan Phibbs unosi rękę i otaczające nas światło rozbłyska wokółniej, skręca się, przybiera kształt długiego, cienkiego przedmiotu z punktem jaskrawego blasku nakońcu.To strzała, myślę, strzała utworzona z chwały, i zanim mam czas zorientować się, co tomoże znaczyć, pan Phibbs wykonuje ręką silny zamach i wypuszcza to coś prosto w Samjazę.Obserwuję w zwolnionym tempie, jak strzała szybuje łukiem przez powietrze, niczymspadająca gwiazda, i trafia anioła w bark.Wydaje odgłos jak nóż wbijający się w arbuza.Samjazapatrzy na nią, zdumiony, a potem znów spogląda na pana Phibbsa, jakby oczom nie wierzył.Zwiatło ze strzały sączy się z jego barku niczym krew; syczy w miejscach, których dotyka, przeżeratę drugą warstwę, pod którą Samjaza ukrywa prawdziwe ja.Unosi rękę i zamyka dłoń wokół bełtu.Marszczy brwi i wyrywa strzałę.Wyje z bólu.Upuszcza ją, a ona w zetknięciu z ziemią wybuchachmurą drobnych iskier.Zdyszany Samjaza patrzy wprost na mnie nie na pana Phibbsa ani naTuckera, ale na mnie a jego oczy są smutne.Jego ciało nagle robi się półprzejrzyste, przyćmionei szare; nawet skóra, jakby zmieniał się w ducha. I znika.Pan Phibbs obok mnie powoli wypuszcza powietrze; to jedyna oznaka, że to wszystko byłopotwornie przerażające.Wreszcie przestaję podtrzymywać chwałę i blask gaśnie. Cóż, teraz przynajmniej wiemy, dlaczego jest na mnie wściekły mówi wesoło panPhibbs. Jak pan to zrobił? pytam bez tchu. To było super. Dawid i Goliat, moja droga odpowiada. Wystarczy mały, gładki kamyk, żebypowalić olbrzyma.Choć szczerze mówiąc, celowałem w serce.Nigdy nie byłem najlepszymstrzelcem.Tucker, zataczając się, odchodzi parę kroków w zielsko, żeby zwymiotować.Pan Phibbsmarszczy nos, kiedy słuchamy, jak pozbywa się kolacji. Niestety, ludzie i chwała to nie najlepsze połączenie mówi. Wszystko dobrze? wołam do Tuckera.Tucker prostuje się i wraca na drogę, ocierając usta rękawem smokingu. Czy on wróci? pyta.Patrzę na pana Phibbsa, który wzdycha. Raczej tak. Ale pan go zranił mówię spiętym głosem. Czy oni nie potrzebują dużo czasu, żebysię wyleczyć? Przecież urwałam mu ucho wiele miesięcy temu i jeszcze nie odrosło.Pan Phibbs ponuro kiwa głową. Powinienem był trafić w serce. To by go zabiło? Boże, nie.Nie da się zabić anioła mówi. Patrzcie. Tucker wskazuje coś w oddali.Widzimy radiowóz, a za nim karetkę i wózstrażacki, pędzące szosą w naszą stronę. Trochę im zeszło stwierdzam.Pan Phibbs klęka, żeby obejrzeć Wendy.Delikatnie dotyka palcami jej szyi.Powieki jejtrzepoczą, ale nie budzi się.Jęczy.To naprawdę piękny dzwięk. Wyjdzie z tego? pyta Tucker; twarz ciągle ma lekko zielonkawą. O tak, myślę, że będzie zdrowa odpowiada pan Phibbs.Milkniemy wszyscy, kiedy syreny się zbliżają; ich ton zmienia się, a w końcu oblewa nasmigające, czerwone i niebieskie światło i niczego nieświadomi ludzie pędzą nam na pomoc. 14.Pieśń smutkuJest już prawie ranek, kiedy wchodzę do domu, wciąż ubrana w poplamioną i zmiętąsuknię, bez butów.Jeffrey i mama czekają w salonie.Na mój widok mama wydaje dziwny,zduszony krzyk, zrywa się tak szybko, że niepokoi Billy, i niemal pada mi w ramiona, żeby mnieuściskać. Tak mi przykro szepcze w moje włosy. Dobrze się czujesz?Głupie pytanie. Mamo. mówię zażenowana, obejmując ją. Nic mi nie jest.Pan Phibbs chrząka za moimi plecami.Był ze mną przez cały czas na oddzialeratunkowym, kiedy przechodziłam wszystkie niepotrzebne badania, został nawet kiedy już zjawiłasię Billy; siedział z Averymi w holu, czekając na wieści o Wendy, która doszła do siebie, tak jakzapowiedział, a potem pomagał mi opędzić się od gradu pytań policji, na które nie wiedziałam, jakodpowiedzieć.Mama odsuwa się ode mnie i spogląda na pana Phibbsa błyszczącymi oczami. Dziękuję, Corbett. Nie ma za co odpowiada szorstko. Co im powiedzieliście? pyta Jeffrey, a mówiąc im , ma na myśli wszystkichzwykłych ludzi. Oficjalna wersja jest taka, że wjechała w łosia odpowiada ze śmiechem Corbett.W łosia.Może kiedyś wyda mi się to zabawne.Ale nie dziś. Nie powinnam była próbować go przejechać mówię, masując skronie. To byłogłupie. %7łartujesz? To była najodważniejsza akcja świata mówi Billy. Byłaś niesamowita, Claro dodaje mama. Stawiłaś mu czoła.Ochroniłaśwszystkich.Przywołałaś chwałę całkiem sama, mimo ogromnej presji, i utrzymałaś ją, aż nadeszłapomoc.Nigdy nie byłam z ciebie taka dumna.Mam coś mokrego na policzkach.Wycieram to. Och, kotku mówi mama.Bierze mnie za łokieć i ciągnie do salonu, gdzie, jak sądzę,chce usadzić mnie przy kominku i spróbować wszystko naprawić słowami.Wyrywam jej się. Może teraz wreszcie mi powiesz, mamo? Co? Samjaza powiedział, że jest coś, czego mi nie mówisz o moim zadaniu, wizjach albo omnie.To prawda?Mama wzdryga się, jakbym dała jej w twarz.Ona i Billy wymieniają spojrzenia, kłócą siębez słów.Więc coś jednak jest na rzeczy. Samjaza miał jakiś plan mówię. Tym razem chciał cię zmusić, żebyś z nimzostała.Mama marszczy brwi i milczy.Nagle Billy rzuca: Mags, nawet o tym nie myśl. Nie myślałam odpowiada mama. Myślałaś.Znam cię.Samjaza nie może zostać zrehabilitowany.Sam sobie posłał.Nienamówisz go, żeby przestał być Czarnym Skrzydłem. On myślał, że jeśli zabierze cię ze sobą do piekła, naprawi swoje stosunki z innymiCzarnymi Skrzydłami.Co to znaczy? pytam. Kiedyś miał mnie zabić mówi mama, jakby to nie było nic wielkiego. Nie zrobiłtego.I został za to ukarany. Od tej pory nie jest całkiem normalny dopowiada Billy [ Pobierz całość w formacie PDF ]