[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale Kate możeprzecież to dla niej zrobić.- Powinnam mu podziękować.Jaksię nazywa?- Clive Dexter.Spróbuję go jutro przyprowadzić.Zostawił kartkę w biurze szkoły, prosząc o spotkanie, aleKate nie chciało się do niego chodzić.Jej zdaniem, byłbeznadziejnym reporterem, który tylko zepsuł sprawę i jej, iMarcie.* * *W powrotnej drodze do szkoły Kate zajrzała do biura Lancashire Post".Chłopak na dole powiedział, że szef jest wswoim gabinecie i kazał wchodzić.- Czy nie mógłbyś mnie przedtem zaanonsować? - ostrospytała Kate. - To nie przyjęcie za zaproszeniami, paniusiu.To biurogazety.Szef nie ma prawa odmówić nikomu, inaczej mógłbystracić duży zysk, czy coś w tym rodzaju.Kate wbiegła susami na górę i zastukała do drzwi Clive'aDextera.Odpowiedział gromkim: Wejść!".- Wejść? - spytała pogardliwie, wchodząc do środka.-Czy tu nie ma zwyczaju mówić proszę"?Siedział za biurkiem, czytając egzemplarz swojej własnejgazety.Miał na sobie jasnopłowy garnitur z taką samąkamizelką i kremową koszulę.Marynarkę powiesił na oparciukrzesła.Uznała, że jest przystojny, ale w mało ciekawysposób.- Uważam, że każdy może się odzywać, jak chce, pannoKellaway - odparł beztrosko.Podniósł się z lekkim ukłonem, aKate pomyślała, trochę nawet niechętnie, jaki jest elegancki iszczupły.- Miło znów panią widzieć.- Uśmiechnął się trochęironicznie.- Jest pani w swoim zwykłym uprzejmym nastroju,jak widzę.Jak się mają pani rodzice? - ciągnął.- Naprawdębardzo ich polubiłem.- Och, oni pana też - zachichotała Kate.- Moja matkanawet uznała, że jest pan interesująco blady".Uniósł brwi.- Doprawdy? Zawsze sądziłem, że bladość wskazuje nasłabe zdrowie, to właściwie anemia.- Też tak uważam - odparła Kate, z zadowoleniempotakując.- Ale ja się czuję naprawdę doskonale.- To po prostu dowodzi, że pozory bywają mylne.- Istotnie, panno Kellaway.A teraz proszę usiąść, o ile mapani zamiar tu zostać, tak bym mógł odciążyć trochę stopy -inaczej moja bladość stanie się jeszcze bardziej interesująca -a może mniej.Nie jestem pewien, co bym wolał.Kate opadła na krzesło przed biurkiem, nie zwracającuwagi na jego komentarze.- Zostawił pan dla mnie wiadomość w szkole -przypomniała mu.- Rzeczywiście zostawiłem i dlatego pani tu jest w końcu- zakończył z naciskiem na ostatnie słowa.- Na szczęście tonie było aż tak strasznie ważne.- Więc w końcu, o co chodziło? - spytała tonemnieznoszącym sprzeciwu.- Pomyślałem, że chce pani mieć z powrotem fotografięJoego.Nie chciałem jej zostawiać w szkolnym sekretariacie,bo mogłaby się tam zawieruszyć.Proszę.- Z koszyka pełnegopapierów wziął stertę kartek ze zdjęciem Joego przypiętym nawierzchu.- Dać pani kopertę?- Tak, poproszę.To ten pana artykuł? Mogę przeczytać?- Jeśli pani chce.- Wręczył jej papiery.- Chciałbym gomieć z powrotem, do swojej dokumentacji.Wie pani, nigdynic nie wiadomo, nastroje w kraju mogą się zmienić.Kiedyklimat będzie inny, może da się to opublikować.- Nie przeszkodzi panu, jeżeli to przeczytam zaraz, tutaj?Potrafię bardzo szybko czytać.To jej może oszczędzić przychodzenia tu z powrotem.- Jeśli pani chce - powtórzył, lekko wzruszającramionami.- Jestem pewien, że pani potrafi robić bardzoszybko mnóstwo rzeczy.- Wrócił do lektury numeru Lancashire Post", a Kate zabrała się do artykułu.Po paru minutach podniosła głowę i powiedziała cicho:- Cudowne.Pisał pan to nie tylko rozumem, ale i sercem.Nie zdawałam sobie sprawy, że to może być tak świetne.Myślałam, że skoro redaktor to odrzucił, musi byćbeznadziejne.Naprawdę tak właśnie myśli pan o wojnie?- Jasne! - parsknął.- Byłoby zwykłą hipokryzją pisać cośtakiego, myśląc inaczej.Mój naczelny jest zdania, że lepiejludzi śmiertelnie wystraszyć, niż ich urazić.- Przepraszam - powiedziała ze skruchą.- Naprawdę misię podoba ten kawałek: Czy ci obwieszeni medalamigenerałowie wiedzą, że w tej wojnie walczą za nich dzieci? Anawet jeżeli wiedzą, czy to ich obchodzi?".Myśli pan, żewiedzą?Twarz mu pociemniała, a oczy błysnęły.- Myślę, że wiedzą, i nie sądzę, by ich to obchodziło.Ludzie prowadzący wojnę, ci na szczycie, którzy wszystkoorganizują, są szaleńcami, wszyscy! Kto przy zdrowychzmysłach mógłby najpoważniej w świecie usiąść iopracowywać plany mordowania jednych ludzi przez drugich?Gdyby chociaż ten kraj został zaatakowany czy zajęty siłą!Wtedy to byłoby logiczne i ja bym pierwszy poszedł na takąwojnę na ochotnika.Ale ta wojna! - Rozłożył ręce w geściepełnym bezradności.Kate nie odpowiedziała.Siedziała wpatrzona w jego pełnągniewu twarz, a jej uczucia do niego odwracały się o stoosiemdziesiąt stopni.Był niewiarygodnie przystojny.Najwyrazniej w świeciemiał głębokie przemyślenia, dokładnie tak, jak toprzepowiedziała jej matka, poza tym wiedział bardzo wiele natemat wojny.Była ciekawa, czy zechciałby przyjść do nichznowu na obiad.Postara się przekonać rodziców, żeby gozaprosili.Właściwie miała ochotę wyjść za niego - chciała zostaćjego żoną.Dopiero wtedy, zauważywszy na biurku zwróconą do niejtyłem fotografię w srebrnej ramce, przypomniała sobie, żeprzecież Clive ma narzeczoną, niejaką Lettice.Och, do diabła! Omal nie zaklęła głośno.Potemprzypomniała sobie coś jeszcze.Nie powiedziała mu najnowszych nowin na temat Joego.Zakasłała, żeby zwrócić jego uwagę, ponieważ robił wrażenieodległego myślami o tysiące kilometrów.Spojrzał na nią ciemnymi oczami.Odezwała się:- Przed chwilą widziałam się z Martą.Wczoraj wysłaliJoego do Francji.- To okrutne - mruknął.- Chłopca w tym wieku! -Zabębnił palcami po biurku.- A ta Marta.mógłbym się z niąspotkać?- Między innymi dlatego tu przyszłam - wyjaśniła Kate.-Ona chce panu podziękować za artykuł.- Tak jakby on się na coś przydał.- Siedział, ponurowpatrzony w blat biurka.- Nawet się nie ukazał.- Ale jednak.pan się starał.Próbował pan i to usilnie,tak jak i ona.Oboje próbowaliście coś zrobić.- Kate złożyładłonie jak do modlitwy, starając się wyrazić, jak wielkiewrażenie zrobił na niej jego artykuł [ Pobierz całość w formacie PDF ]