[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niechże mi kto choć jedną cnotę wymieni:czy stateczność, czy rozum, czy przebiegłość, czy wytrwałość, czy wstrzemięzliwość? Co onimają? Jazdę dobrą? tak! i nic więcej.To i Numidowie ze swej jazdy słynęli, i Galowie, jak to wrzymskich historykach czytać można, sławnego mieli komunika, a gdzież są? Zginęli, jak i cizginąć muszą.Kto ich chce ratować, ten jeno czas próżno traci, bo oni sami nie chcą się rato-wać!.Jeno szaleni, swawolni, zli i przedajni tę ziemię zamieszkują!Wrzeszczowicz ostatnie słowa wymówił z prawdziwym wybuchem nienawiści, dziwnej wcudzoziemcu, który chleb znalazł wśród tego narodu; ale Lisola nie dziwił się.Wytrawny dy-plomata znał świat i ludzi, wiedział, że kto nie umie płacić sercem swemu dobroczyńcy, ten gor-liwie szuka w nim win, by nimi własną niewdzięczność osłonić.Zresztą może i przyznawał onsłuszność Wrzeszczowiczowi, więc nie protestował; natomiast spytał nagle: Panie Weyhard, czy waćpan jesteś katolikiem?Wrzeszczowicz zmieszał się. Tak jest, ekscelencjo! odpowiedział. Słyszałem w Wieluniu, że są tacy, którzy namawiają jego królewską mość Karola Gustawa,ażeby klasztor jasnogórski zajął.Czy to prawda? Ekscelencjo! klasztor leży blisko śląskiej granicy, i Jan Kazimierz snadnie od niego zasiłkimieć może.Musimy go zająć, aby temu przeszkodzić.Jam pierwszy zwrócił na to uwagę i dla-tego jego królewska mość mnie tę funkcję powierzył.Tu Wrzeszczowicz urwał nagle, przypomniał sobie Kmicica siedzącego w drugim końcu izbyi podszedłszy ku niemu spytał: Panie kawalerze, rozumiesz po niemiecku? Ani słowa, choćby mi kto zęby rwał! odpowiedział pan Andrzej. A to szkoda, bo chcieliśmy do rozmowy zaprosić.To rzekłszy zwrócił się do Lisoli: Jest tu obcy szlachcic, ale po niemiecku nie rozumie, możemy mówić swobodnie. Nie mam nic tajnego do powiedzenia odrzekł Lisola ale ponieważ jestem także katolik,nie chciałbym, aby świętemu miejscu stała się jaka krzywda.%7łe zaś jestem pewien, iż i najja-śniejszy cesarz ten sam ma sentyment, tedy będę prosił jego królewskiej mości, aby mnichówoszczędził.A waćpan nie spiesz się z zajmowaniem, aż do nowej rezolucji. Mam wyrazne, chociaż tajemne instrukcje; waszej ekscelencji tylko ich nie zatajam, bo ce-sarzowi, panu memu, zawsze chcę wiernie służyć.Mogę jednak waszą ekscelencję w tym uspo-koić, że świętemu miejscu żadna profanacja się nie stanie.Jam katolik.Lisola uśmiechnął się i chcąc prawdę z mniej doświadczonego człowieka wydobyć spytałżartobliwie: Ale skarbca mnichom przetrząśniecie? Nie będzie bez tego? Co? To się może zdarzyć odrzekł Wrzeszczowicz. Najświętsza Panna talarów w przeorskiejskrzyni nie potrzebuje.Skoro wszyscy płacą, niechże i mnichy płacą. A jeśli się będą bronili?Wrzeszczowicz rozśmiał się.85 W tym kraju nikt się nie będzie bronił, a dzisiaj już i nie może się nikt bronić.Mieli po temuczas!.teraz za pózno! Za pózno powtórzył Lisola.Na tym skończyła się rozmowa.Po wieczerzy odjechali.Kmicic pozostał sam.Była to dlaniego najgorsza noc ze wszystkich, jakie spędził od czasu wyjazdu z Kiejdan.Słuchając słów Weyharda Wrzeszczowicza musiał się wszelkimi siłami powstrzymywać, abynie krzyknąć mu: Ażesz, psie! i z szablą na niego nie wpaść.I jeśli tego nie uczynił, to dlate-go, że niestety czuł i uznawał prawdę w słowach cudzoziemca, straszną, palącą jak ogień, alerzetelną. Co bym mu mógł rzec? mówił sobie czym, prócz pięści, zanegować? jakie dowodyprzytoczyć?.Prawdę szczekał.Bodaj go zabito!.A i ów cesarski statysta przyznał mu, że jużpo wszystkim i na wszelką obronę za pózno.Kmicic w znacznej części może dlatego tak cierpiał, że owo za pózno było wyrokiem nietylko dla ojczyzny, ale i dla jego prywatnego szczęścia.A przecie już tej męki miał dosyć; jużmu i sił nie stawało, bo przez całe tygodnie nic innego nie słyszał, tylko: że wszystko przepadło,że nie czas już, że za pózno.%7ładen promyk nadziei nie padł mu nigdzie w duszę [ Pobierz całość w formacie PDF ]