RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ludzie, mieszkający w promieniu trzydziestu mil, zje­żdżali do Zalesia.Dwadzieścia furmanek pełnych lu­dzi i dwa landauery bogatych pamponi.Biedota szła piechty, wielu bez obuwia, a ci, co przyszli z lasu, śmiali się głupkowato.Wszystkie okna były szeroko otwarte.Mieszkania pachniały świeżością i czystością.Wyprano firanki i przyodziewek, a spódnice mocno wykrochmalono.Jajka i biały chleb leżały na drew­nianych talerzach na ocienionych stołach.Każdy był uważany za gościa.Okna ustrojono papierowymi kwiatami, a z ziemi biło przyjemne ciepło.Ludzie za­bili kurę albo kaczkę, a z otwartych okien pachniało zupą i pieczenia.Postawiono kramy, łyskały świeci­dełka, kręciły się koła gier, z drążków zwisały różań­ce z lukru i z pomalowanego drzewa.Mieszkańcy terenów leśnych sprzedawali w ko­szach koniki i ptaszki z pomalowanego drzewa, dzieci dęły w blaszane trąbki, przygrywała katarynka.Było pięknie, aż się płakać chciało, toteż wszyscy się śmieli.Nadeszło południe.Na ulicy i wśród kramów zro­biło się spokojniej.Ludzie zajmowali miejsca przy na­krytych stołach pod daszkami.Dymiło z garnców, ze­wsząd słychać było ludzkie głosy i nie było zaiste ni­kogo, kto nie byłby gdzieś zaproszony, choćby prosto z ulicy.Również właściciele kramów; kataryniarza za­prosił Gawlon.Nawet Cyganie z pobliskiego lasu sie­dzieli w trzech grupach, rozdzieleni między ludzi.A potem zaczęto podawać.Takiego dnia warto umrzeć!Po jedzeniu ludzie kładli się pod drzewami w ogro­dzie lub na ławach.Kiedy kataryniarz się wyspał, zno­wu zaczął grać i ludzie jęli wychodzić.Czasem ktoś capnął jakąś dziouchę i zatańczył z nią na drodze.Dzisiaj nie było biednych, ale Gawlon był najbogatszy.I okazywał ludziom, jaki był bogaty, bo miał goś­cia z miasta.Michcia chodziła wolnym krokiem tam i nazad w swojej szyfonowej sukni, trzymając w ręce szalik, którym wytwornie i lekko uderzała o nogę.Swoją fryzurą ä la Bubikopf poruszała oszczędnie, tak jak pokazywała jej to Helenka Hajduk.Mówiła mało, prawdziwa dama od stóp do głów, tylko czasem po­zwalała domyślić się, że tam w mieście wszystko jest inaczej.Dziecko kazała nieść służącej, która miała dwanaście lat.Był też fotograf, więc ludzie dawali się fotografo­wać.Dla większości z nich była to sztuka czarnoksię­ska, ale w takim dniu jak dziś był to po prostu cud ze­słany przez Boga.Michcia dwa razy dała się zdjąć i niosła teraz zdjęcia w ręce.Ładnie na nich wyszła.Popołudniowy nastrój tworzyli piwosze, zewsząd słychać było śpiewy.Przywleczono skądś Murzyna i postawiono na podeście.W Zalesiu nie widziano do­tąd Murzyna.Istniały co prawda opowieści o Murzy­nach, a gospodarz Suschke walczył nawet w Afryce pod generałem Lettow-Vorbeckiem.Dotychczas uwa­żano go za kłamcę, ale dziś był królem, wokół którego nieustannie kręciło się dziesięć, dwanaście osób, męż­czyzn, którzy sto razy kazali sobie powtarzać, że ba­by są tam na całym ciele czarne i tak dalej.- Ja, Gawlonko, nie chciałabym mieć Murzyna - rzekła Michcia.- Nawet za darmo, pfuj! Co za uczu­cie i jakie to ordynarne!Wieczorem gospodarze rozdawali to, co zostało z biesiady, ładowali okolicznym mieszkańcom biały chleb do chust, dawali im gotowane jajka ze sobą.Gawlon miał najlepszy chleb pszenny w okolicy.Bo wkła­dał do niego rodzynki ze swojego sklepu i dlatego, że mógł sobie pozwolić na wypiek chleba z czystej krupczatki.Najczęściej chleb miał pod spodem, gdzie leżał, wilgotny pasek jakby z gliny.Ciasto pozostało tam niemal surowe i było słodkie.W każdej rodzinie chleb smakował inaczej.Do późnego wieczora z kościoła dochodziły pienia starych bab.Kościół był biały, piękny, ściany z gliny, dach z drzewa.W Zalesiu mieli też mały dzwon, któ­ry pięknie rozbrzmiewał po lesie.Kościół był niski, a przed łaty był tu jeden, co na piechty przeszedł la­sy, został trzy tygodnie za cenę jedzenia i noclegu i namalował te obrazy na ścianach [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl