[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wachlarz konsultowanych zagadnień rozszerzał się z minuty na minutę, a wątła z początku nić wzajemnego zainteresowania i sympatii nabierała cech liny okrętowej.Siedzący w pracowni Lesio skracał sobie czas oczekiwania bohaterskim śpiewem i upojnymi marzeniami.Po dwóch godzinach jednakże zmarzły mu nogi i poczuł się głodny, zwrócił więc myśl ku tematom przyziemnym.Gdzie, u diabła, podziewa się ten Janusz z jego ubraniem? Wpadł pod tramwaj czy co? Na dobrą sprawę w ciągu dwóch godzin można już było dojść do jego domu i wrócić nawet na piechotę! A może rozszalała Kasieńka nie poprzestała na dziwnych czynach ostatniej nocy i kontynuuje niepojętą działalność, odmawiając mu teraz odzieży?.Zaniepokojony zdjął przeszkadzające mu ręczniki z nóg, podszedł do telefonu i wykręcił swój własny numer.Głos żony w słuchawce tak go w pierwszej chwili przeraził, że nie odzywając się, rzucił ją czym prędzej na aparat.Potem jednakże przyszła mu do głowystraszna myśl.Jego żona jest w domu?.To co ten Janusz robi tam tyle czasu?!.Śmiertelnie oburzony i pełen podejrzeń wykręcił numer po raz drugi.- Słucham - powiedziała Kasieńka głosem jakby nieco zniecierpliwionym.- Co to znaczy? - powiedział Lesio.- Co wy tam robicie tyle czasu? Może ja bym też wziął udział w tych rozrywkach? - Mowy nie ma - odparła stanowczo Kasieńka.- Jestem zajęta.Nie zawracaj nam głowy.I odłożyła słuchawkę.Lesio zdrętwiał.W mgnieniu oka wyobraźnia ukazała mu obraz jego żony w ramionach tej świni, obraz odrażający, wyuzdany, rozpustny!.Więc do tego już doszło?!.Ta kobieta nie ma czci, sumienia, wstydu! I ten Janusz!.I to kolega, przyjaciel!.Obłudne, rozpasane bydlę! Nie, on tego tak zostawić nie może!.Klepiąc w podłogę bosymi stopami popędził do szatni, gdzie wisiała kupa zwiędłych łachów, będących nie tak dawno jego ubraniem.Marynarka prezentowała się jeszcze jako tako, wyglądała po prostu jak bardzo zniszczona i brudna marynarka, ale płaszcz, a co gorsza spodnie, przedstawiały sobą obraz nędzy i rozpaczy.O skarpetkach nie warto było nawet myśleć.Z rozpaczą i wściekłością w duszy Lesio obejrzał zmiętoszone, jakby nieco tłuste, ciemnobrązowe szczątki, rzucił je na podłogę i popędził z powrotem do pokoju.Chwycił słuchawkę z zamiarem zakłócenia rozgrywającej się w jego domu idylli przynajmniej akustycznie, ale rozmyślił się w połowie nakręcania numeru.Nie, to na nic, spłoszy tę parę wyuzdanych złoczyńców, nie złapie ich osobiście na gorącym uczynku, a przez telefon nie daprzecież Januszowi po mordzie! Musi się tam dostać! Musi! I to nastychmiast!.W kwadrans po telefonie Lesia Barbara i Kasieńka uprzytomniły sobie nagle, co ten telefon oznaczał.Zaabsorbowane konwersacją, dwoma francuskimi żurnalami, oceną całej kolekcji posiadanych kosmetyków i szczegółową analizą wad, zalet i upodobań mężów, zapomniały całkowicie o przyczynie zawarcia znajomości.W okropnym pośpiechu, poruszone nieco wyrzutami sumienia, zapakowały przygotowaną już odzież i umówiwszy się na najbliższą przyszłość, rozstały się z obustronnym żalem.Każda z nich odkryła w drugiej nad wyraz dla siebie interesujące cechy charakteru i obie postanowiły kontynuować i zacieśnić świeżo nawiązane kontakty.Przepełniony od stóp do głów śmiertelnym oburzeniem Lesio, po kilkakrotnym przemierzeniu biegiem trasy szatnia_pokój i z powrotem, podjął dramatyczną decyzję.Z determinacją naciągnął na fartuchy marynarkę, na bose nogi włożył buty, przy czym czyniąc to wzdrygnął się ze wstrętem, bo buty robiły wrażenie wypełnionych czymś śliskim i obrzydliwym, chwycił do ręki zwinięte w kłąb spodnie, płaszcz, krawat i koszulę i wybiegł z pracowni.Na dole wyjrzał ostrożnie z bramy i wyczekawszy chwili, kiedy na ulicy było mało ludzi, wyskoczył i przebiegł szybko na drugą stronę.Zamierzał łapać samochody, przejeżdżające Kredytową tylko w jednym kierunku.Do postoju taksówek nie śmiał iść, obawiając się spotkania jakiegoś milicjanta.Ukrył się więc w przeciwległej bramie i czyniąc z niej nagłe wypady usiłował zatrzymywać wszystko, cokolwiek przejeżdżało.Dwie wolne taksówki na widok wyskakującego znienacka z barmy dziwnie wyglądającego faceta gwałtownie dodały gazu.Inne samochody, przejechawszy obok Lesia, zwalniały, po czym, gdy ruszał w ich kierunku, przyśpieszały z niezwykłym zrywem.Nieliczni przechodnie oglądali się, przystając w bezpiecznej odległości.Lesia zaczęła ogarniać rozpacz.Nogi mu marzły w śliskim wnętrzu butów, niedokładnie zwinięta eks_odzież wypadała mu z rąk, a co najgorsze, z tyłu, za nim, u drugiego wylotu bramy zebrała się gromadka dzieci, żywo komentujących sensacyjne zjawisko.Zaintrygowana zbiegowiskiem dzieci dozorczyni wyszła zobaczyć, co też takiego dzieje się w jej bramie, i na widok miotającego się tam i z powrotem osobnika, ubranego w marynarkę, spod której wystawało mu coś w rodzaju krótkiej, beżowej spódnicy i gołe nogi, machającego trzymanymi w rękach strasznymi zwisającymi na wszystkie strony łachmanami, zachłysnęła się przerażeniem.- Wariat!!! - rozległ się za Lesiem przeraźliwy, histeryczny okrzyk.- Ratunku!!! Milicja!!!.Doprowadzony do ostateczności Lesio obejrzał się, zawahał, po czym nagle wyskoczył z bramy, ruszając wprost na znieruchomiałą grupkę przechodniów, stojących mu na drodze do postoju taksówek.Na moment mignęła mu w głowie obawa, że będą go chciali zatrzymać, nie zastanawiając się więc już nad tym, co czyni, wyszczerzył zęby i runął wprost na nich, wściekle warcząc.W ułamku sekundy niewielka grupka rozprysnęła się na wszystkie strony wśród wyraźnych objawów paniki.Wspaniałym sprintem Lesio gnał do postoju przy placu Małachowskiego, poniechawszy wprawdzie warczenia, ale wciąż z wyszczerzonymi zębami, modląc się przy tym, żeby tam była chociaż jedna taksówka.Nie wiadomo, czy taksówkarze na jego widok również nie uciekliby w popłochu porzucając swoje pojazdy, gdyby nie to, że przypadkowo jako pierwszy czekał młody kierowca, zaangażowany od niedawna w romans z pewną zamężną damą.Dziwny strój Lesia skojarzył mu się z tragicznym losem uciekającego przed rozwścieczonym mężem kochanka, zwłaszcza iż wykazywany przez niego pośpiech bynajmniej takiemu przypuszczeniu nie przeczył.Pełen zrozumienia otworzył więc przed nim drzwiczki.- Siadaj pan! - krzyknął życzliwie.I ruszył pełnym gazem.Pozostawiona samej sobie Kasieńka przystąpiła do korekty porządku zrobionego przez Lesia oraz do korekty własnych poglądów, odwróconych dzięki konwersacji z Barbarą może nie całkowicie do góry nogami, ale o jakieś 90 stopni [ Pobierz całość w formacie PDF ]