[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Chciałabym pani jeszcze o czymś powiedzieć.- odezwała sięstara dama niepewnym tonem, który z pewnością nie leżał w jejcharakterze.- Ależ naturalnie, słucham!- Kiedy stanie pani naprzeciw Corrada, przeżyje pani momentwielkiego zaskoczenia., może ono się wiązać z odruchem zgrozy czyniechęci.Och, proszę się nie lękać! - dorzuciła pośpiesznie,spostrzegłszy otwierające się szeroko oczy jej gościa mimo woli.-Nie ma w nim nic potwornego! Ale nie znam pani wystarczającodobrze, a ściślej mówiąc, nie znam pani wcale.Nie wiem przeto, jakpani się zachowa, ujrzawszy jego odsłoniętą twarz.Toteż gorącopanią proszę, aby ani na chwilę nie zapominała pani, że nadewszystko jest on ofiarą, człowiekiem, który cierpiał długo i nadwyraz dotkliwie.i że rozporządza pani niebezpieczną władzą, zaktórej sprawą może pani w kilka chwil wyrządzić więcej zła,przysporzyć więcej bólu, niż całe jego życie wraz z tymi złowrogimikoszmarami zdołało mu wyrządzić.Proszę również nie zapominać,że pod powierzchownością, którą niebawem pani ujrzy.osobliwą,jak na włoskiego księcia, bije szlachetne serce, prawdziwie66RSrycerskie, wolne od wszelkiej małoduszności i niegodziwości.Proszęna koniec nie zapominać, że dał pani swe nazwisko wokolicznościach, w których każdy inny by taką możliwość odrzuciłze wzgardą.- Doprawdy, sądzi pani - żachnęła się Marianna, urażona tąostatnią uwagą, wypowiedzianą zresztą tonem dość szorstkim - żezręcznie jest znieważać mnie w sytuacji, gdy, jak się zdaje, nadewszystko pragnie pani, bym nie uczyniła nic, co mogłoby urazićksięcia?- Nie znieważam pani.Prawda nie może znieważać, a nieraztrzeba dopowiedzieć ją do końca, nawet jeśli nie jest zbyt przyjemna!Czyżby pani była innego zdania? Bardzo by mnie to rozczarowało.- Ależ nie! - rzekła pojednawczo Marianna, pomimo niemiłegowrażenia, że ponownie wystawiono jej miłość własną na ciężkąpróbę.- Proszę tylko, by zechciała pani odpowiedzieć na jednopytanie, jedyne i dotyczące wyłącznie pani.- Jakie?- Bardzo pani kocha księcia Sant Anna, czy tak?Stara dama wyprostowała się i uniosła wolną rękę do wielkiego,złotego krzyża wiszącego na jej piersi, jakby chciała dodać wagiswym słowom.- Tak - potwierdziła z mocą - bardzo go kocham.Kocham gotak.jakbym kochała syna, gdybym kiedykolwiek go miała.Otodlaczego nie chcę, żeby mu pani wyrządziła krzywdę.I natychmiast wyszła, trzasnąwszy drzwiami.67RSTurhan BejW godzinę pózniej Marianna krążyła po obszernej sali na parterze,sklepionej jak katedra, lecz z wysokimi drzwiami tarasowymizaopatrzonymi w ostro zakończoną żelazną kratę, wychodzącymi naogród, w którym rosły cyprysy i gęstwina więdnących róż, na próżnoprzywołujących wspomnienie wiosny.W surowym wnętrzu, w którym stały proste hebanowe krzesła zwysokimi oparciami, królował gigantycznych rozmiarów portretdumnego wielmoży o imponujących, wspaniałych wąsach,odzianego w szamerowany dolman i czapkę z pióropuszemprzywodzącym na myśl fontannę sztucznych ogni oraz w jedwabnypas, za którym tkwił puginał wysadzany szlachetnymi kamieniami.Portret ów przedstawiał zmarłego hospodara Morusiego, małżonkaksiężnej.Gdy jednak Marianna weszła do tej sali, o wiele zaobszernej jak na spotkanie tete-a-tete, przemknęła obojętnymwzrokiem po wspaniałym wizerunku, ledwie nań spojrzawszy.Byłazdenerwowana i niespokojna.Począwszy od dnia ich ślubu, Corrado Sant Anna był dla niejzagadką.Wzbudzało to jej gniew, lecz zarazem współczucie.Raniłoją bowiem, że mąż okazał jej brak zaufania, ukrywając przed niąswoją twarz, z drugiej zaś strony, z głębi swego szlachetnego serca,pragnęła mu pomóc, złagodzić okrutny - jak się domyślała - losczłowieka, którego nieskazitelna prawość i wielkoduszność niebudziły najmniejszych wątpliwości, człowieka, który - tak wieleofiarowując - żądał tak mało.Jego wstrząsającą śmierć opłakała rzewnymi łzami, zwłaszcza gdysię dowiedziała, że zginął z ręki człowieka, którego obdarzyłzaufaniem - nie zasłużonym.Pragnęła, by winny poniósł karę, i gdystanęła twarzą w twarz z Matteo Damianim, chlubiącym siębezwstydnie swą zbrodnią, poczuła się prawowitą księżną Sant Annai żoną Corrada - jakby lata małżeństwa stworzyły między nimiprawdziwą więz.68RSI oto nagle docierają do niej wieści, które ją wprawiają wosłupienie: otoczony tragiczną tajemnicą książę żyje i wkrótcebędzie mogła go zobaczyć, może nawet dotknąć, a stanie się to w tejsali, która raptem, mimo że tak ogromna, wydała się Mariannie niena miarę tego doniosłego wydarzenia.Jezdziec-widmo, panwspaniałego Ilderima, człowiek wychodzący tylko nocą, zawsze wmasce z białej skóry, zaraz tu przybędzie.Było to wręcz nie dowiary!Czyżby wciąż nosił tę maskę, ujrzaną w przelocie tamtejtragicznej nocy? Marianna żałowała, że nie przyszło jej na myśl, byspytać o to księżnę Morusi, bo teraz już było za pózno; pani domuzniknęła, jakby rozpłynęła się w powietrzu.Przed chwilą, gdy Marianna przy pomocy nader zręcznejpokojówki dokończyła swej toalety, służący z długą brodą, nadającąmu wygląd proroka, poprosił księżnę Sant Anna, by raczyła zejść dosalonu.Miała nadzieję, że spotka starą damę.Kiedy jednak służącywyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi, i więcej się nie pojawił,Marianna zrozumiała, że sama będzie musiała stawić czołonajdramatyczniejszemu bodaj momentowi całego swego życia.Sen, w który zapadła w domu %7łydówki Rebeki, musiał trwaćdługo, ponieważ słońce, które Marianna budząc się wzięła za słońceporanne, teraz już zachodziło, chowając się za czarnymi kolumnamistarych drzew.Jego światło nadawało cieplejszą barwę nagim,kamiennym ścianom, pamiętającym chyba czasy wyprawykrzyżowej, którą ociemniały doża Enrico Dandolo poprowadził niedo Ziemi Zwiętej, lecz na Konstantynopol14.W słonecznychpromieniach widać było unoszące się w powietrzu drobiny kurzu,które tańczyły przed portretem starego hospodara.W ogrodzie z wolna zalegała wieczorna cisza, odgłosy zaśogromnego, gwarnego Stambułu niemal tu nie docierały spozagrubych murów starego pałacu.Wkrótce całkiem miały ucichnąć, bo14Była to czwarta krucjata (1202-1204); zdobyto wówczas i obrabowano Konstantynopol, stolicę cesarstwabizantyjskiego.69RSnadchodził czas, gdy donośne głosy muezzinów obwieszcząwiernym porę modlitwy.W nerwowym podnieceniu Marianna kurczowo zaciskałasplecione dłonie i raz po raz zagryzała wargi.Gość, oczekiwanyraczej z obawą niż nadzieją, kazał na siebie czekać.Przystanąwszyna chwilę przed portretem, w który wpatrzyła się z nieświadomiesurowym wyrazem twarzy, miała właśnie podjąć swą nerwowąwędrówkę po pokoju, gdy drzwi ponownie otworzyły się przedbrodatym służącym, który, ustąpiwszy na bok, zgiął się w głębokimukłonie.W drzwiach stanęła wysoka biała postać i.serce Mariannyna moment zamarło.Oczy jej z wolna rozwarły się szeroko, usta otworzyły jak dokrzyku, lecz nie wydobył się z nich żaden dzwięk.Patrzyła naprzybysza, który wszedł do zalanej światłem sali i ukłonił się wmilczeniu [ Pobierz całość w formacie PDF ]