RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kipler zasiada za ławą sędziowską i wywołuje naszą sprawę.Przesłuchanie ma się odbyć w sąsiedniej sali, która w tym tygodniu jest wolna, więc będzie mógł w każdej chwili do nas zajrzeć i utrzymać Drummonda w ryzach.Wezwał nas, bo chce nam coś zakomunikować.Siadam przy stole po prawej stronie, czterej adwokaci z Tinley Britt przy stole po lewej.Kipler spogląda na protokolantkę i oświadcza:- Nie musimy tego protokołować.- Nasza rozmowa jest oficjalna, choć nie planowana.- Mecenasie Drummond, czy wie pan, że wczoraj rano zmarł Donny Ray Black?- Nie, wysoki sądzie - odpowiada ze smutkiem Drummond.- Bardzo mi przykro.- Pogrzeb odbędzie się dziś po południu, co stwarza pewien problem.Zgodnie z ostatnią wolą zmarłego obecny tu mecenas Baylor jest jednym z ośmiu niosą­cych trumnę.Powinien być teraz z rodziną zmarłego.Drummond stoi i gapi się to na mnie, to na Kiplera.- Dlatego przesuwam termin przesłuchania - konty­nuuje sędzia.- Proszę stawić się ze swoimi klientami w przyszły poniedziałek, o tej samej porze, w tym samym miejscu.- Świdruje wzrokiem Drummonda, czekając na pierwszy fałszywy ruch z jego strony.Pięć grubych ryb z Great Benefit będzie musiało zmienić swój bardzo napięty program tygodnia i przyje­chać do Memphis jeszcze raz.- Ale.Ale dlaczego nie mielibyśmy zacząć już jut­ro? - duka oszołomiony Drummond.Pytanie jest zupeł­nie uzasadnione.- To mój sąd i ja tu wydaję dyspozycje, panie mece­nasie.Nadzoruję przebieg gromadzenia materiału dowodowego i na pewno będę nadzorował przebieg samego procesu.- Proszę mi wybaczyć, broń Boże nie zamierzam kwestionować decyzji wysokiego sądu, ale przecież pań­ska obecność nie jest konieczna.Tych pięciu dżentel­menów zadało sobie wiele trudu, żeby stawić się na dzisiejsze przesłuchanie.Nie jestem pewien, czy będą mogli przyjechać w przyszłym tygodniu.Kipler tylko na to czekał.- Przyjadą, panie mecenasie, na pewno przyjadą.Stawią się tu o dziewiątej rano w przyszły poniedziałek.- Z całym szacunkiem, wysoki sądzie, ale myślę, że to nie fair.- Nie fair? Mogliście to załatwić już dwa tygodnie temu, w dodatku u siebie, w Cleveland, ale pańscy klienci woleli zabawiać się w kotka i myszkę.W tego rodzaju sprawach decyzja sędziego jest nie­podważalna i ostateczna.Kipler postanowił ukarać Drummonda i przedstawicieli Great Benefit, choć moim skromnym zdaniem lekko przesadził.Jednak z drugiej strony doskonale go rozumiem: już za kilka miesięcy rozpocznie się proces i sędzia chce umocnić swoją pozy­cję, dając Drummondowi do zrozumienia, że poprowa­dzi ten proces on, Tyrone Kipler.Proszę bardzo, nie mam nic przeciwko temu.Donny Ray ma spocząć za małym wiejskim kościół­kiem kilkanaście kilometrów na północ od Memphis.Ponieważ jestem jednym z ośmiu niosących trumnę, muszę stanąć za rzędem krzeseł dla najbliższej rodziny.Jest chłodno i pochmurno - dzień w sam raz na pogrzeb.Ostatni pogrzeb, w którym uczestniczyłem, był po­grzebem mojego ojca i robię wszystko, żeby o tym nie myśleć.Młody pastor zaczyna czytać ustęp z Biblii i żałob­nicy zbijają się w gromadkę pod ciemnowiśniowym baldachimem.Patrzymy na szarą trumnę tonącą w kwiatach.Słyszę cichy płacz Dot.Buddy siedzi koło Rona.Odwracam wzrok, uciekam myślą jak najdalej stąd i próbuję skupić się na czymś przyjemniejszym.Wracam do kancelarii i zastają w niej zdenerwowa­nego do nieprzytomności Decka.Jest z nim jego kum­pel, Butch, prywatny detektyw.Siedzi na brzegu biurka, demonstrując potężne bicepsy pod obcisłym golfem.Ma byczy kark, nosi buty z ostrym szpicem i wygląda na faceta uwielbiającego rozróby.Deck przedstawia mi go jako nowego klienta i stuka palcem w notatnik, gdzie widnieje jedno zdanie nabazgrane czarnym flamastrem: “Gadaj o niczym”.- Jak tam pogrzeb? - pyta, ciągnąc mnie do biurka.- Pogrzeb jak pogrzeb - odpowiadam, gapiąc się na nich nic nie rozumiejącym wzrokiem.- Jak to znosi rodzina?- Rodzina? Chyba dobrze.Butch podnosi słuchawkę telefonu, szybko odkręca osłonę mikrofonu i pokazuje do środka.- Myślę, że teraz jest mu dużo lepiej, prawda? - mó­wi Deck.Zaglądam do wnętrza słuchawki.Butch wtyka w nią palec i wskazuje maleńkie urządzenie przymocowane do ebonitowej obudowy.Jest okrągłe i czarne.Nie mam zielonego pojęcia, na co patrzę, więc tylko wytrzesz­czam oczy.- Pewnie jest mu lepiej, co? - powtarza głośno Deck, dźgając mnie łokciem w bok.- Co? A tak, na pewno, myślę, że tak.Ale wiesz, to cholernie smutne.Butch z wprawą skręca słuchawkę telefonu, po czym patrzy na mnie i wzrusza ramionami, jakby oczekiwał ode mnie konkretnych poleceń.- Chodźmy na kawę - proponuje Deck.- Dobry pomysł - chrypię, czując, że coraz bardziej ściska mnie w żołądku.Na ulicy przystaję i pytam:- Co się tu, do diabła, dzieje?- Chodźmy w tę stronę - odpowiada Deck, wskazu­jąc ręką przed siebie.Dwa skrzyżowania dalej jest przytulny barek kawo­wy.Idziemy, przez całą drogę nie odzywamy się do siebie słowem.Siadamy w najdalszym kącie, jakby po­lowała na nas banda rewolwerowców.Po chwili wiem już wszystko.Od momentu zniknięcia Bruisera i Księcia niepokoili nas federalni, a właściwie fakt, że wcale nas nie niepokoją.Myśleliśmy, że przy­najmniej wstąpią, zadadzą choć kilka pytań, a tu nic.Rozmawialiśmy o tym wiele razy, myślałem, że w tajem­nicy, ale guzik z tego.Deck podzielił się naszymi oba­wami z Butchem, któremu ja bym nie zaufał.Butch wpadł do nas godzinę temu i Deck poprosił go, żeby tak na wszelki wypadek sprawdził nasze telefony.Butch przyznaje, że nie jest ekspertem od podsłuchu, ale swoje w życiu widział.Bez trudu namierzył trzy iden­tyczne pluskiewki ukryte w trzech aparatach telefonicz­nych.Zamierzali przeszukać całą kancelarię, ale posta­nowili zaczekać na mnie.- Myślisz, że jest tego więcej? - pytam [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl