[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A zatem, z *MacIntoshem przy boku, *Zenji wypadł przez frontowe drzwi hotelu wprost na pozbawiony kordonu odcinek Calle Diez de Agosto.Ci dwaj przecięli hali i wyskoczyli na oświetloną zachodzącym słońcem ulicę tak szybko, że sterczący za barem pechowy *Siegfried von Kleist nie zdążył nawet wykrzyknąć ostrzeżenia:— Stójcie! Stójcie! Na waszym miejscu bym tam nie chodził! — krzyknął, ale było już za późno.A potem pobiegł za nimi.Wiele zdarzeń, mających reperkusje milion lat później, zaszło w bardzo krótkim czasie na małym skrawku planety.Podczas gdy pechowy *von Kleist wybiegał w ślad za *MacIntoshem i *Hiroguchim, von Kleist-szczęściarz brał prysznic w swojej kabinie tuż za mostkiem „Bahii de Darwin”.Nie robił, co prawda, niczego istotnego dla przyszłości rodzaju ludzkiego, bo nie była to ani walka o byt, ani podtrzymywanie gatunku, ale w tym samym czasie jego pierwszy oficer Hernando Cruz zamierzał dokonać zdecydowanie brzemiennego w skutki czynu.Cruz przebywał na pokładzie plażowym, przyglądając się, jak to miał w zwyczaju, jedynemu statkowi znajdującemu się w zasięgu wzroku, kolumbijskiemu frachtowcowi „San Mateo”, który od dawna stał na kotwicy przy ujściu rzeki.Cruz był krępym, łysym mężczyzną mniej więcej w wieku Kapitana i miał za sobą pięćdziesiąt rejsów na wyspy i z powrotem, odbytych na innych statkach.Należał do załogi, która przyprowadziła z Malmö „Bahię de Darwin”.W Guayaquil nadzorował wyposażenie statku, którego nominalny kapitan odbywał w tym czasie tournee propagandowe po Stanach Zjednoczonych.Cruz nabił swój wielki mózg dogłębną wiedzą na temat każdej cząstki statku, poczynając od potężnych diesli w maszynowni, a kończąc na zamrażarce za barem głównego salonu.Znał ponadto wady i zalety każdego członka załogi i zyskał sobie ich szacunek.To on był prawdziwym kapitanem i to on miał dowodzić statkiem, podczas gdy Adolf von Kleist, śpiewający właśnie pod prysznicem, miał w trakcie posiłków czarować pasażerów i tańczyć z paniami podczas wieczorków.Cruza najmniej interesowało to, na co zwykł patrzeć, a mianowicie „San Mateo” i olbrzymia plątanina roślinności, jaką obrósł jego kotwiczny łańcuch.Ten pordzewiały stateczek stał się tak trwałym składnikiem krajobrazu, że równie dobrze mógł być martwą skałą.Lecz teraz Cruz dostrzegł niewielki tankowiec, który zacumował przy burcie „San Mateo” i zatroszczył się o niego jak wielorybica o swoje młode.Przy pomocy elastycznej rury dokarmiał go ropą, która dla silników „San Mateo” była niczym matczyne mleko.Zmiana w sytuacji „San Mateo” nastąpiła dzięki temu, że jego właściciele otrzymali w zamian za kolumbijską kokainę wielką kwotę amerykańskich dolarów, które następnie przemycili do Ekwadoru.Tutaj wymienili je nie tylko na ropę, ale i na najbardziej wartościowy towar, czyli na żywność, będącą paliwem dla ludzkich istot.Ciągle zatem istniał tu w jakimś zakresie handel międzynarodowy.Cruz nie mógł domyślać się szczegółów korupcji, która umożliwiła zatankowanie i zaprowiantowanie „San Mateo”, lecz dumał niewątpliwie nad korupcją w ogóle, to znaczy: Każdy, kto pławił się w bogactwie, bez względu na to, czy zasłużył na nie, czy też nie, mógł mieć wszystko, co zechciał.Biorący prysznic Kapitan był takim człowiekiem, zaś Cruz — nie.Pracowicie uskładane oszczędności całego życia, które trzymał w rodzimej walucie, stały się bezwartościową kupą śmiecia.Cruz zazdrościł załodze „San Mateo” radosnego uczucia, biorącego się z bliskiego już powrotu do domu.Sam Cruz już od świtu poważnie zastanawiał się nad swoim powrotem.W przytulnym domku koło lotniska czekała na niego ciężarna żona i jedenaścioro dzieci i wszyscy byli bardzo wystraszeni [ Pobierz całość w formacie PDF ]