[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oczywiście wypierał się.Nie swej miłości do Nynaeve al'Meara, byłej Wiedzącej z Dwu Rzek, a obecnie Przyjętej z Białej Wieży, lecz tego, że może ją kiedykolwiek mieć.Twierdził, iż posiada tylko dwie rzeczy: miecz, który się nie złamie i wojnę, która się nigdy nie skończy i że nigdy nie ofiaruje ich swej oblubienicy.O to przynajmniej Moiraine zadbała, aczkolwiek on nie miał się o tym nigdy dowiedzieć, dopóki się nie stanie.Gdyby się dowiedział, zapewne starałby się wszystko zmienić; bywał niekiedy takim upartym głupcem.- A twoja pokora wyraźnie zwiędła w tej jałowej krainie, al'Lanie Mandragoran.Powinnam znaleźć jakąś wodę, żeby ją podlać i sprawić, by znów rozkwitła.- Moja uniżoność jest ostra jak brzytwa - odparł sucho.- Nigdy nie pozwoliłaś jej stępieć.- Zmoczył białą szarfę wodą ze swej skórzanej butli i podał jej wilgotną tkaninę.Bez komentarza zawiązała ją sobie na skroniach.Za nimi, naci górami zaczynało już wschodzić słońce, płonąca kula ze stopionego złota.Szeroka kolumna pełzła po nagim zboczu Chaendaer niczym wąż, którego ogon był wciąż jeszcze w Rhuidean, a łeb już dotarł do szczytu i sunął teraz ku górzystym równinom, nakrapianym skalnymi iglicami i płasko zwieńczonymi nawisami.Powietrze było tak czyste, że Moiraine widziała wszystko na przestrzeni wielu mil, nawet kiedy już zeszli z Chaendaer.Wszędzie, jak okiem sięgnąć, wznosiły się ogromne, naturalne łuki, a poszarpane wierzchołki gór drapały' niebo.Ziemię skąpo urozmaiconą niskimi, kolczastymi krzewami i pozbawionymi liści roślinami przecinały suche wąwozy i doliny.Rzadkie drzewa; powykręcane i skarłowaciałe, miały zarówno kolce.jak i ciernie.A dzięki słońcu to wszystka przypominało wnętrze pieca.Twarda kraina, która ukształtowała twardy naród.Ale Lan nie był jedynym, który się zmieniał, ewentualnie dawał zmieniać.Żałowała, że nie zobaczy, co Rand zrobi ostatecznie z Aielami.Przed wszystkimi była długa podróż.ROZDZIAŁ 8PRZEZ GRANICĘKurczowo przywierając do swej żerdzi na tyłach podskakującego pojazdu, Nynaeve jedną ręką trzymała się wozu, drugą zaś przytrzymywała słomkowy kapelusz, patrząc jednocześnie na rozszalałą burzę piaskową, ginącą już za nimi w oddali.Szerokie rondo chroniło jej twarz przed porannym żarem, jednakże pęd powietrza wytwarzany przez opętańczą prędkość, z jaką pędziły wozy, mógł bez trudu zerwać jej kapelusz z głowy, mimo iż przywiązała go ciemnoczerwoną wstążką.Mijali pagórkowate, urozmaicone rzadkimi skupiskami zarośli łąki; trawa na nich zwiędła i zrzedła pod wpływem upałów późnego lata; pył, wzniecany przez koła wozów, częściowo ograniczał jej pole widzenia, a poza tym wywoływał kaszel.Te białe obłoki na niebie kłamały.Wiele tygodni minęło od ich wyjazdu z Tanchico i ani razu nie padało, i sporo też czasu minęło, odkąd po tym szerokim trakcie poruszały się wozy, więc nie był już tak ubity jak kiedyś.Nikt więc nie wyjeżdżał z tej z pozoru litej ściany brązów.Jej złość na bandytów, którzy próbowali im przeszkodzić w ucieczce przed szaleństwem, jakie ogarnęło Tarabon, zdążyła już osłabnąć, a jeśli nie była zła, to nie wyczuwała Prawdziwego Źródła i oczywiście nie mogła przenosić.Zdziwiło ją, że.potrafiła wywołać aż taką burzę, mimo wielkiej złości; raz wzniecony żywioł, pełen jej furii, zaczął żyć własnym życiem.Elayne też zdumiała się ogromem burzy, ale na szczęście nie wygadała się przed Thomem czy Juilinem.Ale nawet jeśli jej siła rosła - nauczycielki w Wieży to przewidziały, a z pewnością żadna nie była na tyle silna, by jak ona pokonać jedną z Przeklętych - to jednak miała swoje ograniczenia.Gdyby pojawił się znowu jakiś bandyta, to Elayne musiałaby samotnie stawić mu czoło, a tego Nynaeve nie pragnęła.Niezdarnie wdrapała się po płótnie okrywającym stertę fasek z towarem i sięgnęła do jednej z beczek z wodą przywiązanych do burt wozu obok kufrów zawierających ich dobytek i zapasy.Kapelusz natychmiast zsunął się jej na plecy, przytrzymywany jedynie przez wstążkę [ Pobierz całość w formacie PDF ]