RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Będę rozmawiał.Wilczy uśmiech zmienił się na powrót w grymas i trollok niespodziewanie zaatakował.Rand nigdy nie sądził, że to wiel­kie stworzenie potrafi się poruszać z taką szybkością.Despe­rackim ruchem próbował jeszcze unieść miecz, ale monstrualne cielsko wpadło wprost na niego i przygniotło do ściany.Runęli razem na podłogę, wstrząs spowodował, że całe powietrze uciekło mu z płuc.Jak oszalały usiłował się wyślizgnąć spod miażdżącego go ciężaru, wymknąć sięgającym po niego gru­bym dłoniom i kłapiącym szczękom.I nagle poczuł, jak ciałem trolloka wstrząsają spazmatyczne drgawki.W chwilę później znieruchomiało.Podrapany, posi­niaczony, na pół uduszony przez przygniatającą go górę mięsa, leżał przez chwilę nieruchomo, ledwie dowierzając własnemu szczęściu.Oprzytomniał jednak szybko i zaczął wypełzać spod martwego ciała.Nie było to łatwe.Zobaczył zakrwawione ostrze sterczące z samego środka grzbietu jego prześladowcy, jednak zdążył w porę wyciągnąć miecz.Krew powalała mu całe dłonie i ciemną plamą rozlała się na przodzie koszuli: Kotłowało mu się w żołądku, z trudem powstrzymywał wy­mioty.Dygotał w spazmie potwornego strachu; przepełniała go jednak ulga, świadomość tego, że wciąż jeszcze żyje.Trollok twierdził, że stwory mają zamiar tu wrócić.Na farmę wrócą inne trolloki, a z nimi Myrddraal, Pomor.Powiadano, że Pomory mają dwadzieścia stóp wzrostu, gorejące oczy i zamiast koni dosiadają cieni.Kiedy taki demon chciał uciec, wjeżdżał po prostu w ścianę i żaden mur nie był mu przeszkodą.Przy­chodził, spełniał swoje zadanie i natychmiast znikał.Rand sapiąc z wysiłku przekręcił ciało trolloka, by móc Wyciągnąć swój miecz i omal nie uciekł, gdy spojrzał w otwarte oczy.Dopiero po chwili uzmysłowił sobie, że pokrywa je szkli­sta powłoka śmierci.Otarł dłonie w szmatę, która jeszcze tego rana służyła Ta­nowi za koszulę, wyswobodził miecz.Otarł go i z niechęcią odrzucił szmatę na podłogę."Nie ma czasu na dbanie o porządek" - pomyślał i zacis­nął zęby, aby się nie roześmiać.Dom nawet po gruntownym sprzątaniu nie nadawał się już do zamieszkania.Potworny smród najprawdopodobniej prze­niknął wszystko do gołych desek.Nie było jednak czasu na rozmyślanie o takich sprawach."Nie ma czasu na dbanie o porządek.Może nie ma już czasu na nic."Był przekonany, że zapomniał zabrać całe mnóstwo nie­zbędnych rzeczy, ale przecież Tam czekał na niego, a trolloki mogły wrócić w każdej chwili.Pozbierał więc tylko to, co w pośpiechu przychodziło mu do głowy.Koce z sypialni na górze, czyste szmatki do obandażowania ran Tama.Płaszcze i kaftany.Bukłak, który zawsze zabierał ze sobą, gdy wypro­wadzał owce na pastwisko.Czystą koszulę.Nie wiedział, kiedy będzie miał czas się przebrać, ale pragnął przy najbliższej oka­zji pozbyć się zakrwawionego ubrania.Małe torebki z kora wierzby i inne lekarstwa utonęły niestety pod zwałami czegoś, co wyglądem przypominało błoto.Do grzebania w nim nie potrafił się zmusić.Obok kominka stało wiadro z wodą przyniesioną jeszcze przez ojca, jakimś cudem nikt nie przewrócił go, ani nie zanie­czyścił zawartości.Napełnił bukłak, resztą wody obmył ręce.Rozejrzał się po raz ostatni, sprawdzając, czy czegoś jednak nie zapomniał.Wśród śmieci znalazł swój łuk, przełamany na pół w najgrubszym miejscu.Drgnął nerwowo, gdy broń rozle­ciała mu się w rękach na kawałki.Te przedmioty, które doty­chczas zgromadził, będą jakoś musiały im wystarczyć.Pośpie­sznie wyniósł wszystko przed dom.Na koniec wygrzebał jeszcze z rumowiska na podłodze potrzaskaną lampę, nadal pełną oliwy.Odpalił ją od świecy, potem przymknął okiennice - częściowo po to, by osłonić dom przed wiatrem, ale przede wszystkim, by nie przyciągały uwagi - i pośpiesznie wyszedł na zewnątrz, trzymając w jednej dłoni lampę, a w drugiej miecz.Nie był pewien, co go czeka w za.grodzie, widok zastany w owczarni odebrał mu właściwie wszelką nadzieję.Potrzebował jednak wozu, by zawieźć Tama do Pola Emonda, a wóz musiała przecież ciągnąć Bela.W takiej sytuacji nadzieja była koniecznością.Wrota zagrody były otwarte na oścież.Jedno ze skrzydeł, poruszane przez wiatr, kołysało się na jednym tylko zawiasie.Na pierwszy rzut oka we wnętrzu budynku wszystko było bez zmian.Po chwili jego wzrok padł na puste przegrody i powy­rywane barierki.Koń i krowa zniknęły.Wóz leżał przewrócony na bok, połowa szprych w jego kołach została wyłamana, po jednym z dyszli pozostał tylko krótki kikut.Ogarnęła go rozpacz, którą do tej pory jakoś w sobie tłumił.Nie wiedział, czy zdoła donieść ojca na własnych barkach do odległej wsi, a zresztą trudno było przewidzieć, czy Tam prze­trzyma taką drogę.Ból mógł go zabić o wiele szybciej niż gorączka [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl