RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Co prawda zmiótł śmieci pod wycieraczkę, ale i tak zyskał na czasie.Zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę tę cholerną burzę.- Nie zapowiedzianą burzę - wtrącił z namysłem Steve.- Owszem.W prognozach nie było o niej nawet wzmianki.- Co się stało później? - spytał David.- Podbiegłam do ludzi, których postrzelił.Najpierw do Evelyn Shoenstack, która prowadziła “Cut'n Curl” i trochę pracowała w bibliotece.Nie żyła.Jej mózg zachlapał ładny kawałek chodnika.Mary skrzywiła się.Audrey dostrzegła to i zwróciła się do niej.- O tym musicie koniecznie pamiętać - powiedziała z naciskiem.- Jeśli was zauważy i zdecyduje się strzelać, to koniec.- Przerwała i przyjrzała się uważnie każdemu z nich po kolei.Może podejrzewała, że wezmą jej słowa za żart? Albo uznają, że przesadza? - Strzela jak snajper.Strzela, żeby zabić.I zabija.- Będziemy o tym pamiętać - zapewnił ją Steve.- Drugi był dostawca.W mundurku Tastykake.Entragian trafił go w głowę, ale chłopak jeszcze żył.Mówiła teraz spokojnie.Johnny znał ten spokój.Zetknął się z nim w Wietnamie, co najmniej po kilku potyczkach.Sam oczywiście nie walczył.Całe jego uzbrojenie składało się długopisu w jednej ręce, notesu w drugiej i przewieszonego przez ramię magnetofonu Uhera z przyczepionym do paska znaczkiem pacyfistów.Patrzył, słuchał, notował i czuł się kompletnie poza nawiasem.Czuł zazdrość.Gorzkie myśli, które wówczas snuł - eunuch w haremie, pianista w burdelu - teraz wydawały mu się kompletnie szalone.- Miałam dwanaście lat, jak dostałam od ojca dwudziestkę-dwójkę - ciągnęła Audrey Wyler.- Od razu wyszłam przed dom i strzeliłam do sójki.Kiedy do niej podeszłam, jeszcze żyła.Drżała, patrzyła przed siebie i otwierała, a potem zamykała dziób, bardzo powoli.Nigdy potem nie chciałam aż tak odczynić tego, co zrobiłam.Uklękłam przy niej i czekałam, aż zdechnie.Uważałam, że to przynajmniej jestem jej winna.Sójka leżała tak, drżąc i wreszcie, wreszcie zdechła.Ten chłopak też drżał.Patrzył za mnie, wzdłuż ulicy, chociaż nie było tam nikogo.Czoło pokrywał mu pot, małe kropelki potu.Głowę miał zdeformowaną, a na ramionach coś białego, takie okruchy.Najpierw pomyślałam bez sensu, że to plastikowe kulki, takie jakimi wypełnia się pudła, kiedy pakuje się w nie coś kruchego, a potem zobaczyłam, że nie, że to odpryski kości.Wiecie, z czaszki.- Nie chcę tego dalej słuchać - powiedział nagle Ralph.- Wcale ci się nie dziwię - odparł Johnny - ale sądzę, że powinniśmy wiedzieć.Może poszlibyście z Davidem sprawdzić, co ciekawego można znaleźć tam, za ekranem?Ralph skinął głową, wstał i zrobił krok w stronę Davida.- Nie - zaoponował chłopiec.- Musimy zostać.Ojciec spojrzał na niego niepewnie.Syn skinął głową.- Bardzo mi przykro, ale naprawdę musimy.Ralph stał przez chwilę nieruchomo, a potem zajął swe miejsce w fotelu.Johnny tymczasem przyglądał się Audrey.Widział, jak patrzy na chłopca - ze strachem, ze zdumieniem, a może z jednym i drugim naraz - jakby nigdy nie widziała kogoś takiego jak on.Przypomniał sobie krakersy wyskakujące z puszki jak cyrkowi klowni z maleńkiego samochodzika i po prostu musiał zadać sobie pytanie, czy którekolwiek z nich kiedykolwiek widziało kogoś choćby trochę podobnego do Davida.Przypomniał sobie paski sygnału transmisji na wyświetlaczu motoroli i Billingsleya mówiącego, że takiego cudu nie dokonałby nawet Houdini.Z powodu głowy.Do tej pory zajmowali się głównie ścierwnikami, pająkami, kojotami, szczurami wyskakującymi ze stosu opon, domami, w których pełno było grzechotników, a przede wszystkim Entragianem, mówiącym językiem zwierząt i strzelającym niczym Buffalo Bill.Zapomnieli o Davidzie.Kim właściwie jest David?- Mów dalej, Audrey - powiedziała Cynthia.- Tylko może, wiesz, z “dozwolone od lat osiemnastu” przejdź na “pod opieką osoby dorosłej”, dobrze?Audrey Wyler przyglądała się jej, jakby nie do końca rozumiała, o co chodzi.Potem skinęła głową i kontynuowała opowieść.2- Klęczałam przy tym chłopaku, zastanawiając się, co właściwie powinnam zrobić: zostać przy nim, czy szukać pomocy, telefonu, kiedy z Bawełnianej usłyszałam strzały i kolejne krzyki.Posypało się szkło, dotarł do mnie trzask łamiącego się drewna, głośny brzęk metalu, a potem ryk pracującego na wysokich obrotach silnika.Mam wrażenie, że przez te dwa dni nie słyszałam nic, tylko ten silnik.Entragian jakoś się wydostał z tego, w co trafił, i ryk silnika zaczął się zbliżać.Miałam najwyżej sekundę do namysłu, ale chyba nie zrobiłabym nic innego, nawet gdybym miała tydzień.Uciekłam.Najpierw chciałam wskoczyć do samochodu i odjechać, ale uznałam, że zabraknie mi czasu.Uznałam, że nie mam go nawet tyle, żeby zniknąć za rogiem.Wskoczyłam do sklepu.Do Worrellów.Wendy Worrell leżała przy kasie, martwa.Jej tata - był właścicielem, ale też rzeźnikiem - siedział w kantorku.Miał przestrzeloną głowę.Był bez koszuli, pewnie kiedy zginął, właśnie przebierał się w biały fartuch.- Hugh zawsze wcześnie brał się do roboty - zauważył Billingsley.- O wiele wcześniej niż reszta rodziny.- Och, ale przecież Entragian wraca! Entragian wraca, żeby się upewnić! - powiedziała Audrey piskliwym głosem, lecz spokojnie, prawie jakby prowadziła towarzyską rozmowę.Była na granicy histerii.- Właśnie dlatego jest tak niebezpieczny.Wraca i sprawdza, czy ktoś nie został! Jest szalony, bezlitosny, to prawda, lecz jest także metodyczny.- Oraz ciężko, bardzo ciężko chory - wtrącił Johnny.- Kiedy wiózł mnie do miasta, wyglądał tak, jakby wykrwawiał się na śmierć, a to było sześć godzin temu.Jeśli ta jego choroba.jakkolwiek ją nazwać.rozwijała się później w tym samym tempie.- Nie dokończył, tylko wzruszył ramionami.- Nie daj się oszukać - szepnęła Audrey.Johnny zrozumiał, co chce mu powiedzieć.Świadectwo własnych oczu mówiło, że to niemożliwe, zdawał sobie jednak sprawę, że nie ma sensu strzępić języka.Ta kobieta nie przyjmie żadnych jego wyjaśnień.- No, dalej - ponaglił ją Steve.- Co było dalej?- Spróbowałam zadzwonić ze sklepu, z kantorka.Telefon nie działał.Siedziałam tam jakieś pół godziny.Przez ten czas radiowóz przejechał dwukrotnie, raz po Głównej, drugi raz z tyłu, po Kaktusowej albo może znowu po Bawełnianej.Słyszałam strzały.Poszłam na górę, do mieszkania Worrellów; pomyślałam, że tam telefon może działać.Nie działał.Pani Worrell i ich syn nie żyli.Mert, tak chyba miał na imię ten chłopiec.Ją znalazłam w kuchni, z głową w zlewie i z poderżniętym gardłem.On leżał w łóżku.Wszędzie było pełno krwi [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl