RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.59  Już!Obaj z rozbiegu razem uderzyli w drzwi.Te otworzyły się gwałtownie, a ka-wałek laminatu przez moment zwisał z zamka, po czym upadł na podłogę.Na sedesie siedział pan 3A, ze spodniami spuszczonymi do kostek i połamiwyblakłej wełnianej koszuli ledwie skrywającymi fiuta. No, cóż, wygląda na to,że przyłapaliśmy go z opuszczonymi portkami  pomyślał ze znużeniem kapi-tan McDonald. Chodzi o to, że, o ile mi wiadomo, to, co robi, nie jest zabronioneprzez prawo. Nagle poczuł bolesne pulsowanie ramienia, którym uderzył o drzwi.Ile razy? Trzy? Cztery? Co pan tu robi, do diabła?  zapytał kapitan. Załatwiam się  odparł pasażer 3A  ale jeśli wszyscy tak bardzo chceciesię tu dostać, to chyba podetrę się w terminalu. I pewnie nie słyszałeś pukania, spryciarzu? Nie mogłem dosięgnąć drzwi. Wyciągnął rękę, na poparcie swoich słów,i chociaż wyważone drzwi wisiały teraz tylko na jednym zawiasie, nie musiałtego pokazywać McDonaldowi. Pewnie mogłem wstać, ale nie panowałem nadsytuacją a właściwie nie nad sytuacją, jeśli rozumiecie, o co mi chodzi.Po prostunie mogłem nad tym zapanować, jeżeli można tak powiedzieć.3A uśmiechnął się zarazliwym, lekko głupkowatym uśmiechem, który kapita-nowi McDonaldowi wydał się równie prawdziwy jak dziewięciodolarowy bank-not.Słuchając tego faceta, można by pomyśleć, że nikt nie powiedział mu, żeczłowiek może się pochylić. Wstań  polecił. Z przyjemnością.Moglibyście zabrać stąd na chwilę te panie?  3Auśmiechnął się czarująco. Wiem, że w dzisiejszych czasach to staroświeckiei niemodne, lecz nic na to nie poradzę.Jestem wstydliwy.Chociaż prawdę mó-wiąc, nie ma czego się wstydzić. Trzymając kciuk w odległości mniej więcejcala od czubka wskazującego palca, pokazał średnicę i mrugnął do Jane Doming,która poczerwieniała i natychmiast zniknęła w przejściu, wraz z depczącą jej popiętach Susy. Wcale nie wyglądasz na wstydliwego  pomyślał kapitan McDonald. Wy-glądasz raczej jak kot, który właśnie zeżarł śmietanę, ot co.Kiedy stewardesy odeszły, 3A wstał i podciągnął gatki oraz dżinsy.Potem się-gnął do przycisku spłuczki, ale kapitan McDonald natychmiast odtrącił jego dłoń,złapał go za ramiona i odwrócił w kierunku drzwi.Deere przytrzymał Eddiego,chwytając go za pasek spodni. Bez urazy  rzekł Eddie.Powiedział to lekkim tonem, tak jak należa-ło.a przynajmniej tak sądził.ale miał zamęt w głowie.Czuł w niej obecnośćtamtego, wyczuwał ją wyraznie.Mężczyzna był w jego umyśle i czujnie go ob-serwował, stojąc w pobliżu, gotowy wkroczyć, gdyby Eddie coś spieprzył.Boże,to przecież sen, no nie? No nie?60  Stój spokojnie  powiedział Deere.Kapitan zajrzał do muszli. Nie ma gówna  rzekł, a kiedy nawigator mimo woli parsknął śmiechem,McDonald obrzucił go gniewnym wzrokiem. Cóż, wiecie, jak to jest  oświadczył Eddie. Czasem ma się szczę-ście i to tylko fałszywy alarm.Puściłem kilka bengali.Mówię o gazie błotnym.Gdybyście trzy minuty temu zapalili tu zapałkę, upieklibyście mnie jak indyka naZwięto Dziękczynienia.Pewnie zjadłem coś, zanim wsiadłem do samolotu i. Zabierzcie go stąd  warknął McDonald, a Deere, wciąż trzymając Eddie-go za pasek spodni, popchnął go do wyjścia, gdzie przedstawiciele urzędu celnegozłapali go za ręce. Hej!  zawołał Eddie. A moja torba? I kurtka! Och, z pewnością zabierzemy wszystkie pańskie rzeczy  odezwał sięjeden z agentów.Eddie poczuł na twarzy jego ciężki oddech, pachnący maaloksemi kwasem żołądkowym. Pański bagaż bardzo nas interesuje a teraz chodzmy,kolego.Eddie powtarzał im, żeby odpuścili i dali mu iść samemu ale pózniej doszedłdo wniosku, że najwyżej trzy lub cztery razy dotknął ziemi czubkami butów, nimpokonali odległość dzielącą samolot od drzwi terminalu.Tam czekali jeszcze trzejagenci i pół tuzina gliniarzy z ochrony lotniska.Agenci czekali na Eddiego, a po-licjanci powstrzymywali tłum, który patrzył z chciwym, niezdrowym zaintereso-waniem, jak go odprowadzali. Rozdział czwartyWieżaEddie Dean siedział na krześle.Krzesło stało w białym pokoiku.Było to jedy-ne krzesło w tym białym pokoiku.Biały pokoik był zatłoczony.Biały pokoik byłzadymiony.Eddie był tylko w gatkach.Chciało mu się palić.Pozostali mężczyzniobecni w tym pomieszczeniu byli ubrani.Było ich sześciu.nie, siedmiu.Staliwokół niego, otaczając go.Trzej  nie, czterej  palili papierosy.Eddie miał ochotę skakać i śpiewać.Fikać koziołki i wycinać hołubce.Siedział spokojnie, odprężony, z rozbawionym zainteresowaniem spoglądającna otaczających go ludzi, jakby rozpaczliwie nie potrzebował prochów, jakby niewariował od klaustrofobii.A wszystko z powodu tego drugiego w jego głowie.Z początku przerażał go.Teraz dziękował Bogu, że ten mężczyzna tam tkwił.Może był chory, a nawet umierający, ale miał dość siły woli, by obdzielić choćniewielką jej cząstką przestraszonego, dwudziestojednoletniego ćpuna. Masz na piersi bardzo interesujący czerwony ślad  Zauważył jedenz agentów [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl