RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Richard popatrzył na Jacka, który dojrzał przez moment w oczach przyjacielacoś w rodzaju prawdziwej nienawiści, przez co trochę przypominał ojca.Dlaczegomusiałeś tu przyjechać, Jack? Co? Dlaczego wpakowałeś mnie w to bagno? Dlaczegosprawiłeś, \e porobiło się tu jeszcze gorzej ni\ na Seabrook Island?- Mam sobie pójść? - spytał cicho Jack.Jeszcze przez chwilę w oczach Richarda widniał gniew, lecz moment pózniejzastąpiła go jego zwykła poczciwość.- Nie - odrzekł, przegarniając sobie w roztargnieniu włosy.- Nie, nigdzie niepójdziesz.Tam są.tam są wściekłe psy! Zdziczałe psy, i to na terenie Thayer!Przecie\.widziałeś ich?- Tak, widziałem, Richie - powiedział delikatnie Jack.Richard ponownie przeczesał swoje do tej pory uło\one włosy, wprawiając jew jeszcze większy chaos.Elegancki i porządny przyjaciel Jacka zaczął niecoprzypominać pogodnego, lecz szalonego wynalazcę Gyro Gearloose a, kuzynaKaczora Donalda.- Trzeba zadzwonić po Boyntona, szefa stra\y kampusu - odezwał się Richard.- Zadzwonić po Boyntona albo po policję miejską, albo.Ze zgęstniałych cieni pod drzewami po przeciwnej stronie dziedzińca rozległosię wycie - wznoszące się skomlenie, brzmiące niemal ludzko.Richard popatrzył wtamtą stronę.Usta dr\ały mu prawie tak, jak wiekowemu inwalidzie.Potem przeniósłspojrzenie na Jacka.- Zamknij okno, Jack, dobrze? Czuję się, jakbym miał gorączkę.Mo\e sięprzeziębiłem?- Pewnie, Richard - odparł Jack i zamknął okno, starając się jak najlepiejodizolować od wycia. Rozdział trzydziesty drugi Wydaj nam swojego pasa\era!1- Pomó\ mi z tym cholerstwem, Richard - stęknął Jack.- Nie chcę przestawiać biurka, Jack - odpowiedział dziecięcym,napominającym tonem przyjaciel.Ciemne kręgi pod jego oczyma były jeszczewyrazniejsze ni\ w świetlicy.- Nie tam powinno stać.Na dziedzińcu ponownie rozległo się wycie.Drzwi ju\ zatarasowali łó\kiem.W pokoju Richarda zapanował całkowicieodmienny porządek.Chłopiec rozglądał się po nim i mrugał oczyma.Wreszciepodszedł do łó\ka i ściągnął koce.Podał jeden z nich bez słowa Jackowi, a swójrozpostarł na podłodze.Wyjął z kieszeni portfelik na banknoty i drobne.Uło\ył jeporządnie na biurku.Następnie poło\ył się na środku koca i okrył się jego bokami.Le\ał na podłodze, nie zdjąwszy nawet okularów, a jego mina świadczyła onieszczęściu, które prze\ywa w milczeniu.Na zewnątrz panowała gęsta jak we śnie cisza, przerywana jedynie odległymwarkotem wielkich cię\arówek na autostradzie.W samym Nelson House nie rozlegałsię \aden odgłos.- Nie chcę rozmawiać o tym, co dzieje się na zewnątrz - powiedział Richard.-Mówię to od razu.- Dobrze, Richard - odparł kojącym tonem Jack.- Nie będziemy o tymrozmawiać.- Dobranoc, Jack.- Dobranoc, Richard.Przyjaciel rzucił Jackowi słaby, wymuszony uśmiech.Było w nim jednak dośćprzyjazni, tak \e Jackowi zrobiło się cieplej na sercu, chocia\ równocześnie się onościsnęło.- Mimo wszystko cieszę się, \e tu jesteś - rzekł Richard.- Rano o wszystkimporozmawiamy.Na pewno dostrze\emy w tym wtedy więcej sensu.Mam niewysokągorączkę, ale do tego czasu na pewno ustąpi.Richard odwrócił się na prawy bok i zamknął oczy.Mimo twardości podłogiw pięć minut pózniej spał ju\ głęboko. Jack długo siedział i wyglądał w ciemności.Czasami widział światłasamochodów przeje\d\ających Springfield Avenue.Kiedy indziej światła, a nawetsame latarnie nikły, jakby cała Thayer School usuwała się z rzeczywistości i przezjakiś czas unosiła się w otchłani, zanim do niej powracała.Zrywał się coraz silniejszy wiatr.Jack słyszał, jak wstrząsał ostatnimi,zmro\onymi liśćmi drzewa na dziedzińcu.Kołatał gałęziami jak kośćmi i zimnozawodził w pustych przestrzeniach między budynkami.2- Ten facet tu idzie - powiedział z napięciem Jack.Minęła mniej więcejgodzina.- Dwójnik Etheridge a.- Szszesso?- Niewa\ne - rzekł Jack.- Zpij dalej.Nie będziesz chciał tego oglądać.Richard jednak ju\ siadał [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl