RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Wpakuj tam tego swojego grata! - zawołał do bombardie­ra.Potem krzyknął w kierunku zaciemnionego wnętrza wozu: - Pomóż no mu przy załadowaniu!W tylnej części wozu ukazał się jakiś człowiek w kombinezo­nie kierowcy, podszedł bliżej z niechętną miną, zmrużył oczy oślepiony promieniami słońca, wyciągnął ręce, chwycił motocykl Kowalskiego i bez słowa wciągnął go do olbrzymiego brzucha sa­mochodu.Soeft zamknął drzwiczki, dał kluczem znak zdumione­mu bombardierowi i rozsiadł się razem z nim w obszernej szo­ferce.- Avanti! - zawołał do kierowcy.Ten skinął głową, zgrabnym ruchem wrzucił bieg, dał gazu i ruszył.Wykrzywiał się przy tym jak małpa i wydawał z siebie dźwięki, które od biedy można było przyjąć za wesoły śmiech.- Jestem zdumiony - powiedział Kowalski.- Oczekiwałem tego - odparł Soeft i poskrobał się w pod­bródek.- Jestem zdumiony, że twój wóz jest stosunkowo pusty.Nie jestem do tego przyzwyczajony.To przecież niemożliwe, żebyś stracił swój rozmach.Prędzej świat by się zawalił.- Trzeba - powiedział Soeft i wyciągnął z bocznej kieszeni wypełnioną po brzegi papierośnicę.- Trzeba zawsze iść z prą­dem czasu.Spróbuj no - prawdziwe kubańskie.Z zapasów marszałka Rzeszy.- Przez ten czas zebrałeś z pewnością tyle zapasów, że parę skrzyń więcej albo mniej to dla ciebie drobiazg.Inaczej trudno wytłumaczyć tę zastraszającą pustkę w twoim samochodzie.- Skrzynie - rzekł Soeft lekceważącym tonem - to było kiedyś! Przecież to praca kulisa.No tak, wtedy, hurtowo, jakoś się to opłacało, ale nie dzisiaj! Cóżbym dzisiaj począł ze składem skrzyń? Pierwszy lepszy bubek może ci zarekwirować sprzed nosa, jeżeli ma odrobinę zręczności, potrzebnych do tego ludzi i pistolet za pasem.Dla tych olbrzymich ilości materiałów leżących teraz na każdym skrzyżowaniu potrzebne są olbrzymie ko­lumny transportowe i własne silosy, żeby przynajmniej to, co najważniejsze, umieścić i przechować.Nie, mój drogi, to nie są interesy, w które by się chciał bawić ojczulek Soeft.- Cóż w takim razie?Soeft spojrzał na Kowalskiego z uśmiechem.Zatopił łapę w kieszeni spodni i wyciągnął lśniący pierścionek.- Mały, ale oho! Majątek mam w teczce.- A więc biżuteria! - zawołał bombardier.Soeft skinął głową nie bez dumy.Widać po nim było, że jest z siebie zadowolony.- Biżuteria albo przynajmniej jej części: brylanty, perły itd.Oczywiście złoto - czyste złoto.- Wyznajesz się w tych rzeczach, Soeft?- Do pewnego stopnia.Człowiek uczy się na nowo, przesta­wia, trzeba przecież iść z prądem, a poza tym mam pod ręką pierwszorzędnych rzeczoznawców.Niezmiernie głupi wyraz twarzy Kowalskiego sprawiał Soeftowi wyraźną przyjemność.Kiedy Kowalski nie budzącym wąt­pliwości ruchem głowy wskazał na kierowcę, Soeft uśmiechnął się z zadowoleniem.- Ten ananas obok mnie - powiedział głośno - nie mówi ani słowa po niemiecku.Zrobili z niego przemocą ochotnika.To honorowy Aryjczyk, jakiś Polak niemieckiego pochodzenia z by­łego korytarza.Znakomity kierowca, ale głupi jak but.Przeważ­nie porozumiewam się z nim po francusku.Uważaj.Soeft trącił swego kierowcę, uśmiechnął się do niego protek­cjonalnie i zapytał: - Kapujecie?- Yes - odpowiedział tamten uśmiechając się radośnie.- No, widzisz! - zawołał Soeft z zadowoleniem i zwrócony do Kowalskiego, którego omal nie objął, ciągnął dalej: - Przed pięcioma tygodniami wręczyłem mu osobiście Krzyż Żelazny II klasy.Klasę I dostanie tuż przed zlikwidowaniem tej budy.Do pewnego stopnia jako odszkodowanie.Wcale sobie nie wyobra­żasz, jak na to leci.Kiedy go dekoruję - przed dziesięcioma dniami otrzymał odznakę szturmową - o mało nie robi w spod­nie.Ale ostatecznie jestem przecież przyjacielem ludzi i Pola­ków.A uderzając w czułą strunę ambicji ciągle jeszcze można robić najlepsze interesy.- Ale numer z ciebie!- Robi się co można - odrzekł Soeft i z zadowoleniem za­ciągnął się cygarem; po chwili otoczyły go pięknie zakreślone koła dymu.- Ale dlaczego opowiadasz mi to wszystko? - chciał wie­dzieć Kowalski.- Przecież nie po to, żeby się przechwalać.Taki głupi nie jesteś.- Nie - odparł Soeft wylewnie.- Tacy głupi nie jesteśmy obaj.- Gadajże więc, jaki interes masz mi do zaproponowania, Soeft?- Mój chłopcze, my dwaj rozumiemy się.I gdyby nie ten Asch, już dawniej współpracowalibyśmy ze sobą.Jestem tego pewien.- Tylko bez tych arii operowych, Soeft.- A więc, uważaj! Teraz kiedy chodzi o ostateczne zwycię­stwo, nie mogę sobie już dać rady z interesami.Trzeba się diablo śpieszyć, nim tu ostatecznie zamkną kasę.Oto dlaczego potrze­buję współpracowników, których mógłbym być pewny.- Takich jak ja!- Usamodzielniłeś się, Kowalski, i to przemawia za tobą.Ja pracuję samodzielnie mniej więcej od trzech miesięcy.I to na tym terenie.Jeżeli chcesz, możesz pracować razem ze mną.- Ile procent?- Dwadzieścia pięć.- Za mało, dlatego że siedemdziesiąt pięć procent dla ciebie - to stanowczo za dużo [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl