[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oddał broń posągowi.Obojętnie minęli kilka martwych rzezb.Wreszcie trafili do salki, w której na lewychdrzwiach wisiała tekturka niestarannie nałożona na klamkę.Ktoś pośpiesznie na niejnakreślił: Silvestere.Gdyby nie walka z jednorożcem, można by powiedzieć, żezbliżają się do częściej używanych pomieszczeń magazynu.Uzupełnił opis drogi: PLPLL.Siatka korytarzy wypełniła już pół rachunku.Lilianeoznaczyła drzwi szminką do ust póki jej starczy, nie będzie kłopotów z odnajdowaniemdrogi powrotnej.Oczywiście w świetle, bo w ciemności nawet nieruchawa atrapaskorpiona sprawi kłopoty.9.Jakby przywołana niewczesną myślą, za lewymi drzwiami panowała ciemność.Zaprawymi też.Zabrakło nawet odrobiny światła, która wystarcza, by nieznane i tajemniczeuczynić swojskim.Adams zmełł przekleństwo. Stało się powiedział. Mam zapalniczkę, na sto pięćdziesiąt metrów starczy. Palisz.? Czasem.Nie za często.Barbarzyństwo.? dorzuciła, pochylając głowę ku niemu.Zrobił niewyrazną minę. Papieros, trzymany odpowiednio, dodaje szyku powiedziała. Może rozświetli korytarz. Bez sensu burknęła. Tylko będzie śmierdzieć. Nie chciała go zrazićcuchnącym oddechem palacza.Wpadli na pierwszy mebel.Upadając, pociągnęła go na siebie.Z trudem jąpodtrzymał.Syknęła z bólu. To tylko kanapa powiedział i naturalnym ruchem wziął ją w ramiona.Zrazu poto, by ją uspokoić po bolesnym szarpnięciu; teraz już tylko cieszył się jej bliskością.Miałją w ramionach po raz drugi w krótkim czasie; szybko uczył się kształtu jej ramioni ciepła jej ciała.Ufnie oddawała uścisk.Lekko przesunął dłonią po jej włosach, bardziej by odkryć, jak trzyma głowę.Spróbował ją pocałować.Trafił niestety powyżej ust, tuż pod nosem.Miała suchą, gładką skórę. Skorpion chybił jeszcze bardziej. Zachichotała, ale jednocześnie mocniejprzylgnęła do niego, by nie odczuł ironii jako odmowy.Teraz ona pocałowała go, razi drugi.Mocno, ciepło.Nie przeszkadzało, że jest ciemno przy pocałunku i tak niemógłby się na nią gapić. Nie ma sensu iść dalej po ciemku powiedział, kiedy wyczuł, że na razie trochę sięnasyciła. Tak.? Było jasno, póki przez świetliki wpadało światło dnia.Myślę, że we wszystkichkorytarzach są świetliki w suficie.Jest ciemno, bo na górze zapadła noc. Może już wyszliśmy spod tej skalnej czapy.? Nie. Wzruszył ramionami, choć ten gest zmarnował się w ciemności.Jeszczetrzymał ją w ramionach, ale odległość między nimi była zbyt duża. Znam te okolice:parę tanich pensjonatów, w sam raz dla biednego profesora.Pomieszkiwałemw niektórych z nich, znam te ulice, pizzerie i sklepy. Mhm wymruczała, obracając się w jego ramionach. Nigdzie tam nie ma dziur w ziemi. Co.? Nie ma okienek, świetlików, szklanych szybek, którymi można by rozświetlićpodziemia.Nic, tylko trawniki, asfalt, budynki.Wierz mi: jesteśmy nadal w Watykanie. Dobrze jest być z naukowcem. Tym korytarzem będzie najwyżej sto pięćdziesiąt metrów do następnej furtki brnął dalej. Furtki. No właśnie. No i co z tego? Jak to, co? Dalej w głąb tego labiryntu. Właśnie! to było parsknięcie.Czasem koty tak parskają. Nie zanotujeszpoprawnie drogi i się pogubimy.Zmierć głodowa z pewnością nie jest przyjemniejsza odinnych rodzajów śmierci.Nie odpowiedział.Jej słowa były jak zimny kawałek żelaza wciskany pomiędzyżebra. Wiesz, chciałam tylko powiedzieć, że po tych lochach nie należy się szwendaćw ciemnościach.Te drzwi, korytarze, dziwaczne modele przyrodnicze.A jeśli trafi siędrugi śniegowy rumak z rogami.? Mechanitony, ruszając się, wydają dzwięki.Oboje zamilkli.Odpowiedziała im cisza, w której własne tętno już po chwili staje sięgłośne.Liliane pierwsza nabrała powietrza. Myślę, że są wyłączone powiedział. Więc co teraz? Zpimy do rana.Jak się rozjaśni, dotrzemy do celu. Ciekawe, gdzie się zbudzę zesnu o latających jednorożcach i przepięknej francuskiej przedszkolance , pomyślał. Co.? Gdzie śpimy? spłoszyła się. Jeśli nie uważasz mnie za zwierzę biorące wszystkie kobiety w zasięgu ramion, toułóż się obok mnie. Takich rzeczy nie mówi się do kobiet ze snu.Tam fabuła rozwijasię autonomicznie.Milczała, więc dodał: Położę się na posadzce.Mam grube portki,nie powinienem bardzo zmarznąć. Wszystko przez te moje zasady , pomyślał. Nawet we śnie zachowuję sięprzyzwoicie.Nie spał jednak ani chwili na posadzce.Wszystko potoczyło się w takt marzeniasennego: bez zbędnych słów ułożył się obok niej, a ona zaraz wtuliła się w niego.Pocałunki smakują jak owoc awokado, jej pocałunki właśnie tak smakowały.Odzieniejakby samo się zsuwało.Za mocno ugryzła go w ucho.Aż zamrowiło, i skarcił ją: Przestań. Mhm.Aatwo było przedrzeć się przez warstwę jej bielizny.Pod spodem Liliane byławspaniała: skóra ciepła, sucha, leciutko szorstka, a kwiatki piersi wyraziste i sprężyste.Z koronami od spodu, a króciutkimi łodyżkami do przodu.Zachowywała się biernie.Jak cudowna lalka, choć trochę zbyt lalkowato.Powiedziałjej o tym. Przecież właśnie tego chcesz.Trudno było odpowiedzieć, gdy słowa trafiały w sedno.Piersi miała większe, niżmyślał, i bardziej sterczące.Gdy wodził po nich palcami, wydawało się, że niteczkidoznań snopkami wędrują w głąb Liliane, sprawiając jej frajdę.Nie przestawał delikatniepieścić jej piersi, dekoltu i brzucha.Wydawało się mu, że śni cudowny sen na jawie, niechciał go przerywać.Pózniej gdzieś rozsiał resztki ich odzienia.Miał ją jeszcze raz, a myśli uciekały dokrainy posiadania.Odnosił wrażenie, że zrobili to setki razy, ale przecież tak może byćtylko we śnie.Jej ciało widoczne w półmroku przypominało malowidło.Pokrywały jepasy, to białe, to sinawe; to blade kwiaty o niebieskich liściach; to znów złote tarcze lubłodyżki z kolcami.Szczyty jej piersi otaczały złote obręcze, jeszcze podkreślone rzędemkółeczek. To posklejane włoski.? Sam zobacz [ Pobierz całość w formacie PDF ]