[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jeślinawet nie porzucę wojska, to poproszę o etat.bo ja wiem? W Dartanie? Możew Grombelardzie? Nie wiem jeszcze, nic nie wiem.Zamilkł. Idz już powiedziała niegłośno. Zdałeś komendę.Teraz idz już.Skinął jej głową, podniósł się i poszedł.* * *Popękane okna zasłonięte były jakimiś pledami, dzięki czemu ciepło trochęwolniej uciekało z izby.Przez wąską szczelinę między ościeżnicą, a niedokładniedociągniętą kotarą , tryskał promyk żółtego, migotliwego światła.Płomyki sto-jących na stole świec chybotały się, a w rytm ich poruszeń płonęły i gasły drobinkiśniegu pod oknem.Siedząca w izbie kobieta, już mocno ogłuszona wstrętnym samogonem, upi-jała się coraz bardziej.Z mroku, zza węgła budynku, wychynął jakiś cień.Drugi wyszedł skądś naspotkanie.Gdy spadał obfity śnieg, przydatność kocich zwiadowców stawała się prawieżadna.Brnący w zaspach po uszy, zostawiający wszędzie ślady, widoczny jakna dłoni koci żołnierz, nie był nikomu potrzebny.Od pewnego czasu zwiadow-cy Dorlota nie opuszczali stanicy.Ludzie, przyzwyczajeni do widoku kotów-le-gionistów, w tym wypadku tylko udawali, że wszystko jest normalnie.Ośmiukotów nie miała żadna placówka.Mało tego: nie wszystkie były tirsami, jak Do-rlot.Dwaj zwiadowcy należeli do grombelardzkich gadba.%7łołnierze spoglądalina te dziwne stworzenia ze starannie skrywanym niepokojem.Mało kto potrafiłdogadać się z kotem, trudno było ocenić, co może obrazić takiego, a co tylko roz-bawić.Gadba zaś zostały przez Szerń pomyślane jako machiny do zabijania.Nic na świecie, o podobnych rozmiarach i wadze, nie miało nawet cienia szan-sy na zwycięską walkę z takim, kierowanym przez rozum, zwojem mięśni; ba!nawet zaskoczony człowiek mógł ulec, oślepiony niechybnymi ciosami pazurówjuż w pierwszej chwili ataku.%7łołnierze, wcale nie uważając kotów za coś gor-szego, jednak nie do końca pojmowali ich sposób myślenia i stąd brały się różneobawy.Szczególnie dotyczyło to, większych niż tirsy i słabo znanych w Armekciewojowników gadba.126Taki właśnie kocur spotkał się z Dorlotem pod oknem, przez które dało sięzajrzeć do izby Terezy. Już nie wróci rzekł gadba. Zpi.Potoczyła się szybka, oszczędna w słowach, kocia rozmowa, prawie niezro-zumiała dla człowieka.Skoro Rawat nie zamierzał złożyć podsetniczce ponownejwizyty, pozostało działać, nim kobieta upije się do reszty.O ile jeszcze nie byłoza pózno. Werk rzekł Dorlot, zanurzony w zimnym, białym puchu aż po brzuch.Idę do niej.Wielkimi łukami pokicał przez śnieg.Najpierw zajadle drapał drzwi, ale oka-zało się szybko, że prędzej zwabi wartę spod palisady, niż uzyska w ten sposóbaudiencję.Wrócił pod okno i z kamiennym spokojem wylądował w izbie, ra-zem z zerwanym pledem.Tereza drgnęła przestraszona, po czym, przekrzywiającgłowę, obserwowała zaplątanego w szmatę kocura, jakby nie dowierzając, że na-prawdę widzi to, co widzi.Zważywszy jej stan, namysł wydawał się uzasadniony. Kot powiedziała wreszcie.Nie znosiła kotów.Nie umiała wykorzystać ich zdolności, zaś sposób, w ja-ki przyjmowały i spełniały rozkazy, doprowadzał ją do białej gorączki.Wstałaciężko i kiwając się pod ścianą najwyrazniej szukała miecza przy boku.Bezskutecznie; zaraz zresztą straciła równowagę i znalazła się na podłodze, nosw nos z dziesiętnikiem zwiadowców, zionąc morderczą gorzałą.Niewrażliwego zazwyczaj kocura zemdliło.Piwo lubił, ale wódkę miał zazwykłą truciznę; już sam zapach stroszył mu wąsy i kładł uszy na głowie. Nic z tego powiedział ponuro sam do siebie.Podsetniczka próbowała podnieść się z podłogi, mrucząc coś niewyraznie. Jutro, słyszysz? rzekł Dorlot dobitnie. Pogadamy jutro.Dzisiaj za-pamiętaj tylko jedno: nie puszczaj Agatry z Rawatem.Słyszałaś? Zapamiętasz?Agatra ma zostać w stanicy.Tereza na czworakach podpełzła do ściany, oparła o nią głowę i zaczęła rzygać.Kocur ruszył z powrotem do okna. Cze.czekaj. wykrztusiła. Co mówiłeś? Nie puszczaj Agatry z Rawatem powtórzył dziesiętnik. Astat chceiść, ale ona nie.Wiem na pewno.Zapamiętasz? Zatrzymasz ją?Kiwnęła głową, zaczerpnęła tchu i znów zwymiotowała.Kocur zniknął zaoknem.12Ambegen wrócił do stanicy sześć dni po wyjezdzie Rawata.Przyprowadziłdwa kliny jazdy pod wodzą doświadczonych podsetników i zapowiedział rychłenadejście wozów z żywnością i okryciami zimowymi.Na razie przywiózł tylko,na grzbietach koni jucznych, krótkie kożuszki i rękawice dla jazdy, która najczę-ściej wychodziła w pole.Wieść o nieobecności komendanta stanicy przyjął zespokojem aż nienaturalnym; można by odnieść wrażenie, że spodziewał się cze-goś podobnego.Odłożył temat na pózniej.Nie usiadł, nie odpoczął, zjadł coś nastojąco i wziął się za robienie porządków.Nim nastał wieczór, dla wszystkich jużbyło oczywiste, że to nie brak zapasów, nie mróz i nie tysiące Alerów stanowiłynajwiększe problemy.Przede wszystkim brakowało gospodarza.Rozlazłe rządyRawata podkopały i tak nienajlepsze morale żołnierzy, wpłynęły na rozluz-nienie dyscypliny.Jazda, choć zupełnie bez sensu, to jednak wychodziła w polei kręciła się między wioskami.Ale staniczna piechota nie miała nic do roboty.Potem okazało się jeszcze, że srebrni Alerowie mają być.sprzymierzeńcami,a ścigać i tępić trzeba tylko złotych.Od dawna już chodziły pogłoski, że komen-dant jest coś nie tego , a ponieważ wszyscy wiedzieli o dziwnych snach Agatryi Astata, zaczęto podejrzewać, iż Rawat ma to samo.Dwójka łuczników trzymaławprawdzie języki za zębami, ale koledzy nawet nie za bardzo wyduszali z nichprawdę no bo po co? Sprawa była jasna.%7łołnierzom taki mętlik wcale się niepodobał.Chcieli mieć wyraznie powiedziane: to jest wróg, to przyjaciel, bronimywiosek, albo siedzimy w stanicy.Cokolwiek, byleby to było zrozumiałe i pro-ste [ Pobierz całość w formacie PDF ]