[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rzucił zaklęcie i raz jeszcze wypowiedziałsłowo.Już jako rybołów wzleciał na mocnych skrzydłach ponad urwisko.Potem,opętany żądzą lotu, pofrunął dalej nad krainą jeszcze spowitą w mrok.Dalekow oddali ujrzał jaśniejącą w pierwszych promieniach słońca kopułę wysokiegozielonego wzgórza.Tam właśnie pofrunął i tam wylądował.A gdy dotknął ziemi, znów stał sięczłowiekiem.Długą chwilę stał bez ruchu, oszołomiony.Miał wrażenie, że nie powrócił doswej postaci z własnej woli, lecz sprawiło to dotknięcie tej ziemi, tego wzgórza.Władała tu magia, znacznie potężniejsza niż jego własna.Czujny, zaciekawiony rozejrzał się wokół.Na całym wzgórzu kwitł iskier-nik.Jego długie płatki połyskiwały żółcią w trawie.Dzieci w Havnorze znały ówkwiat.Nazywały go iskrami z Ilien, które spłonęło, gdy smok Orm Ognisty za-atakował wyspy, a Erreth-Akbe ścigał go na najdalszy zachód, aż na Selidor.Me-dra przypominał sobie pieśni i opowieści o bohaterach: Erreth-Akbem i innychprzed nim, Akambarze, który wyparł Kargów na wschód, i Serriadhu, władcy po-koju.A także o magu Athu i Morredzie, Białym Czarnoksiężniku, umiłowanymkrólu.Odważni i mądrzy, stanęli przed nim, jakby wezwał ich, przywołał, choćnie wypowiedział ni słowa.Ujrzał ich.Stali w wysokiej trawie wśród kwiatów40w kształcie płomyków kołyszących się w porannym wietrze.A potem wszyscy zniknęli.Znów był sam na wzgórzu, wstrząśnięty i zadzi-wiony.Widziałem władców i królów Ziemiomorza, pomyślał.I wszyscy są tylko tra-wą rosnącą na tym wzgórzu.Powoli ruszył na wschodnie zbocze, jasne i ciepłe, skąpane w blasku słońca,które wyłoniło się już zza horyzontu.W jego promieniach ujrzał dachy miastanad wychodzącą na wschód zatoką.A dalej za nimi granicę, gdzie morze stykasię z niebem.Odwróciwszy się na zachód, zobaczył pola, pastwiska i drogi.Napółnocy wznosiły się długie zielone wzgórza.W południowym zakątku wyspywyrastał gaj wysokich drzew.Medrze wydało się, że to forpoczta wielkiej pusz-czy, takiej jak Faliern na Havnorze, po chwili jednak ze zdumieniem dostrzegł zagajem pozbawione drzew wrzosowiska i pastwiska.Stał tam długo; w końcu zszedł w dół, stąpając wśród wysokiej trawy i iskier-nika.U stóp wzgórza ujrzał dróżkę wiodącą ku farmom, dobrze utrzymanym, leczchyba opuszczonym.Szukał drogi do miasta, żadna ścieżka jednak nie wiodła nawschód.Na polach nie dostrzegł żywego ducha, choć część z nich była świeżozaorana.Gdy mijał farmy, nie zaszczekał żaden pies.Jedynie na rozstajach staryosioł, pasący się na kamienistej łące, wysunął łeb nad drewnianym płotem, łaknąctowarzystwa.Medra, wychowany w mieście, wśród łodzi, nie znał się na farmachi zwierzętach, miał jednak wrażenie, że osioł spogląda na niego przyjaznie.Przy-stanął, by pogładzić szarobrązowy kościsty pysk. Gdzie jestem, ośle? spytał. Jak mam dotrzeć do miasta?Osioł przytulił głowę do jego dłoni i zastrzygł długim prawym uchem.ZatemMedra na rozstajach skręcił w prawo, choć zdawało mu się, że w ten sposób po-wróci na wzgórze.Wkrótce znalazł się wśród domów, a potem na ulicy wiodącejwprost do miasta nad zatoką.W mieście tym panowała równie osobliwa cisza jak na farmach.Nie słyszałżadnych głosów.Nie widział twarzy.Trudno było czuć niepokój w tak na pozórzwyczajnym miasteczku w słodki, wiosenny poranek.Jednakże cisza sprawia-ła, że zastanawiał się, czy istotnie nie trafił do krainy spustoszonej przez zarazę,na przeklętą wyspę.Szedł dalej.Między domem a starą śliwą rozciągnięto sznurz praniem.Przypięte do niego ubrania kołysały się na ciepłym wietrze.Zza ro-gu, z ogrodu, wyszedł kot o białych łapach dorodny, lśniący.Medra skręciłw brukowaną uliczkę, kiedy usłyszał głosy.Przystanął, nasłuchując.Cisza.Poszedł dalej.Uliczka prowadziła na niewielki rynek, gdzie nie rozstawionożadnych kramów.Zebrali się tam ludzie.Nieliczni.Nie kupowali ani nie sprzeda-wali.Czekali na niego.Odkąd na zielonym wzgórzu wyrastającym nad miastemujrzał plamy światła i cienia w trawie, w jego sercu zapanował spokój.Przepeł-niało go wyczekiwanie niezwykłości, ale nie lęk.Teraz stanął bez ruchu, patrzącna ludzi, którzy wyszli mu na spotkanie.41Było ich troje, stary, rosły mężczyzna o szerokich barach i lśniących siwychwłosach oraz dwie kobiety.Czarodziej zawsze pozna czarodzieja.Medra natych-miast się zorientował, iż kobiety obdarzone są mocą.Uniósł zaciśniętą w pięść rękę, a potem odwrócił ją i otworzył, ukazując wnę-trze dłoni.Jedna z kobiet, ta wyższa, roześmiała się, nie odpowiedziała jednak podobnymgestem. Powiedz nam, kim jesteś rzekł siwowłosy uprzejmie, lecz bez słowapowitania. Powiedz, jak tu przybyłeś. Urodziłem się w Havnorze.Wychowano mnie na szkutnika i czarnoksięż-nika.Płynąłem statkiem z Geath do Portu O.Sam jeden uszedłem z życiem zeszłejnocy, gdy uderzył w nas magiczny wiatr.Medra zamilkł.Wspomnienie galery i płynących nią ludzi pochłonęło jegomyśli, tak jak czarne morze pochłonęło statek.Ze świstem wciągnął powietrze,jakby wynurzał się z wody. Jak tu przybyłeś? Jako.jako ptak, rybołów.Czy to jest Roke? Zmieniłeś się?Przytaknął. Komu służysz? spytała niższa i młodsza z kobiet, odzywając się po razpierwszy.Miała czujną, twardą twarz i długie czarne brwi. Nie mam pana. Czemu wybierałeś się do Portu O? W Havnorze wiele lat temu trafiłem w niewolę.Ci, którzy mnie uwolnili,opowiedzieli mi o miejscu, gdzie nie ma panów, wciąż pamięta się rządy Serriadhai szanuje sztuki.Od siedmiu lat szukam owego miejsca, owej wyspy. Kto ci o nim opowiedział? Kobiety Dłoni. Każdy może podnieść pięść i pokazać dłoń powiedziała łagodnie wyższakobieta. Ale nie każdy zdoła do Roke dolecieć, dopłynąć, dożeglować, w ogóletu dotrzeć.Musimy zatem spytać, co cię tu sprowadza.Wydra nie odpowiedział od razu. Przypadek rzekł w końcu sprzyjający latom pragnień.Nie sztuka, niewiedza.Myślę, że przybyłem do miejsca, którego szukałem, ale tego nie wiem.Myślę, że jesteście ludzmi, o których mi opowiadano.Ale tego nie wiem.Myślę,że drzewa, które widziałem ze wzgórza, skrywają w sobie wielką tajemnicę.Aletego nie wiem.Wiem jedynie, że odkąd postawiłem stopę na tamtym wzgórzu,stałem się taki jak kiedyś, w dzieciństwie, gdy pierwszy raz usłyszałem pieśń Czyny Enladzkie.Błąkam się pośród cudów.Zbliżyli się ku nim inni ludzie.Usłyszał ciche głosy. Gdybyś tu został, co byś robił? spytała kobieta o czarnych brwiach.42 Mogę budować łodzie, naprawiać je, żeglować.Potrafię znajdować nadziemią i pod ziemią.Umiem zaklinać pogodę, jeśli tego wam trzeba [ Pobierz całość w formacie PDF ]