RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Na Wieczny Płomień, Ryle, jaka jestem zmęczona.Objął ją.Wszystkie wizje rycerskich zachowań i ratowania szlachetnie urodzonych dziewic w romantycznych opałach rozwiały się na zawsze, kiedy trzymał Imrie mocno przy sobie, ciesząc się jej ostrym zapachem, potarganymi włosami, świadomością Mocy i obietnicą jej zmęczonego ciała.Valon i magik stanęli za nimi i bez słowa, jak na komendę, odwrócili się w stronę innych, licznych dolin Wyżyny Hallack, by nie patrzeć na Dolinę Harkens.— Odpoczniemy, pani — zaproponował Ryle.— Zasłużyliśmy na odpoczynek.Kiedyś, mam nadzieję, zasłużę na ciebie, pani.Imrie mruknęła; był to zmęczony, lecz pełen miłości dźwięk.Po chwili Ryle uświadomił sobie, że dziewczyna śpi na stojąco, oparta o jego ciało.Valon się zaśmiał.— Któż, mój panie, ma ku temu większe prawo? — zapytał.Ryle zaśmiał się wraz z nim i, otulając dziewczynę płaszczem, położył się obok niej na spokojnej ziemi.PosłowieKiedy Andre Norton poprosiła mnie, żebym napisała opowiadanie do jednej z antologii Świata Czarownic, bardzo mi to pochlebiło, ale jednocześnie ogarnęły mnie —wątpliwości.Boja nie wierzę w magię.Lubię czytać historie, w których występuje magia, i nie mam problemu z pozbyciem się niedowierzania — chyba że to moja własna historia, wtedy absolutnie nie mogę tego pominąć.Usiadłam jednak do komputera, oświadczyłam moim bohaterom, ze mimo przekonań autorki oni uwierzą w magię, i zaczęłam pisać.Powinnam się tego domyślić.Nie uwierzyli w magię bardziej niż ja.Gdy zdarzyło się coś magicznego, pomrukiwali sceptycznie, a potem stawali jak wryci, odmawiali poruszania się, mówienia, a nawet myślenia.Nie wydaje się wam, ze to trochę zwariowane? Przecież to tylko postacie, prawda? Istnieją tylko w mojej wyobraźni, zgadza się? Muszą robić to, co im każę, nieważne, co to jest.Sami im to powiedzcie.Moja praca byłaby o wiele łatwiejsza, gdyby ci wymyśleni goście rozumieli, ze mają tańczyć, jak im zagram, ale nie wierzą w to ani przez chwilę, szczerze mówiąc ja też nie.Nie, moje postacie traktują mnie tak, jak niektóre prymitywne plemiona swoich bogów —jeśli bóg nie daje deszczu albo dobrych plonów, albo pomyślnego polowania, biją go pałkami, a jeśli mimo wszystko nie chce się podporządkować, bezceremonialnie go wyrzucają i znajdują sobie innego boga, który daje im, czego chcą.Potem przypomniałam sobie radę, którą dal mi Chelsea Quinn Yarbro, kiedy utknęłam w ostatniej części powieści i miałam dość całej tej sprawy.Quinn zasugerował, żebym wprowadziła postać podobnie niezadowoloną z postępów jak ja i zobaczyła, czy się uda.Strategia sprawdziła się wspaniale, więc postanowiłam ją powtórzyć i teraz.Nagle pojawiła się Imrie, z nogami w błocie i dłońmi na biodrach.Oświadczała wszem i wobec, ze magia to stek bzdur i ze nie wierzy w nią ani trochę.Gdzieś głęboko w mojej głowie zabrzmiał cichy głosik, który powiedział, ze niewykluczone, iż osoba, która nie widzi magii i w nią nie wierzy, może być tak silna jak amulet najlepszych Czarowników.Od tego momentu historia płynęła sama.Siedziałam przy komputerze i szaleńczo próbowałam się pozbierać z tymi “wymyślonymi” postaciami, które wyskakiwały z historii i miały w nosie, ze jestem głodna albo koniecznie muszę iść do łazienki.Moi bohaterowie to stadko niewdzięczników, ale kiedy zaczynają się ruszać, za nic w świecie nie chciałabym ich zatrzymać, nawet gdybym mogła.MARTA RANDALCieśnina burzK.L.RobertsCztery razy dziennie silne pływy targały i kłębiły wody Cieśniny Burz, łączącej Zatokę Hilariona z Zatoką Oceax.Tam, gdzie cieśnina była najwęższa, z morza wyrastały niewielkie wysepki, przypominające żelazne pale.Z powodu pływów, szerokich i poszarpanych raf koralowych i nieurodzajnej gleby wysepki te nie miały mieszkańców, z wyjątkiem jednej młodej kobiety.Chociaż nie pozostawała tam długo, wyglądała jak zrodzona z samej wyspy: była tak ponura i kamienna.Przy życiu trzymały ją nienawiść i podstęp: wypowiadała stare zaklęcie, sprawiające, iż ryby i morskie iguany myślały, że jej palce to tłuste robaki, robaki, które w ostatniej chwili wyrywały swą zdobycz z wody i roztrzaskiwały ją na skałach.Często jednak zapominała o jedzeniu, więc jej ciało stało się wychudzone; nawet piersi zaczęły się zmniejszać.Po pewnym czasie zaczęła chodzić nago, bo jej suknia, kiedyś z mocnego, grubo tkanego materiału, porządnie się już przetarła.Co dzień rano wspinała się na skalisty szczyt, położony w samym środku wyspy, z którego miała widok na oba brzegi zatoki.Było z nią małe milczące dziecko, wychudzone jak ona sama; przemawiała do niego konspiracyjnym tonem, obserwując morze w poszukiwaniu okrętów.Ale dziecko nie odpowiadało, to nie zdarzyło się nigdy.Czasami w cieśninę ośmielały się wpłynąć statki.Żeglarze mogliby przypuszczać, iż niemota dziecka wynika z przerażenia, bo kobieta była tak odrażająca, że nie spojrzałby na nią nawet dojrzały mężczyzna.Przyglądała się cieśninie z wyrazem nieludzkiej złośliwości na twarzy, sztywniała, a jej usta wykrzywiał potworny grymas.Potem, ze sprawnością niezwykłą jak na jej wiek, unosiła pięści nad głowę i przyciągała poskręcaną chmurę siły.Książę Chastain w kwiecie wieku był mężczyzną imponującej budowy, ale siedzący tryb życia, narzucony przez obowiązki, już dawno ograniczył jego żywotność, więc stał się dość korpulentny.Jak na swoje zdolności i wyobraźnię sprawował władzę bardzo dobrze.Wysyłał skrybów do dalekiego Lormtu, żeby przepisywali rozpadające się rękopisy Starej Rasy, wprowadził ograniczenia własnej władzy; przewodził wyprawom mającym na celu pokonanie Sarneńskich Jeźdźców.Teraz jednak bardziej interesował się własnym trawieniem i muzyką.Ostatnie wydarzenia, niestety, obróciły wniwecz to, czego dokonał, i pozostawiły mu niewiele czasu na to, co lubił [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl