RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jakże to, więc ci spokojni, opanowani Anglicy, ci panowie, którzy stworzyli pojęcie gentlemana, są tacy nieprzyzwoici, że nasza biedna Szczepanowska czuje się w angielskim domu jak na rogu Marszałkowskiej? Shaw powinien dostać jakiś polski order za tę postać, dzięki której widz angielski może nabrać o narodzie polskim pojęcia bardzo miłego, choć dość fantastycznego.Ród Szczepanowskich, który ślubował codzienne narażanie życia, nie wzbudza co prawda zaufania, jeżeli chodzi o pożyczki zagraniczne, nie dziwiłbym się jednak Anglikowi, który by oszalał z miłości dla panny Liny.Trudno jest podać choćby same tematy wszystkich rozważań i dowcipów, które Shaw robi w trzech pakownych aktach swej komedii.Trzeba pamiętać, że utwór ten nie ma ogólnej tezy ani tendencji.Żadna z postaci nie mówi w imieniu autora.Jest to rozumna pogawędka o najrozmaitszych sprawach.O wielkich walorach autora wymownie świadczy dwudziestoletnia próba czasu i żelazna próba przekładu p.Sobieniowskiego.Sztuka, która przetrwała wojnę i przekład Sobieniowskiego, godna jest nazwy ogniotrwałej.Znowu słyszało się zwroty i słowa nie używane u nas od czasów Kadłubka.Sztuczność i pretensjonalność języka – to wady specjalnie złośliwe, jeżeli chodzi o tłumacza Shawa.Chciałoby się powiedzieć p.Sobieniowskiemu, jak p.Tarletonowi: „Nie czytajcie Biblii”, albo „Tłumaczcie Tennysona”.Z aktorów wyróżnić trzeba przede wszystkim Samborskiego.O tym świetnym aktorze powiedziała pewna jego koleżanka: „Nie wiadomo, czy to wielki talent, czy wielka astma”.Notujemy z przyjemnością, że dał doskonałą, pełną życia kreację i że uleczył się z astmy jak zdrowe i tęgie dziecko z kokluszu.Zabawny i pomysłowy był Daczyński.Stanisławski grał nie jak lord, ale jak dwóch lordów, a wiadomo, że lord jest dopiero wtedy naprawdę lordem, gdy jest przy tym drugi lord.Staszewski i Wesołowski niewiele mieli do pokazania.Modzelewska i Rómanówna były tak wdzięczne i miłe, jak to sobie stary Shaw wymyślił.Kawińska bardzo dyskretna, nawet może za bardzo.Karbowski dał dobry epizod.Reżyseria dyr.Szyfmana taktowna i inteligentna.Jak na dyrektora teatru może zbyt wiele pietyzmu dla autora.Zwłaszcza w pierwszym akcie przydałyby się skróty.9 marca 1930 r.Teatr Narodowy: „DON JUAN”, sztuka w 3 aktach Tadeusza Rittnera; reżyseria Juliusza Osterwy; dekoracje Wincentego Drabika.Wilki w nocy i Don Juan, dwie przedwojenne sztuki Rittnera, świadczą wymownie o zmienności mody i trwałości sztuk opartych na życiowych, bezpośrednich obserwacjach.Don Juan jest dziś śmieszny jak staroświecki damski kapelusz.Wilki w nocy pozostały zajmującą sztuką teatralną.Jest w tym pewna ironia, że utwory pretendujące do wyrażania spraw „wieczystych” i abstrakcyjnych nieraz łatwiej ulegają rozkładowi niż skromne a rzetelne sprawozdania z uczuć i charakterów ludzkich współczesnej autorowi epoki.Pewnie dlatego nikt z nas nie czyta nadziemskich przygód rycerskich, z których Don Kichot wywiódł swe szaleństwo, a ta satyra na księgi rycerskie przetrwała i te księgi, i setki lat.Sztuki najbliżej trzymające się życia, najmocniej z nim związane bronią się lepiej przed działaniem czasu niż dzieła górnolotne, nie dające obrazu żywego człowieka, ale oparte na samych tylko modach i nastrojach.Don Juan Rittnera jest takim właśnie produktem mody estetycznej, jest pustym i wygasłym kominkiem, w którym kiedyś spalono wątły bukiecik liści opadłych z drzewa snobizmu.„Kto nigdy nie dotknął ziemi, ten nigdy nie będzie wznawiany w teatrze” – jak słusznie powiedział nasz wieszcz Adam Mickiewicz.Don Juan ogromnie przypomina film sowiecki wyświetlany parę lat temu w Warszawie, obraz propagandowy i, jak na filmy sowieckie, bardzo słaby, mimo że wykonany pod kierunkiem samego p.Łunaczarskiego.Film ten miał tytuł Wilkołak.Był tam taki sam dziedzic wielkiego majątku, tak samo nocą wybierał się na polowanie i uwodził wiejskie dziewczęta.Zatłukli go oczywiście w końcu widłami, a majątek został rozparcelowany.Nie jestem człowiekiem krwiożerczym, ale marzyłem, patrząc na Don Juana, aby mu przynajmniej ktoś nakładł po mordzie.Trudno jest dzisiejszemu widzowi zastanawiać się nad samym oderwanym problematem Don Juana, choć próbować nie zaszkodzi.Czy Don Juan to po prostu erotoman z powodzeniem u kobiet, czy może maniak-kolekcjoner? I czy to taka wielka różnica zbierać pudełka od zapałek, klucze od sardynek czy kochanki? Jeśli jest człowiekiem opętanym maniactwem, to wybrał sobie manię godną pożałowania.Filatelista nie musi znosić pretensji od marki pocztowej, którą poślinił i wlepił do albumu.Marka pocztowa milczy, nie gada, nie nachodzi domu i nie oblewa kwasem pruskim.Rittner usprawiedliwia swego bohatera.Od jednej kobiety do drugiej pcha go podobno głód nowości, pragnie kosztowania ciągle innych potraw, nuży go monotonia, chce, aby każdy dzień przynosił nam coś nowego.Tak się mówi – jak to wygląda w praktyce? Don Juan robi ciągle to samo.Nie jest w stanie, zdobywając osiem kobiet na tydzień, odnaleźć w kobiecie żadnej istotnej różnicy.Cóż on wie o kobietach? Wszystkie muszą mu się wydawać podobne.Widzi je tylko w jednej pozie, w jednym oświetleniu.Nie ma czasu poznać damy, którą uwiódł, obcuje z kobietami, stykając się, że tak powiem, z tą jej stroną, która jest u każdej kobiety najbardziej podobna, to ma być człowiek, co szuka nowości? To jest właśnie mechanizacja ruchów, fordyzm, na który tak narzekają robotnicy amerykańscy.Uwodzi kobietę, zdobywa ją i porzuca, i tak przez całe życie, i nic go poza tym nie obchodzi, niczym się nie interesuje.A może to nie on porzuca kobiety, a one nie mogą z nim wytrzymać, taki staje się nudny i jałowy w bliższym pożyciu?Don Juan budzi w nas uczucie politowania.Gdyby choć zdobył się na minimalną własną inwencję i uwiódł raz dla odmiany brata-ginekologa albo Leporella, gdyby był przy tym sodomitą; może by budził mniejsze współczucie.Grozę jego egzystencji powiększa nieśmiertelność.Nawet śmierć nie da mu wyzwolenia.Rittner wierzy w wieczne reinkarnacje Don Juana, który nie może umrzeć po ludzku, a musi się wcielać w coraz to nowe efektowne i bardzo zamożne noworodki.Jeśli słowo reinkarnacja pochodzi od słowa „karny”, są to zaiste wieczne aresztanckie roty.Bo cóż się okazuje? Gdy już dokładnie zabity sztyletem przez Leporella leży wielki uwodziciel na fortepianie, zbliża się Zuzanna i całuje go w usta.Don Juan oddaje jej pocałunek.„Pocałował mnie!” – woła Zuzanna i biega po pokoju.Więc nawet nie ma „fajrantu”, przerwy obiadowej, nawet nie czekają, aż się wcieli przyzwoicie, tylko nawet w trumnie musi orać.Osterwa nic nie potrafił zrobić z głupiej roli, jaką kazano mu grać w Teatrze Narodowym.Szeptał namiętnie, dyszał, rozdymał nozdrza, słowem robił wszystko solidnie i starannie, ale nikogo na widowni nie uwiódł.Posiadł Kasztelankę, nie zdejmując butów do konnej jazdy, nie pokazał się nawet ani razu we fraku czy w pidżamie.W ogóle stronę higieniczno-toaletową sztuki należało troszeczkę uwspółcześnić.Don Juan przyjeżdża późno w nocy i gdy wchodzi na scenę w długich butach, mamy prawo przypuszczać, że się przebierze lub choćby tylko umyje [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl