[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oczekiwałjej zgryziony.Źle się stało, że zdobywał informacje na tak oficjalnej drodze.Ryzykował nie tylko animozję kolegów, lecz i osłabienie własnej pozycji w rozgrywce, gdy202 STANISŁAW LEM by miało dojść do votum separatum.Czy próba wyjścia śledztwa poza sprawy techniczne, ku ludziom nie mogła być wyłożonajako uleganie naciskom van der Voyta? Widząc w tym interes stoczni, generalny dyrektor niezwłocznie by go pogrą żył, dostarczając prasie odpowiednich napomknień.Rzuciłby jej Pirxa na pożarcie jako niezręcznego sojusznika.Lecz nie pozostawało nic innego, jak ten ślepy strzał.Na zdobywanie informacji prywatnie, drogą okólną, nie było czasu.Co prawda, nie żywił żadnych określonych podejrzeń.Czym się więc kierował? Dość mętnymi wyobrażeniami o niebezpieczeństwach czających się zawsze nie po stronie ludzi i nie po stronie automatów, lecz na styku - tam, gdzie jedni kontaktują się z drugimi, bo sposób rozumowania ludzi i komputerów jest tak niesamowicie różny.Ijeszcze tym, co wyniósł z chwili spędzonej przed półką starych książek, a czego nie potrafłby nawet wyrazić.Odpowiedź przyszła rychło: każdy kontroler prowadził swoje komputery od początku do końca testów, kładąc zaś podpis na akcie noszącym nazwę „świadectwa dojrzałości”, ponosił odpowiedzialność za dysfunkcjonalne przeoczenia.Komputer „Anabisa” badał Stoernhein, pozostałe dwa - Cornelius.Pirx miał ochotę wyjść z sali, na co nie mógł sobie jednak pozwolić.Już i tak czuł narastające wokół napięcie.Obrady zakończyły się o jedenastej.Udał, że nie dostrzega znaków, jakie dawał mu Romani, i wyszedł czym prędzej, jakby uciekał.Zamknąwszy się w swojej klitce, gruchnął na łóżko i podniósł oczy do sufitu.Mint i Stoernhein nie liczyli się.Pozostawał tedy Cornelius.Umysł racjonalny i naukowy zacząłby rzecz od zapytania, co takiego mógł właściwie przeoczyć kontroler? Niezwłoczna odpowiedź, że zupełnie nic, zamknęłaby i tę odnogę śledztwa.Pirx nie był jednak naukowym umysłem, więc pytanie takie nie przyszło mu nawet do głowy.Nie próbował też zastanawiać się nad samą procedurą testową, jakby czuł, że i to źle się dla niego skończy.Myślał po prostu o Corneliusie takim, jakim go znał, a znał go nieźle, ANANrţ 203 choć rozstali się przed wielu laty.Stosunki ich układały się i kiepsko, w czym nic dziwnego, zważywszy, że Cornelius był dowódcą „Crulliwera”, on zaś młodszym nawigatorem.Układały się jednak gorzej niż zwykle w takiej sytuacji, gdyż Cornelius był potworem dokładności.Nazywano go mękalem, skrupulatem, liczykrupą i łowcą much, ponieważ potrafił zmobilizować pół załogi dla pogoni za muszką na pokładzie.Pirx uśmiechnął się na myśl o swych osiemnastu miesiącach pod skrupulatem Corneliusem; teraz mógł sobie na to pozwolić, wtedy wychodził ze skóry.Cóż to był za nudziarz! A jednak wszedł nazwiskiem do encyklopedii w związku z badaniami zewnętrznych planet, zwłaszcza Neptuna.Mały, szarawy na twarzy, wiecznie zły, podejrzewał wszystkich o to, że chcą go oszukać.W rzeczy, jakie opowiadał - że przeprowadza osobiste rewizje załóg, bo mu ludzie szmuglują muchy na pokład - nie wierzono, ale Pirx akurat wiedział, że nie było to zmyślenie.Cornelius miał w szufladzie pudło pełne proszku DDT i potrafił zastygać w rozmowie z podniesionym palcem (biada temu, kto nie zamarł na ów znak), łowiąc uchem to, co mu się wydało bzyknięciem.W kieszeni nosił pion i metr stalowy; kontrola ładunku w jego wykonaniu przypominała wizję lokalną na miejscu katastrofy, która wprawdzie nie zaszła jeszcze, ale nadciąga.Miał w uszach okrzyk: „Liczydło idzie, kryj się!” - po którym mesa pustoszała; pamiętał szczególny wyraz oczu Corneliusa, które jak gdyby nie brały udziału w tym, co akurat robił lub mówił, lecz nawiercały otoczenie, ; poszukując w nim nie doprowadzonych do ładu miejsc.W ţ ludziach latających dziesiątkami lat gromadzą się dziwactwa, ţ ale Cornelius był ich rekordzistą.Nie znosił niczyjej obecności za plecami, a kiedy przypadkiem siadł na krześle, na którym ; ktoś siedział przed chwilą, i wyczuł to po cieple siedzenia, zrywał się jak oparzony.Był z tych, których wyglądu w młodości w ogóle nie można sobie wyobrazić.Nie opuszczał go wyraz zgnębienia niedoskonałością wszystkich dokoła; cier204 STANISŁAW LEM piał, ponieważ nie mógł ich nawrócić na swoją pedantyczność.Pukając palcem w rubryki, po dwadzieścia razy w kółko sprawdzał.Pirx zamarł.Potem usiadł powoli, jakby stał się ze szkła.Myśl, biegnąc wśród chaotycznych wspomnień, zawadziła niewidzialnie o coś i było to niczym pogłos alarmu.Co właściwie? Że nie cierpiał nikogo za plecami? Nie.Że zamęczal podwładnych? I co z tego? Nic.Alejakby blisko.Był terazjak chłopiec, który błyskawicznie zamknął garść, by pochwycić żuczka, i trzyma zaciśniętą pięść przed nosem - bojąc się ją otworzyć.Powoli.Cornelius, prawda, słynął ze swoich rytuałów.(Czy to?.- zatrzymywał się na próbę myślą).Kiedy przychodziło do zmiany przepisów, wszystko jedno jakich, zamykał się z urzędowym pismem w kajucie i nie wyszedł z niej, dopóki nie wykuł nowości na pamięć [ Pobierz całość w formacie PDF ]