RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Joe uśmiechnął się od ucha do ucha.- Słyszeliście?„Bratankpwie” odpowiedzieli jednogłośnie:- Tak jest, kochany wujaszku.Ale z Interpolem nie ma żartów.- Wiem o tym - odparł szef.- Ze mną też nie ma żartów.Pamiętacie sprawę Rudego Goryla?Rudy Goryl był agentem Pietruszki, działającym w Australii.Wioząc na życzenie szefa kopę strusich jaj, złakomił się w drodze na jedno i sporządził sobie jajecznicę ze szczypiorkiem.Za karę został zesłany na jedną z gór lodowych dryfujących po Atlantyku, aby przez resztę życia topić lód przy pomocy chuchania.Wiemy już, że jeśli temat rozmowy nie jest przyjemny, należy go zmienić.Toteż Killy zwrócił uwagę szefa na stojący przy szosie zajazd „POD RUMCAJSEM”.Znając profesję pasażerów pontiaka możemy być pewni, że do płukania gardeł nie używali bynajmniej wody mineralnej, lecz napojów, których konsumpcja jest surowo zakazana wszystkim kierowcom pojazdów mechanicznych.Ponieważ płukanie „Jasiem Wędrowniczkiem” nie dało rezultatu, dobrana czwórka przystąpiła z kolei do płukania gardzieli „Białym Koniem”.W trakcie tych leczniczych zabiegów lunął gwałtowny deszcz i trzeba było zacząć kurację od początku.Przy akompaniamencie gęsto bijących piorunów piraci spożyli wytworny obiad, zakończony poziomkami ze śmietaną.Bezpośrednio po burzy czarny pontiak ruszył w dalszą drogę.Pełen fantazji Pietruszka wyobraził sobie, że jest oto na mostku pirackiego statku, ciskanego przez potężny sztorm o sile 2 stopni Beauforta! Jako doświadczony żeglarz, doszedł do przekonania, że jedynym sposobem na uniknięcie katastrofy będzie przeczekanie sztormu w jakiejś spokojnej zatoczce.Toteż niewiele myśląc (bo myślenie sprawiało mu teraz dużą trudność), zjechał z asfaltowej szosy na boczną drogę, wiodącą do wymarzonego azylu.Ta śmiała decyzja spotkała się z entuzjastyczną aprobatą „bratanków”, którzy podobnie jak szef wyobrazili sobie, że są na pokładzie „Gwiazdy Barpiwonii”.Kręta i wąska droga wiodła przez las, brzegami głośno szumiącego potoku.Samochód tańczył na śliskiej nawierzchni, podskakiwał na wybojach i niebezpiecznie ocierał się o żelazne bariery licznych mostków.W pewnej chwili Pietruszka dostrzegł z lewej strony silny błysk światła.W normalnych warunkach zrozumiałby, że jest to odbicie promieni słonecznych w oknie małego drewnianego domku, stojącego na zboczu wzgórza.Teraz jednak uznał, że jest to światło latarni morskiej na Przylądku Samotnego Kościotrupa, stanowiącym południowy cypel Barpiwonii.Ryknął więc głośno: „Ster na lewą burtę”, i skręcił kierownicę o 90 stopni.Efekt był piorunujący! Samochód zarył nosem w skarpę, a pasażerowie zbili się nagle w trudny do rozplatania kłąb.Gwałtowny wstrząs otrzeźwił ich do tego stopnia, że po wydobyciu się z samochodu stwierdzili, iż znajdują się w pobliżu pięknego domku, otoczonego pełnym kwiatów ogródkiem.- Przydałoby się nam coś takiego - powiedział Sally, rozcierając sobie guz na czole.Joe spojrzał we wskazanym kierunku.Rzekoma latarnia morska stała w odległości kilkunastu metrów od drogi i robiła wrażenie domku, przeznaczonego na miłe spędzenie wakacji.W pobliżu nie było widać żadnych innych zabudowań.- Owszem - przyznał.- Możemy go kupić.- Nie wiadomo, czy jest do sprzedania - rzekł milczący dotychczas Billy.- Cena nie gra roli - mruknął szef.- Przecież muszę przyjąć tych łapserdaków w porządnym miejscu.(Nie musimy chyba wyjaśniać, kogo miał na myśli, mówiąc o łapserdakach.Wiadomo przecież, że dla Joego łapserdakiem był każdy człowiek nie mający tylu co on pieniędzy.).Wydobywszy samochód na drogę, co zajęło im prawie pół godziny, czterej panowie ruszyli w kierunku domku.Na drewnianej bramie prowadzącej do ogródka widniał napis:RANCHO TEXASJoe obciągnął na sobie wdzianko i energicznie pchnął furtkę.Na powitanie gości wyszedł z domu mężczyzna w średnim wieku.- Czego sobie panowie życzą? - zapytał.- Chcę kupić ten domek - rzekł Pietruszka bez żadnych wstępów.- To się wspaniale składa! - krzyknął gospodarz.- To jest domek składany?- Ależ nie! Mówię, że się dobrze składa, bo ja go chcę właśnie sprzedać.Ale proszę do środka, nie będziemy przecież rozmawiać na dworze.Napijemy się kawy.- O tak, kawa bardzo się przyda - rzekł Pietruszka.Gospodarz wyglądał na uszczęśliwionego.- To się nazywa mieć szczęście! Nie myślałem, że tak szybko znajdę kupca.Dziś wieczorem wracamy do miasta, a na przyszły rok chcemy spędzić wakacje nad morzem.Bo ja tu jestem z żoną i dziećmi.Nie sądzę, żeby szczegóły transakcji mogły interesować Czytelników dysponujących środkami pozwalającymi na zakup porcji lodów lub gumy do żucia.Dość, że po upływie kwadransa „Rancho Texas” przeszło wraz z umeblowaniem do rąk Pietruszki, w zamian za grubą paczkę dolarów, stanowiących do niedawna własność mr Johna Samuela Rollmopsa.Obydwie strony były bardzo zadowolone, Najmniej entuzjazmu wykazały dzieci gospodarza - Darek i Mariola - dla których rancho było wymarzonym miejscem zabaw w Indian i ludożerców.Po upływie godziny dotychczasowi właściciele domu odjechali swym fiatem do dalekiego miasta.Mr Joe Pietruszka zasiadł w fotelu przed telewizorem, aby obejrzeć „Kobrę”, pt.„Ofiara grzechotnika”, i w spokoju wypalić wonne hawańskie cygaro [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl