[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na górze, pośród drzew i kłębów czarnego dymu, majaczyły sylwetki ludzi tłumiących ostatnie płomyki.Ze stoku schodził, kierując się ku łowcom wampirów, masywny człowiek w okopconym kombinezonie.Brygadzista ekipy rumuńskiej, Janni Chevenu.- Słuchaj! - Złapał Krakowicza za ramię.- Mówiłeś, że to zaraza! Ale widziałeś to? Widziałeś.tego potwora, zanim spłonął? Miał oczy i paszczę! Szarpał się, wił.to.to.mój Boże! Mój Boże!Pod warstwą brudu i potu twarz Chevenu była kredowobiała.Jego szkliste oczy powoli odzyskiwały zdolność widzenia.Popatrzył na pozostałych członków grupy.Na pociągłe twarze, wyrzeźbione przez to samo uczucie: zgrozę, nie mniejszą niż jego własna.- Zaraza, powiedziałeś - powtórzył otępiały.- O takiej zarazie nigdy nie słyszałem.Krakowicz uwolnił rękę z uścisku.- To była zaraza, Janni - odpowiedział.- Najgorsza.Miałeś wielkie szczęście, że udało ci się ją wyplenić.Jesteśmy twymi dłużnikami.Wszyscy.Na całym świecie.Darcy Clarke miał pełnić dyżur od dwudziestej do drugiej w nocy; leżał jednak w hotelowym łóżku, w Paington - najwidoczniej nie posłużyło mu coś, co zjadł.Zastąpił go Peter Keen.Pojechał pod Harkley House, żeby zwolnić dyżurującego tam Trevora Jordana.- Nic się nie dzieje - szepnął Jordan, zaglądając przez okno samochodu, by podać Keenowi solidną kuszę i bełt z twardego drewna.-Na dole pali się światło, ale to wszystko.Są w domu, a przynajmniej nie wychodzili przez drzwi! W pokoju Bodescu przez kilka minut paliła się lampa, ale potem znów zrobiło się ciemno.Pewnie się kładł.Miałem też wrażenie, że ktoś próbuje sondować moje myśli, ale to trwało tylko moment.Od tamtej pory cicho tam jak w przysłowiowym grobie.- Problem w tym, że nie w każdym grobie bywa cicho, co? - zażartował nerwowo Keen.Jordan nie uznał tego za śmieszne.- Peter, masz naprawdę dziwaczne poczucie humoru.- Wskazał na trzymaną przez Keena kuszę.- Umiesz się tym posługiwać? Załaduję ci ją.- Dobra jest - zgodził się Keen.- Poradzę sobie.Jeżeli jednak chcesz mi wyświadczyć prawdziwą przysługę, dopilnuj, żeby moja zmiana dotarła tu na drugą.Jordan wsiadł do swego samochodu i zapalił silnik.- Chcesz zaliczyć dwanaście godzin na dwadzieścia cztery? Synu, nieznośny z ciebie nadgorliwiec.Mówi zresztą o tym twoje nazwisko[1].Daleko zajdziesz, jeśli się przedtem nie zarżniesz.Miłej nocy!Wycofał ostrożnie samochód.Światła zapalił dopiero po przejechaniu stu jardów.Od tej rozmowy minęło zaledwie pół godziny, ale Keen już zaczynał przeklinać swoje gadulstwo.Jego staruszek był wojskowym."Peter - powiedział mu kiedyś - nigdy nie zgłaszaj się na ochotnika.Ochotnicy potrzebni są tylko wtedy, kiedy nikt nie kwapi się do tej roboty." W taką noc jak ta łatwo mógł pojąć sens tych słów.Na ziemi kładło się coś w rodzaju mgły przygruntowej, a w powietrzu panowała wilgoć.Atmosfera robiła się gęsta, niemal osiadała na barkach Keena.Telepata postawił kołnierz płaszcza i podniósł do oczu lornetkę z noktowizorem.Po raz dziesiąty w przeciągu ostatnich trzydziestu minut zlustrował dom.Nic nowego.Budynek był ciepły, co wskazywało na obecność ludzi, ale nic tam się nie poruszało.Rozejrzał się po okolicy.I wtem.Wzrok Keena zahaczył o blado-niebieską plamę.Specjalne szkła wychwyciły emanację cieplną żywej istoty.Mógł to być lis, borsuk, pies.albo człowiek.Keen ponownie spróbował uchwycić ten obraz, ale nie zdołał.Nie był pewien, czy rzeczywiście coś dostrzegł.Zabrzęczało mu w głowie, drażniąco jak nagły impuls elektryczny.Drgnął.- Oślizły, trajkoczący, szpiclowaty, paplający sukinsynu! - odezwał się tajemniczy głos.Keen zamarł jak słup soli."Co to było? Co to, u diabła, było?" -zadawał sobie pytanie.- Czeka ciebie śmierć, śmierć, śmierć! Ha ha ha! Paplający, trajkoczący.Jeszcze przez moment brzmiało to elektryzujące łaskotanie.I cisza.Keen wiedział już, że zadziałał jego niesforny talent.Na chwilę złapał czyjeś myśli.Myśli pełne nienawiści.- Kto to? - zapytał głośno rozglądając się wokoło.Stał po kostki w kłębiącej się mgle.- Co to.? - Nagle noc wypełniła się grozą.Naładowaną kuszę zostawił w samochodzie, na przednim siedzeniu.Czerwone capri zaparkował przy drodze, dwadzieścia pięć jardów dalej.Keen czatował na skraju pola; buty, skarpetki i stopy miał mokre po przejściu przez trawę.Popatrzył na upiorny zarys Harkley House, wyłaniający się z mgły, po czym puścił się biegiem ku samochodowi.Coś dało susa w kierunku otwartej bramy posiadłości, ale zniknęło w mroku i mgle, nim zdołał się dokładniej przyjrzeć."Pies? Wielki pies? Przecież Darcy Clarke miał kłopoty z psem!" - przypomniał sobie nagle.Keen przyspieszył, potknął się i omal nie upadł [ Pobierz całość w formacie PDF ]