[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Doprawdy, Sheldonie, od razu widać, że nigdy nie musiałeś sie-dzieć na jednym z nich przez dwie czy trzy godziny.Tymczasem ja tak.Klienci, którzy tu przychodzą, by zaoferować tysiące, a nawet milionydolarów za meble i dzieła sztuki, zasługują na krzesła bardziej odpo-wiednie dla ich pozycji.- Uśmiechnęła się do niego słodziutko.- Zga-dzasz się, prawda?- Jak dotąd nie mieliśmy żadnych skarg - sztywno zauważył Fairey.- Możesz sobie myśleć, co chcesz - oświadczyła impertynencko - aleim wygodniejsze krzesło, tym dłużej klient jest skłonny tu zostać.A imdłużej zostanie, tym większe prawdopodobieństwo, że zechce licytowaćprzedmiot, o którym wcześniej nawet nie myślał!Odwróciła się do Gaby, która, tłumiąc śmiech, zapisywała wszystko wnotesie.Następnie Sheldon D.Fairey zaprowadził Dinę do sali konferencyjnejwyłożonej siedemnastowieczną boazerią w stylu Ludwika XIV.Z pewno-ścią, pomyślał, tutaj nie będzie się mogła do niczego przyczepić.Grubo się mylił!Królowa, obrzuciwszy wzrokiem całe pomieszczenie, podeszła do naj-bliższego z dwudziestu czterech identycznych, pozłacanych foteli, stoją-cych wokół sześciometrowej długości stołu konferencyjnego, i zaczęłamu się uważnie przyglądać.Był cudownie symetryczny, szeroki i głęboki,z łagodnie wygiętym oparciem, siedzeniem o opływowych liniach i welu-rowej tapicerce w kolorze rdzy.- Mój Boże! - wykrzyknęła.- O ile mnie oczy nie mylą, a nie sadzę, bytak było, mogę przysiąc, że to wszystko autentyczne chippendale'e!- Prawdę mówiąc nie - oświadczył Sheldon D.Fairey tonem wyższo-ści, ogromnie rad, że może się popisać wiedzą.- To Jerzy III, rok 1770lub coś koło tego.- Hmm.Jerzy III.- Dina przesunęła dłonią po jednym z błyszczą-cych, bogato rzezbionych oparć.- Z pewnością są niezwykle cenne.- Szacuję ich wartość rynkową na dwadzieścia pięć lub trzydzieścipięć tysięcy dolarów za parę - rzucił bez chwili wahania.- Musi paniprzyznać, że są wyjątkowe.Kwalifikują się do muzeum.Pani Goldsmith szybko przeliczyła w pamięci i aż jej odjęło mowę.- To znaczy, że cały komplet jest wart między sześćset a osiemsetczterdziestoma tysiącami dolarów!Fairey skinął głową.- Mniej więcej - potwierdził.Dina ściągnęła brwi, przechyliła głowę i zmarszczyła czoło.- Czy zostały oddane w komis?- W komis! - Pozwolił sobie na lekki uśmiech.- Wielkie nieba, nie!Poczytujemy sobie za punkt honoru, by przedmiotów oddanych w komisnigdy nie pożyczać, nie dzierżawić ani w żaden inny sposób nie używaćich, kiedy znajdują się pod naszą tymczasową opieką.Nie, tak się składa,że właścicielem tych foteli jest Burghley.O ile się nie mylę, od ponad stulat.Po idealnym obliczu pięknej damy przebiegła chmura.- Popraw mnie, Sheldonie, jeśli się mylę.Z tego, co powiedziałeś,wynika, że stanowią aktywa firmy.Tak?- W rzeczy samej!Rysy jej się wyostrzyły.- Już nie, przynajmniej, jeśli mam coś do powiedzenia w tej sprawie.Proponuję, by je natychmiast sprzedano i zastąpiono kopiami! Aadnerzeczy! Pracownicy nie mają absolutnie żadnego prawa siedzieć na takbezcennych skarbach!- Ależ są w posiadaniu firmy od tysiąc osiemset.- I co z tego? - Dina spojrzała na niego swymi niebieskimi oczami.-Tak się składa, że należą do aktywów Burghleya, a według twoich wła-snych słów są niezwykle cenne.Uważam, że zbyt cenne, by tu stać i siękurzyć.Natychmiast omówię tę kwestię z panem Goldsmithem.Fairey zaczerwienił się i wyglądał, jakby za chwilę miał pęknąć.- Gaby!- Zapisane - oznajmiła radośnie sekretarka i zachichotała.Fairey spojrzał ponuro na dwadzieścia cztery cenne fotele; potem,ponieważ Dina trzymała go w szachu, głośno wypuścił powietrze nosem ioświadczył:- Znajdą się na najbliższej aukcji mebli angielskich.Pani Goldsmith uśmiechnęła się promiennie i wsunęła mu rękę podramię.- Wiedziałam, że przyznasz mi rację, Sheldonie, mój drogi! - za-szczebiotała.- A nie mówiłam, że świetnie będzie nam się współpraco-wało? To takie proste.Mówię ci, co należy zrobić, ty mi przyznajesz racjęi nie ma problemu.Tak czy nie?Odwróciła się i mrugnęła do Gaby, która nadal uśmiechała się złośli-wie.W końcu, kiedy znów znalezli się na ulicy, obok czekającej na właści-cielkę limuzyny, Dina odwróciła się do swego towarzysza i powiedziała:- Och, Sheldonie, mój drogi, jeszcze jedno.- Nie zamierzała odje-chać, zostawiając za sobą tylko chmurę spalin, nie dopiekłszy Faireyowina pożegnanie do żywego.- Pamiętasz mojego Toulouse-Lautreca? Tegosamego, którego mi sprzedałeś tutaj, u Burghleya, a którego autentycz-ność zakwestionowałeś pózniej w moim domu?Dyrektor zrobił się czerwony jak burak.Przełknął ślinę i przeklął wduchu siebie samego za to, że cokolwiek wtedy powiedział.- A więc, by zagwarantować, że nic takiego nigdy nie będzie miałomiejsca w przyszłości, przynajmniej nie u Burghleya, chcę, żebyś rozwa-żył sprawę ekspertyzy każdego przedmiotu, sprzedawanego przez firmę.Porozmawiasz o tym z kierownictwem, prawda?Wymamrotał, że to zrobi.- Koniecznie - poleciła Dina.Obrzuciła go przeciągłym, zimnymspojrzeniem i zaczęła wsiadać do limuzyny, ale nagle się rozmyśliła ijeszcze raz odwróciła się do Faireya.- Och, jeszcze jedno - powiedziała cukierkowym tonem, jakby wła-śnie sobie o czymś przypomniała.Uniósł pytająco brwi.- Słucham, pani Goldsmith?- Czy książę Karl-Heinz von und zu Engelwiesen nie zasiada w orga-nie doradczym Burghleya?- Prawdę mówiąc jest członkiem zarządu.- Której firmy? Burghley's North America? Czy Burghley's Holdings?- Burghley's Holdings - wyjaśnił, mając na myśli światowe operacjedomu aukcyjnego.Dina w zamyśleniu dotknęła palcem ust i powiedziała:- Rozumiem.Chciałabym się z nim kiedyś spotkać.- Poinformuję go o tym - obiecał jej Fairey.- Prawdę mówiąc, zrobięto jeszcze dziś wieczorem na jego przyjęciu urodzinowym.Pani Goldsmith poczuła, jak ściska jej się żołądek.Sheldon D.Faireywraz z żoną został zaproszony na przyjęcie urodzinowe księcia! A ona iRobert nie! Postanowiła natychmiast naprawić to niedopatrzenie.Osta-tecznie jest nową królową Manhattanu.Pora, by skorzystać ze zdobytejwładzy i zaznaczyć swą obecność [ Pobierz całość w formacie PDF ]