RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Kto on taki? — zapytał Adam.— Syn wdowy, biednej krawcowej… Byliśmy dzisiaj u niego.Matka nie wie, co się z nim dzieje, i widząc jego zgryzotę też się gryzie.Serce się kraje.Adam myślał przez chwilę, niemal że boleśnie.— Spróbuję! — rzekł wreszcie.— Nie obiecuję oczywiście niczego… To wam się jedynie zdaje, że jestem cudotwórcą.Jestem bałwan, nie cudotwórca.Czasem jednak i na bałwana spływa natchnienie.Daj to, Panie Boże, aby można pomóc temu biedaczynie.Gdzie są księgi?— U niego.Nie rozstaje się z nimi i szuka, wciąż szuka… Obłędu dostanie od szukania… Albo się utopi…— Jutro jest święto — mówił Adam zamyślony.— Niech on jutro przyjdzie tutaj do mnie, z książkami…— O drogi, o kochany! — zakrzyknęli posłowie.— Pojutrze dam wam znać, ale uczciwie obawiam się, że nie będę miał dla was wesołych wiadomości.Poselstwo wybiegło z niezwykłym pośpiechem, choć nie przystoi posłom gnać z wywieszonymi językami.Wolno to jednak uczynić z radości, a ich pędziła radość.“Wielki” Cisowski raczył się zająć tajemniczą sprawą! Słońce, złoty ptak, nie przeleciało jeszcze z jednego drzewa na drugie, a już sprzymierzona klasa szósta wiedziała o tym, że potężne oko Cisowskiego wbije się jak sztylet w mrok i czarność.Adam oczekiwał nowej wizyty ze ściśniętym sercem.Myśli latały po jego roztropnej głowie jak nietoperze.Butem, rzuconym celnie z należytą wprawą, uspokoił rozwrzeszczane młodsze pokolenie Cisowskich, które wybierało się na świąteczną wycieczkę z większym hałasem niż hordy Attyli wybierając się na przechadzkę po Europie.Wreszcie jednak ucichło w domu, meble odetchnęły, uspokoił się prześladowane muchy i Adam odetchnął.Dzwonek brzęknął nieśmiało i krótko.Po chwili Adam wpatrywał się pilnie w zaczerwienione, znużone oczy i wybladłą twarz niepozornego, biednie odzianego chłopca.Oczy patrzyły na niego ze wzruszającą ufnością, tak błagalnie, ta prosząco i tak tkliwie, że Adam poczuł ucisk w sercu.Bezwiednie objął chłopca ramieniem, uścisnął go i uśmiechnął się do niego rozrzewniającym uśmiechem.Podobał mu się niezmiernie ten mizerny chłopczyna, na którego zwaliło się nieszczęście.Wierzył mu.Sam nie wiedział dlaczego, lecz wierzył mu od razu.Przemówił do niego głosem miękkim i dobrym:— Będziemy szukali… Odwagi, mój drogi! Wszyscy ci wierzą, każdy wie, że jakaś głupia zdarzyła się pomyłka.— To straszne! — jęknął chłopak.— Przecie ja…— Spokojnie, spokojnie! Po co łzy? Dawaj książki! Ile tego jest?— Trzy… ale ja szukałem przez tydzień…— Toś źle szukał! I przez łzy kiepsko się widzi.— Kiedy ja już nie mogę… Jestem strasznie, strasznie nieszczęśliwy…— Trzymaj się! Jeszcze raz ci mówię, małpiszonie, otrzyj oczy.Uśmiechnij się!— Nie potrafię…— Uśmiechnij się, mówię… A widzisz, że potrafisz.Wszystko to jest porządnie zapisane?— Tak, każdy grosz… Do kwietnia zgadzało się wszystko… W maju nie chce się zgodzić.— Przyroda szaleje, więc i cyfry oszalały.W maju było najwięcej wpływów i wydatków sądząc tak na oko…— Sprawdzałem cały rok, ale w maju… O Boże! Zwariować można…— Szkoda by było takiej tęgiej głowy! Zostaw mi te książki i idź do Łazienek.— A co będzie jutro?— Jutro? Ach, nic wielkiego.Ponieważ dzisiaj jest niedziela, wiec prawdopodobnie będzie poniedziałek, jeśli nic się nie zdarzy innego.Bądź zdrów, chłopie, i śpij spokojnie!Po wyjściu udręczonego chłopca uśmiech odleciał z oczów Adasia jak motyl, co przysiadł na nich tylko na chwilę.Udawał wesołość, aby dodać odwagi zatrwożonemu mizeractwu.Podjął się niebacznie trudnej sprawy.Ha, trudno! Może zdoła dojrzeć coś w gąszczu cyfr, czego nie zauważyli inni.Wierzył, nieco zuchwale, i w swoje szczęście i w bystrość oczów.Począł liczyć.Dodawał długie kolumny, przyglądał się podejrzliwie wojsku cyfr, rozsypanych w tyralierkę.Brak było stu złotych.Wsiąkły w papier.Na nic, na nic długa, żmudna robota.Trzeba rozpocząć od nowa.Mnóstwo pieniędzy przewaliło się w maju; jedni płacili długi, inni zakupywali sprzęt wodny na wakacje.W kolumnie gęsto ukazywały się liczby trzycyfrowe.Tym liczbom przyglądał się Adam najpilniej.Wprawdzie owe zaginione sto złotych mogło powstać z ułamków, więcej jednak było prawdopodobne, że pyszna setka stanęła w kolumnie “we własnej osobie”.Która z tych kilku w grubej księdze jest tą, co “zniknęła jak sen jaki złoty”? Adam wziął lupę i badał każdą skrupulatnie.Minęło kilka godzin, a on, jak zegarmistrz badający przez szkło powiększające wnętrze zegarka, siedział nieruchomy i zatopiony w badaniu.Wydzwoniła północ, duchy poczęły wałęsać się po śpiącym świecie, a on czuwał.Około godziny pierwszej zabrzmiał wśród nocnej ciszy zdrowy, radosny i odpowiednio przeraźliwy śmiech Adama.Musimy powiedzieć z odrobiną niesmaku, że śmiech ten przypominał rozgłośne końskie rżenie.W śpiącym głęboko domu uczynił się ruch i po chwili stanął we drzwiach ojciec Adama w pasiastej pidżamie, mocno zatroskany, albowiem był przekonany głęboko, że jego pierworodny syn zwariował.— Co ci się stało? — zapytał z trwogą.— Znalazłem sto złotych! — wrzasnął pierworodny.— Znalazłeś sto złotych? W tym domu? U lekarza? O pierwszej po północy? Zmocz ręcznik w zimnej wodzie, połóż go sobie na potylicy i idź spać, obłąkany chłopcze!Pierworodny i pomylony syn nie mógł jednak usnąć tej nocy.Chciał biec do owego zrozpaczonego biedaka, zapukać w jego okno i bzyknąć: “Śpij spokojnie! Znalazłem!” Dlatego tylko tego nie uczynił że i tamten nie byłby mógł usnąć z nadmiernej radości.Nazajutrz jednak, jeszcze przed pierwszą lekcją, szepnął Burskiemu:— Skocz no, przyjacielu, do szóstej, wywołaj byle którego pędraka i powiedz, że wszyscy mają czekać na mnie po nauce.Burski, rozmiłowany w Adamie, uczynił trzy jelenie susy i powrócił zadyszany.— Zrobione! — szepnął [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl