RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Teraz płakali z żalu, że dziewczyna stra­ciła ukochanego.On tymczasem jechał i jechał, aż zobaczył przy drodze chatę, której strzecha zieleniła się od zielska.O dach oparta była dra­bina, a na tę drabinę kobieta na próżno usiłowała wpędzić krowę.— Co wy robicie, przecież krowa nie potrafi chodzić po dra­binie! — zawołał podróżny.— Panie, popatrzcie na tę soczystą trawę, co wyrosła na dachu — odpowiedziała kobiecina.— Chcę napaść nią moją krowę.Nic złego jej się nie stanie, bo zawiązałam jej sznur u szyi i okrę­ciłam go dookoła komina, a drugi koniec sznura przywiązałam sobie do ręki.Więc jeżeli nawet odejdę za chatę i nie będę krowy widziała, zaraz poczuję, jak ona spadnie z drabiny.— Kobieto niemądra, wlazłabyś lepiej sama na dach, zżęłabyś trawę i zrzuciła ją krowie.Ale ona pokiwała głową i mruknęła:— E, co wy się na tym znacie, mój kawalerze.No, właźże na drabinę, Krasulo! — zawołała i trzepnęła krowę pręcikiem po grzbiecie.Podróżny machnął ręką i odjechał — nie było sposobu na taką głupotę.“Mam już pierwszą z trójki głuptasów", pomyślał.Niebawem dojechał do gospody, a ponieważ się zmierzchało, postanowił w niej zanocować.Postawił konia w stajni i zajął miejsce w izbie, w której na drugim łóżku miał spać inny podróżny.Był to człowiek miły, więc pogadali z sobą przyjaźnie, a po wie­czerzy pokładli się i spali spokojnie do rana.Nazajutrz obudziło młodzieńca czyjeś sapanie i tupot.Otwo­rzył oczy, patrzy — to jego towarzysz powiesił spodnie na gałce od szuflady w komodzie, a sam raz po raz z rozbiegu próbuje w nie wskoczyć, ale mu się to nie udaje.Młodzieniec przyglądał się tym próbom ubawiony, aż wresz­cie tamten obtarł chustką pot z czoła i zaczął się uskarżać:— Oj, panie, spodnie to najbardziej niewygodna część ubra­nia, jaką człowiek wymyślił od początku świata! Co dzień rano tracę prawie godzinę, zanim uda mi się w nie wskoczyć.Ciekaw jestem, jak też pan sobie rad.zi z tym diabelskim przyodziewkiem.Młodzieniec zaczął się śmiać do rozpuku, a potem wytłumaczył sąsiadowi, jak się wkłada spodnie.Sąsiad nie posiadał się z radości i oświadczył, że będzie mu wdzięczny do końca życia.Rozstali się po przyjacielsku, a młodzieniec pomyślał: “mam już drugiego głuptasa, teraz brakuje tylko trzeciego".Pojechał dalej i trafił do wioski, w której pośrodku była sa­dzawka, a nad tą sadzawką zgromadził się tłum ludzi uzbrojo­nych w żerdzie, miotły i widły.Wszyscy grzebali nimi w sadzawce i widać było, że czegoś szukają.— Co się tu stało? — zapytał podróżny.— To prawda, stało się, stało — odpowiedział jeden z wie­śniaków.— Księżyc nam wpadł do sadzawki.Wszyscy go widzi­my, a nikt nie potrafi go wyłowić.Roześmiał się młodzieniec i namawiał ich, żeby podnieśli głowy i spojrzeli na niebo, to zobaczą tam prawdziwy księżyc, bo w sadzawce widzą tylko jego odbicie.Ale chłopi nie chcieli go nawet wysłuchać do końca, tylko szy­dzili z jego słów, wreszcie obrzucili go wymysłami, więc odjechał co prędzej.W taki to sposób młody człowiek przekonał się, że na świecie jest wielu głupszych ludzi niż tamta dziewczyna i jej rodzice, którzy płakali z nią razem w piwnicy nad tym, co się stanie za kilkanaście lat, zamiast zdjąć młotek zza belki.Wrócił do nich i ożenił się z córką gospodarzy, a czy byli potem z sobą szczęśli­wi, tego nie wiem, to już nie moja sprawa.ALABASTROWA RĄCZKADo pewnej wioski przyszli dwaj żołnierze, którzy ukończyli służbę w wojsku i szukali pracy.Jeden z nich miał jeszcze dość sił i zdrowia, ale drugi, nieborak, był już starym inwalidą, chłopi tylko z litości przyjęli go do siebie.Nastała zima, kobiety schodziły się razem wieczorami i przę­dły.Rade były, kiedy oni obaj zaglądali do nich, bo ten stary umiał piękne baśnie i awanturnicze opowieści, a ten drugi po­wtarzał żarciki i różne łotrowskie kawały, których ponauczał się w wojsku.Kobiety zanosiły się od śmiechu.Była między nimi pewna dziewczyna, już niemłoda, spodobała się wesołemu wojakowi.Co prawda miała tylko małą chatkę, nic więcej, ale wojak pomyślał: “jest gospodarna i zręczna, ja zarobię, ona dorobi i zaoszczędzi, będziemy mieli dach nad głową i jakoś sobie poradzimy".Pobrali się.On służył, ona chodziła na wyrobek, żyli zgodnie i szczęśliwie.Ucieszyli się, kiedy przybyła im córeczka, Zuzanka.Z każ­dym rokiem rozkwitała coraz ładniej.A takie to było miłe dziecko, że coraz to do innej chaty zapraszano ją na obiad.Kiedy podrosła, pomagała w pracy, komu tylko mogła.Wszyscy ją lubili.Ale Zuzanka najbardziej pokochała Marcina, starego kolegę ojca, i on też za nią świata nie widział.Dla niej to przede wszystkim zbierał dzieci na leśnej polanie i opowiadał im długie, piękne baśnie czarodziejskie.Zuzanka najchętniej biegała i śpiewała po lesie, po łąkach i po­lach.Niedaleko wioski stał opuszczony, stary zamek, mury miał porośnięte mchem.Zuzanka lubiła siadywać między tymi mu­rami.Plotła tam wianki i śpiewała.W głębi, obok ruin kaplicy zamkowej, znajdowały się groby tych, którzy mieszkali tu przed wiekami.Nikt już o nich nie pamiętał, jaszczurki wygrzewały się w słońcu na omszałych, kamiennych płytach i słowiki kląskały w gęstwinie.Tylko Zu­zanka dbała o te groby.Jej dziecinne rączki układały na nich wianuszki, potem dziewczynka odmawiała “Ojcze nasz" za dusze tych, co spali tutaj snem wiecznym.Tak minął jej piętnasty rok [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl