[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.% Tu mrugnął znacząco.Panna Bessie, zatopiona w robo-cie, zaczerwieniła się lekko.Bessie! Kapelusz! % ryknął nagle stary Carvil.Siedział pod drzewem niemy, bez ruchu,jak jakie bóstwo, przedmiot szczególnie potwornego bałwochwalstwa.Nie otwierał wcale ust,'chyba tylko po to, aby wrzeszczeć na nią, do niej, czasami także i o niej, a wówczas nie znałmiary w wymyślaniu.System Bessie polegał na tym, że nigdy mu nie odpowiadała;krzyczał, póki mu nie usłużyła, póki go nie potrząsnęła za ramię lub nie włożyła mu cybu-cha fajki między zęby.Należał do nielicznych ślepców, którzy palą.Kiedy czuł, że Bessie117wkłada mu na głowę kapelusz, milkł natychmiast.Potem wstawał i wychodzili razem przezfurtkę.Opierał się ciężko na jej ramieniu.Podczas tych powolnych, uciążliwych spacerów miałosię wrażenie, że Bessie wlecze za pokutę brzemię tej bezkształtnej, wielkiej postaci.Zwykleprzechodzili od razu przez drogę (domki stały w polu blisko portu, jakieś dwieście jardów odkońca ulicy) i przez długi, długi czas było ich widać, jak wstępowali nieznacznie po drewnia-nych schodach, wiodących na szczyt grobli.A grobla ciągnęła się ze wschodu na zachód, za-słaniając Kanał, podobna do zaniedbanego kolejowego nasypu, po którym żaden wagon nietoczył się nigdy za ludzkiej pamięci.Gromadki krzepkich rybaków wyłaniały się na tle nieba,szły jakiś czas wzdłuż wału i zapadały się niespiesznie.Brunatne sieci, jak pajęczyny olbrzy-mich pająków, leżały na lichej trawie zbocza, a ludzie z miasta, stojąc u końca ulicy, rozpo-znawali oboje Carvilów po ich pełznącym, wolnym chodzie.Hagberd kręcił się bez celu na-około swych domków i podnosił głowę od czasu do czasu, aby się przekonać, jak tych dwojeradzi sobie na spacerze.Kapitan umieszczał wciąż ogłoszenia w niedzielnych pismach, poszukując Harry'egoHagberda.Objaśniał Bessie, że te płachty czytane są wszędzie za granicą, aż po krańceświata.A jednocześnie zdawał się myśleć, iż jego syn jest w Anglii tak blisko Colebrook, żeoczywiście zjawi się jutro.Bessie, nie przytakując mu wyraznie, tłumaczyła, że w takimrazie wydatki na ogłoszenia są zbyteczne; kapitan Hagberd postąpiłby lepiej, obracając te półkorony tygodniowo na własne potrzeby.Dodawała, że nie ma pojęcia, co kapitan jada.Jejargumenty wprawiały go w zakłopotanie i przygnębiały na jakiś czas. Wszyscy tak robią %mawiał.Cała kolumna poświęcona jest zawsze poszukiwaniu zaginionych krewnych.Przyno-sił gazetę i pokazywał jej.I on, i jego żona zamieszczali ogłoszenia latami, ale żona była ko-bietą niecierpliwą.Wieści z Colebrook przyszły akurat na drugi dzień po jej pogrzebie; gdybynie jej wielka niecierpliwość, byłaby tu z nimi i wiedziałaby, że ma przed sobą już tylko dzieńczekania.% Ty, kochanie, nie jesteś wcale niecierpliwa.% Czasem to brakuje mi z panem cierpliwości % odpowiadała.Choć poszukiwał jeszcze syna przez gazety, nie obiecywał już nagrody za informacje; zmętną świadomością spaczonego mózgu wpoił sobie niewzruszone przekonanie, że osiągnąłna tej drodze już wszystko, czego można się było spodziewać.Nic więcej nie mógł sobie ży-czyć.Chodziło właśnie o Colebrook, po cóż dowiadywać się jeszcze? Panna Carvil chwaliłakapitana za rozsądek i oddziaływała na niego kojąco, podzielając jego nadzieje, które się ob-róciły w złudzenia, współczując jego manii, która zasłoniła przed nim prawdę i rzeczywistość,zupełnie tak samo jak inna choroba zamknęła oczy tamtego starca w sąsiednim domku naświatło i piękno świata.Natomiast wszystko, co kapitan mógł sobie tłumaczyć jako zwątpienie % czy to zbytchłodne potakiwania Bessie, czy po prostu brak uwagi z jej strony, gdy snuł swoje plany do-mowego ogniska z odzyskanym synem i synową % wszystko to irytowało go do tego stopnia,że miotał się i ciskał, rzucając spode łba złe spojrzenia.Wbijał łopatę w ziemię i chodziłprzed nią tam i z powrotem.Panna Bessie nazywała to jego humorami.Groziła mu palcem.Kiedy po rozstaniu się w napadzie złości widział ją znowu, wypatrywał spod oka najlżejszejzachęty z jej strony, aby zbliżyć się do żelaznej bariery i nawiązać z powrotem ojcowskie iopiekuńcze stosunki.Mimo całej zażyłości, która trwała już od kilku lat, nie rozmawiali ze sobą nigdy nie prze-dzieleni barierą albo płotem.Opisywał jej wszystkie wspaniałości nagromadzone dla urzą-dzenia ich przyszłego domu, ale nie zaprosił jej ani razu, aby je obejrzała.%7ładne ludzkie okonie mogło na nich spocząć, póki Harry ich nie zobaczy.Właściwie to nikt nigdy nie był wdomku Hagberda; kapitan chodził sam koło swego gospodarstwa i strzegł tak zazdrośnieprzywileju syna, że drobne przedmioty domowego użytku, które czasem w mieście kupował,118przemycał chyłkiem przez frontowy ogródek pod swym płóciennym ubraniem.Potem, uka-zując się znowu, usprawiedliwiał się przed Bessie: To tylko kociołek, moja duszko.A Bessie, jeśli nie była zanadto zmęczona codziennym harowaniem lub wydręczona przezojca do ostatecznych granic, śmiała się do niego i mówiła z rumieńcem: Dobrze, dobrze, panie kapitanie; ja tam niecierpliwa nie jestem. No, moja duszko, niedługo już będziesz czekała odpowiadał z nagłym przypływemnieśmiałości i wyglądał na zaniepokojonego, jakby podejrzewał, że coś jest gdzieś nie w po-rządku.Co poniedziałek płaciła mu komorne poprzez barierę.Chwytał łapczywie szylingi.%7łałowałkażdego pensa, którego musiał wydać na swoje potrzeby, a gdy rozstawał się z Bessie, aby iśćpo zakupy, już na ulicy zachodziła zmiana w jego zachowaniu.Poza osłoną jej litości czuł sięnarażony na wszystko i bezbronny.Szedł pod murami, ocierając się o nie ramieniem.Niedowierzał dziwactwom ludzi, a jednak w owych czasach już nawet dzieci przestały wołać naniego, a kupcy obsługiwali go bez słowa.Najlżejsza aluzja do ubrania wprawiała Hagberda wszczególny lęk i zakłopotanie, jakby to były przytyki zupełnie nie uzasadnione i niezrozu-miałe.Jesienią ulewa bębniła o jego odzienie z żaglowego płótna, tak przesiąknięte wodą, żesztywne prawie jak żelazna blacha i ociekające kroplami deszczu.Kiedy było zbyt brzydko nadworze, chronił się na ganeczek i stojąc tuż przy drzwiach, patrzył na swoją łopatę wbitą wziemię w środku ogródka.Grunt był już tylekroć przekopany, że pózną jesienią przemieniałsię w bagno.Gdy mróz ścinał ziemię, kapitan był niepocieszony.Co powie Harry? A ponie-waż o tej porze roku staruszek nie mógł korzystać zbyt wiele z towarzystwa Bessie, ryki na-wołującego ją starego Carvila, zgłuszone przez zamknięte okna, niezmiernie go drażniły. Dlaczego ten rozpuszczony człowiek nie wezmie dla ciebie służącej? spytał niecierpli-wie pewnego ciepłego popołudnia, gdy Bessie zarzuciła coś na głowę, aby wybiec do ogród-ka. Nie wiem odpowiedziała Bessie, blada i znużona, patrząc w dal spod ciężkich powieksiwym, obojętnym spojrzeniem.Oczy miała zawsze podsiniałe i zdawało się, że nie widziprzed sobą żadnej zmiany ani też końca [ Pobierz całość w formacie PDF ]